Od Soreya CD Mikleo

czwartek, 31 lipca 2025

|
 Mimo poważnego tonu i równie poważnej miny jakoś bardzo nie przejąłem się tym, co mi powiedziałem. Wiedziałem, że to było zwyczajne drażnienie się. Jego faktyczną obraza wygląda nieco inaczej, bo chociaż za często się nie kłócimy, to nasze kłótnie są intensywne. Rzadkie, ale już z reguły poważne. I strasznie ich nigdy nie lubiłem. Czułem się później okropnie, kiedy się tak do siebie nie odzywaliśmy. A siedzenie wspólne w pokoju? Koszmar. Dawno tak poważnej kłótni nie było i miałem nadzieję, że równie przez długi czas jej nie będzie. Najlepiej, gdyby jej w ogóle nie było, ale obawiam się, że jest to mało prawdopodobne. 
– Dla jego wspaniałości zrobiłbym wszystko, byleby tylko jego wspaniałość mi wybaczyła – ukłoniłem się lekko, także sobie żartując. Nie było to nic niezwykłego, a jednak Miki zaśmiał się cicho, wpatrując się we mnie... sam nie wiem. Może z rozbawieniem? A może z... Zauroczeniem? Nie, przesadzam. Dopowiadam coś sobie. Po prostu ma beznadziejne poczucie humoru, podobnie jak i ja, no i go mój słaby żart rozbawił. Po prostu. Nic więcej, nic mniej. Ewentualnie go skręcił w środku, tak też może być. 
– Dobrze wiedzieć, że mam tak wspaniałego służącego – odpowiedział, dalej w to brnąć. 
– Cóż mogę powiedzieć, żyję, by ci służyć – wyszczerzyłem się głupio. Trochę taka była prawda. Dla niego byłem w stanie zrobić wszystko. Nieważne, o co by mnie poprosił, zrobiłbym to, bez pytania. A gdyby jego życie zależało od popełnienia grzechu, to bym go popełnił, nawet ten najgorszy. Był moim przyjacielem, osobą, na której zawsze mogę polegać, był kimś, kto mnie do siebie przyciągał, jak nikt inny na tym świecie. Nie miałem za bardzo żadnego autorytetu, byłem często przekazywany od rodziny do rodziny, z nikim nie zdążyłem się zżyć, nie mogłem nikogo uznać za mamę czy tatę, a Miki... Miki był przy mnie prawie że zawsze. Więc za to wszystko muszę mu się odwdzięczyć, i tego może być pewien, że kiedy przyjdzie co do czego, ja mu pomogę, w każdej, najmniejszej czy nawet najgorszej sprawie. – Chyba się burza zbiera – dodałem, wskazując na horyzoncie ciemnogranatową, złowrogą chmurę. A było tak pięknie... przynajmniej trochę tego czasu na dworze spędziliśmy, chociaż gdyby nie ja, ten czas byłby znacznie bardziej korzystniejszy. 
– Racja. Powinniśmy się zbierać, dotrze ona do nas szybciej, niż mógłbyś przypuszczać – pospieszył mnie, podnosząc się z ziemi. 
Nie chcąc zmoknąć, bo to nic przyjemnego, nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej wolę ciepłą kąpiel. Gdyby byli strasznie upalnie, to nie pogardziłbym takim chłodnym prysznicem, ale dzisiaj było tak... no, w porządku. Idealnie w punkt, bym powiedział. 
– Ty się chyba nie musisz tak szybko zbierać, prawda? Deszcz to dla ciebie przyjemność – zauważyłem, zabierając swoją bluzę, którą rozłożyłem wcześniej specjalnie dla niego, by nie musiał siadać na zimnej ziemi. Jeszcze by jakiegoś przeziębienia biedak złapał. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Czułem się paskudnie, biorąc pod uwagę, w jak doskonałym stanie byłem przez ostatnie tygodnie. Było mi bardziej, niż zimno, nie potrafiłem zapanować nad swoim ciałem, które to przechodziło dreszcze, do tego wszystkiego czułem okropny ból mięśni i gardła, które nie tyle co bolało, to jeszcze drapało i irytowało. Bardzo starałem się nie kaszleć, ale w końcu ulegałem, a jak już zaczynałem, to nie mogłem przestać, dopóki mi nie brakło tchu. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak chory... Wbrew pozorom, nie chorowałem często, pilnowałem się, by nie wyziębić mojego organizmu, co niestety wczoraj tak trochę zaniedbałem. Nie sądziłem jednak, że będzie aż tak źle. Byłem pewien, że dostanę tylko gorączki, przeleżę jeden dzień w łóżku i będzie dobrze. Zawsze tak było, aż do dzisiaj. 
– Wpierw wezmę coś przeciwgorączkowego. I przeciwbólowego. I ogólnie coś przeciw cierpieniu też by się przydało – mruknąłem cicho, chcąc podnieść się z łóżka, by sobie coś naszykować. Chciałem to zrobić bardzo, ale było to jakieś takie... ciężkie do wykonania. I do wyobrażenia sobie też. 
– Mhm. Ja ci to przygotuję. Masz coś konkretnego na myśli, czy co tutaj znajdę w szafkach, mam ci dać? – spytał, trochę się nade mną litując, a przynajmniej takie miałem wrażenie. To mi się nie podobało. Nie lubiłem, kiedy ktoś się nade mną litował, czy mnie żałował. Potrafię sobie dać świetnie radę sam. 
– Dam sobie radę – burknąłem, wstając z łóżka najszybciej, jak potrafiłem. Jego słowa jakoś tak mi skrzydeł dodały. Trochę chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę swojej szafki, uklęknąłem przy niej, znalazłem odpowiednie saszetki, a kiedy wstałem, jakoś tak trochę zakręciło mi się w głowie. I prawdopodobnie gdyby nie Haru, leżałbym na podłodze. I nie wiem, czy bym z niej wstał, chyba by mi się nie chciało. 
– Pomogę ci. A ty się połóż, otul kołdrą i poczekaj chwilę. Kiedy nasz opiekun będzie chodził, powiem mu, że się przeziębiłeś – dodał, prowadząc mnie na moje łóżko. Na jego słowa, a tak bardziej na ostatnie zdanie, które to wypowiedział, skrzywiłem się lekko. 
– Musisz mu mówić? Będzie musiał poinformować babkę, a ja nie chcę, by się dowiedziała. Znów będę musiał słuchać jej kazań – wyjaśniłem, opadając na poduszki nie mając siły na nic. Nawet na przykrycie się. 
– Wiesz, że przeziębienie może prowadzić do czegoś gorszego, jak zapalenie płuc? – nie ustępował, nakrywając mnie kołdrą. Nie wiedział, jaka jest moja babka. 
– Przecież nigdzie wychodzić nie będę. Wątpliwe, byśmy w tym tygodniu wrócili do szkoły, a przez weekend wyzdrowieję. A ona znów zacznie wszystko wyolbrzymiać i mnie dobijać – mruknąłem, mając nadzieję, że jednak zostawi informację o moim przeziębieniu dla siebie. 
– Wygląda na to, że się o ciebie martwi – odparł, na co prychnąłem cicho. 
– Martwi się tylko o to, by nasz ród dalej trwał, a będę mnie to możliwe nie będzie. Jeszcze zacznie wspominać o tym, że najwyższa pora wybrać narzeczoną. To głupie. Ludzie w moim wieku nie myślą o takich rzeczach, jak ślub – burknąłem, krzywiąc się na samą myśl o tym. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Dość szybko zauważyłem, że mój przyjaciel zasnął, najwyraźniej zmęczony po długim spacerze albo tak odprężony, że nie mógł oprzeć się ciepłu trawy, które otulało go jak miękki koc. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, spokojnie, a na twarzy malował się wyraz błogiego spokoju, jakby w końcu znalazł chwilę wytchnienia od wszystkiego.
Dzień był cichy, leniwy. Powietrze pachniało latem, lekko nagrzaną ziemią, ziołami rosnącymi gdzieś nieopodal i wilgocią niedawnego porannego deszczu, która powoli parowała pod wpływem słońca. Chmury przesuwały się powoli po niebie, formując kształty, które moja wyobraźnia natychmiast zaczynała interpretować: tu koń z rozwianą grzywą, tam balon unoszący się nad górami. Każda zmiana kształtu była jak nowa opowieść.
Ale nie potrafiłem długo się im przyglądać. Mój wzrok co chwilę wracał do twarzy przyjaciela.
Leżał tuż obok, z głową lekko przekrzywioną w bok, ramię ułożone swobodnie na trawie, dłoń częściowo schowana w cieniu. Promienie słońca igrały z jego włosami. Jego twarz wyglądała inaczej niż ją zapamiętałem. Niby ta sama, a jednak... dojrzalsza. Linia szczęki stała się bardziej wyrazista, rysy ostrzejsze, a na czole pojawiła się ledwie zauważalna zmarszczka, może ślad po długich myślach, może po niewypowiedzianych słowach.
Przez chwilę przyglądałem mu się bez żadnego pośpiechu, jakby czas zatrzymał się tylko po to, by dać mi tę jedną chwilę. Coś mnie w nim przyciągało, nie w sposób dramatyczny, raczej cichy, niewymuszony. Spokojna twarz, lekko rozchylone usta, oddech, który niemal zlewał się z szumem liści nad nami. Było w tym coś uspokajającego. I pięknego.
Nie do końca rozumiałem, co czuję. Nie analizowałem tego zbyt głęboko, po prostu pozwoliłem sobie przez krótką chwilę być tu i teraz. Bez planów, bez pytań. Tylko ja, on i letnie niebo nad nami.
Nagle Sorey poruszył się lekko, jakby coś mu się przyśniło. Jego powieki drgnęły, a ja odruchowo odwróciłem wzrok, jakby przyłapany na czymś, czego sam nie do końca rozumiałem. Spojrzałem z powrotem na niebo, udając, że jestem pochłonięty kształtami chmur. Jakby to właśnie one były najważniejsze.
Ale w głębi serca wiedziałem, że ten moment, ta krótka chwila wśród traw, z blaskiem słońca i jego spokojnym oddechem obok, zostanie we mnie na długo.

Mój przyjaciel obudził się mniej więcej po godzinie, przeciągając się leniwie. Od razu wyglądał na wypoczętego,jego twarz była rozluźniona, spojrzenie świeże, jakby zrzucił z siebie cały ciężar zmęczenia. No proszę, ile potrafi zdziałać taka krótka drzemka, niczym naturalny reset dla organizmu.
- Wyspany? - Zapytałem, zerkając na niego z lekkim, życzliwym uśmiechem, który sam mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
- Trochę tak… przepraszam - Odparł, z nutą zakłopotania. Zaskoczyło mnie to. Za co właściwie mnie przeprasza? Przecież nic się nie stało.
- Ależ… nie rozumiem, za co chcesz mnie przepraszać - Powiedziałem szczerze, marszcząc lekko brwi. Jego słowa wydały mi się zupełnie niepotrzebne, a jednak wypowiedziane z jakimś wewnętrznym przekonaniem.
- No bo… ty specjalnie zrezygnowałeś z wody, żeby spędzić ten czas ze mną, a ja po prostu zasnąłem i nawet z tobą nie porozmawiałem. Jakby mnie tu nie było - Wyjaśnił, lekko zmieszany. Zrobiło mi się trochę ciepło w środku, choć nie mogłem się powstrzymać od cichego rozbawienia jego troską.
- Masz szczęście, że jestem wspaniałomyślny i ci wybaczę - Powiedziałem teatralnie poważnym tonem, unosząc brew. - Bo w przeciwnym razie musiałbyś się bardzo postarać, żeby znów zasłużyć na moją łaskę. - Oczywiście tylko żartowałem. I on doskonale o tym wiedział. Widziałem to w jego lekkim uśmiechu, w tym, jak przewrócił oczami i rzucił mi pobłażliwe spojrzenie. Ale czasem warto się trochę podroczyć, nawet bez powodu..

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Oczywiście, moje ciepło było leczące, ale nie wiem, czy wystarczające, by uleczyć jego gorączkę. Zdecydowanie powinien przyjąć jakieś leki albo poinformować opiekuna o swoim samopoczuciu. On jednak zdecydował inaczej, a kim ja byłem, by próbować to w ogóle negować?
Położyłem się z powrotem, przytulając jego ciało do swojego. Mimo że był rozgrzany, trząsł się z zimna, a to naprawdę bardzo mnie martwiło. Oby tylko nic mu się nie stało. Naprawdę bardzo nie chciałbym mieć go na sumieniu.
- A może chociaż przygotuję ci gorącą herbatę z miodem? Z tego, co pamiętam, w szafce jeszcze trochę zostało - Zaproponowałem, po prostu szczerze, po ludzku się o niego martwiąc.
- Niczego nie potrzebuję. Chciałbym tylko, żebyś nie wstawał. Dzięki tobie mam ciepło, którego potrzebuję. I proszę, nie zmieniaj tego - Wytłumaczył.
Widząc, że moje słowa nie mają dla niego większego znaczenia, po prostu pogodziłem się z tym, kiwając łagodnie głową. Zostałem przy jego boku, będąc jego osobistym grzejnikiem.
Chłopak powoli zasypiał, chowając się w moich ramionach, a ja przez cały czas zastanawiałem się, czy na pewno nie powinienem zareagować inaczej. Skoro ma gorączkę, to jutro z samego rana może pojawić się katar, a nawet kaszel i szczerze, bardzo bym tego dla niego nie chciał. Powinien wziąć jakieś leki, ale oczywiście uparł się, że niczego nie potrzebuje. A jutro będzie przez to cierpiał.
W ogóle tego nie rozumiem, ale chyba muszę po prostu to zaakceptować, nawet jeśli nie potrafię tego zrozumieć. I niech tak już zostanie.
Daisuke zasnął, a ja trwałem przy jego boku, grzejąc go własnym ciałem. Wiedziałem, że jeśli tylko odsunę się choćby na centymetr, obudzi się, trzęsąc z zimna.
A więc wygląda na to, że dziś spędzi noc w moim łóżku. No cóż, jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Jeśli w taki sposób mogę mu pomóc... to czemu miałbym tego nie zrobić?
I ja w końcu zasnąłem, trochę zmęczony, sam już nawet nie wiem czym. To nie miało większego znaczenia. Byłem po prostu zmęczony. Nie mogłem ruszać się z łóżka, i jakoś tak wyszło, że zasnąłem...

Z samego rana obudził mnie dźwięk kaszlu, który wydobywał się z ust mojego towarzysza. A więc jednak, tak jak podejrzewałem, dopadł go kaszel. Brakuje tylko kataru do pełni jego „szczęścia”.
Otworzyłem oczy, zerkając na niego z widocznym zmartwieniem.
- Chyba jednak mogłeś wziąć leki na noc. Teraz zapewne przez kilka dni będziesz męczyć się z kaszlem - Powiedziałem, zmartwiony, kładąc dłoń na jego czole.
Wciąż był ciepły. I to naprawdę szczerze mnie martwiło.
- Nic mi nie będzie, zaraz coś wezmę - Mruknął, zakrywając usta, by nie kaszleć na cały pokój.
Ciche westchnięcie wyrwało się z moich ust, gdy usłyszałem jego słowa. „Coś tam” na pewno mu nie pomoże. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby wziął konkretne leki przeciwgorączkowe, coś na kaszel... i może profilaktycznie coś na katar. Bo choć na razie nie słyszę, żeby go miał, to kto wie, może zaraz się pojawi.
- Może zrobię ci gorącą herbatę, a później, jeśli chcesz, ugotuję rosół. On naprawdę bardzo pomaga przy przeziębieniu - Zaproponowałem, nie mogąc pomóc mu w żaden inny sposób. 

<Paniczu? C:.

Od Soreya CD Mikleo

środa, 30 lipca 2025

|
 Nie rozumiałem, czemu nie chce już spędzać czasu w wodzie. Przecież był w niej tak krótko, chwilę raptem. W końcu, ja jestem tutaj, nigdzie się nie wybieram, będę go pilnować, więc na spokojnie się może cieszyć wodą. Czemu chce ze mną spędzać czas na brzegu? Przecież tu nie ma nic wartościowego. Jak dla mnie powinien sobie siedzieć w wodzie, no ale kto by mnie słuchał? Nie mogę go zmusić do powrotu do wody, a i moje zachęty nic nie działają. Muszę chyba w końcu zaakceptować fakt, że Miki woli być tu ze mną, chociaż nie wiem, po co. Woda mu zdecydowanie więcej daje niż taki ja. 
– Skoro tak twierdzisz... ale ja bym jeszcze to porządnie na twoim miejscu przeanalizował. Pobyt w wodzie ma więcej plusów niż takie siedzenie tu ze mną – spróbowałem ostatni raz przekonać go do powrotu tak po prostu dla jego dobra. Jutro już nie będzie miał tyle wolnego czasu... Chociaż, jeżeli o mnie chodzi, to mógłby nie pracować. W końcu, to ja muszę jeść, wypoczywać na wygodnym i zażywać ciepłych kąpieli. To ja muszę na siebie pracować. Coś jednak czułem, że taka argumentacja by do niego nie dotarła. Jest zbyt kochany, by zostawić mnie w tym zarabianiu pieniędzy samemu. 
– Może i, ale ma jedną poważną wadę. Nie ma tam ciebie – odpowiedział, kładąc się na trawie. 
– Dziwny jesteś – przyznałem cicho, kładąc się obok niego. Skoro coś widział w tym niebie, to i ja bardzo bym chciał zobaczyć. Zresztą, to idealny pretekst do tego, by znaleźć się jeszcze bliżej, nie wyglądając przy tym zbyt podejrzanie. 
– A w lustro ostatnio patrzyłeś? – odbił piłeczkę, odwracając na chwilę głowę w moją stronę 
– Przez chwilę. Nie mogę tego robić za długo, bo by pękło – wyszczerzyłem się do niego, kładąc głowę tuż obok jego głowy. 
– Jesteś niemożliwy – skomentował to, na co się uśmiechnąłem jeszcze szerzej. 
– Ty dziwny, ja niemożliwy. Dobraliśmy się idealnie – odpowiedziałem, szukając jego dłoni, by ją poborowej delikatnie chwycić. 
Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w niebo. Między nami panowała bloga cisza, która sprawiała z że powoli moje powieki stawały się takie ciężkie. W końcu, miałem wszystko to, czego potrzebowałem; cisza, spoko, ciepło i Miki. No, może jeszcze mi tu brakowało jakiegoś kocyka czy cienkiego przykrycia, ale z jakiegoś powodu byłem tak zmęczony, że w zupełności wystarczało mi to, co miałem teraz. Najważniejsze, by Miki był ze mną, całą resztą nie miała dla mnie znaczenia. Byleby tylko mnie później obudził... nie chciałbym się w takim miejscu obudzić bez niego. Chyba bym zwariował ze zmartwienia i przerażenia, gdyby się tak wydarzyło. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Przyglądałem się mu z uwagą w oczach, nie są bardzo go rozumiejąc. Nie rozumiałem, za co przepraszał, w końcu nie zrobił nic złego. Za to, że jest sobą i się boi burzy? Przecież to była głupota. To w końcu tak, jakbym ja przepraszał za to, że nie znoszę widoku krwi. A może przepraszał za to, że na mnie zasnął? Ale to przecież też nie miało sensu. Był zmęczony, w sumie, to dalej jest, więc po prostu zasnął. Leżałem w miarę wygodnie, i to na tyle, że samemu mogłem zasnąć, zatem nie był to dla mnie żaden problem. On w ogóle nie był problemem. Kiedy pierwszy raz przekroczył próg tego pokoju byłem pewien, że albo w ogóle nie będziemy się do siebie odzywać, albo będziemy drzeć ze sobą koty. Takiego rozwoju sytuacji to ja się nie spodziewałem. 
Odłożyłem książkę na bok, w następnie poprawiłem kosmyki na jego czole tak, by jego cudowne oczy były odsłonięte. Co też ludzie musieli mu wytykać, że czuje się zobowiązany do przepraszania za to, że jest i żyje? 
– Nie potrzebujesz czegoś zjeść przed snem? – zapytałem równie cicho i łagodnie, doskonale pamiętając o tym, że musi jeść codziennie mięso, a ja nie miałem pojęcia, czy dzisiaj swoją porcję zjadł. Mną by się nie najadł, jestem w końcu szczupły i mało mięsisty, no ale lepiej dmuchać na zimne. 
– Nie mam ochoty na nic – przyznał, tuląc się do mnie jeszcze mocniej. Trochę się czułem jak przytulanka dla dużego dziecka, ale nie przeszkadzało mi to. Czerpałem z tego mnóstwo ciepła, a dla osoby ze stanem podgorączkowym to naprawdę dużo. Co prawda, temperatury sobie nie mierzyłem, ale nie czułem się tak do końca zdrowo. – A ty? – zapytał po chwili, gwałtownie podnosząc głowę, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o moim istnieniu. 
– Raczej mam wszystko. Poszedłbym po prostu spać – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, czując zmęczenie. Burza już dawno się skończyła, ale ulewa nie. Deszcz przyjemnie szumiał za oknem z zachęcając do spania. A ja nie zamierzałem z tym już dłużej walczyć. Nie miałem na to siły. 
Haru przyglądał mi się jeszcze chwilę z uwagą, jakby coś sobie uświadamiał. Zaraz po tym wyciągnął jedną ze swoich dłoni spod moich pleców i położył ją na moim czole; na jego zmęczonej twarzy pojawiło się dodatkowo zmartwienie. 
– Jesteś rozpalony – odpowiedział, podnosząc się z mojego ciała i zabierając to cudowne ciepło. Poczułem się, jakby ktoś wrzucił mnie do lodowatej wody. 
– Mówiłem, że jeszcze dzisiaj będę miał gorączkę – odpowiedziałem, delikatnie drżąc z powodu braku ciepła. A było nam przecież tak dobrze, po co on w ogóle wstawał? 
– Powinienem poinformować opiekunów? Albo dać ci coś przeciwgorączkowego? – zapytał, na co się delikatnie skrzywiłem. Jeżeli teraz wezmę coś przeciwgorączkowego, to przez całą noc będę się pocił i śmierdział, a nie po to się kąpałem, by na koniec śmierdzieć. 
– Powinieneś z powrotem się do mnie przytulić. Było mi całkiem dobrze i ciepło – odparłem, starając się powstrzymać drżenie ciała. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Oczywiście, że mieliśmy dzisiaj czas, w końcu to leniwy dzień, jeden z tych, które zdarzają się rzadko, jakby świat na chwilę postanowił zwolnić. Słońce grzało łagodnie, nie paląc skóry, a wiatr niósł ze sobą zapach wilgotnej trawy i chłodnej wody. Wszystko wokół zdawało się szeptać: Odpocznij..
Mimo tego nie miałem ochoty spędzać całego popołudnia w rzece. Jasne, woda kusiła, czysta, spokojna, muskająca brzegi leniwym nurtem. Ale nie po to tu jestem. Jestem tu z nim. I właśnie z nim chcę spędzić ten czas. Nie w wodzie, nie w biegu, nie szukając przygód na siłę. Po prostu, być obok. Rzeka może poczekać. Jeszcze nie raz będę miał okazję, by się w niej zanurzyć. A jeśli nie tutaj, to w drodze, przecież świat jest pełen jezior, oczek wodnych i ukrytych źródeł. Wierzę, że trafię na kolejne. Poradzę sobie.
- Nie, myślę, że wolę spędzić ten czas z tobą, niż kąpać się w rzece. Na pływanie jeszcze przyjdzie pora - Powiedziałem cicho, z nutą uśmiechu, nie odrywając wzroku od nieba.
Spojrzałem w górę. Chmury przesuwały się powoli, jakby też nie miały dokąd się spieszyć. Każda z nich zdawała się przyjmować inny kształt, jedna przypominała skrzydło ptaka, druga smoka z dziecięcej bajki, trzecia... może serce? W mojej głowie niebo stało się sceną, na której rozgrywał się spokojny, symboliczny teatr. Każdy kształt coś znaczył. Coś opowiadał.
Obok mnie on, milczący, obecny, po prostu tu. W tym milczeniu było więcej niż w tysiącu słów. Spojrzał na mnie kątem oka, jakby chciał się upewnić, czy rzeczywiście nie żałuję, że zrezygnowałem z kąpieli. Pokręciłem tylko lekko głową i uśmiechnąłem się.
- Czasem dobrze po prostu posiedzieć. Bez planu, bez celu. Tylko być - Dodałem po chwili.
I tak właśnie siedzieliśmy. Dwóch ludzi nad rzeką, w leniwe popołudnie, które mogłoby trwać wiecznie.
Na szczęście nikt nas nie poganiał. Nikt niczego od nas nie oczekiwał nie dziś, nie teraz. Czas jakby się zatrzymał, zostawiając nas samych pośród łagodnego szumu wody i szeptu liści.
Jutro, kiedy znów wzejdzie słońce, będziemy musieli wrócić do rzeczywistości, do pracy, do obowiązków, do konieczności zarabiania na dalszą podróż, na posiłek, na nocleg. Ale to jutro.
Dziś mamy tylko ten moment. Ten spokój. To miejsce.
- Dzień może być leniwy jak chce, a ty możesz spędzać czas ze mną, chłodząc się w wodzie - Stwierdził z uśmiechem, rzucając we mnie spojrzenie, w którym mieszała się beztroska i drobna zachęta.
Wiedziałem, że zależy mu, żebym wykorzystał możliwość kąpania się w zimnej wodzie, abym przecież korzystał z dobroci które daje mi świat.
- Przecież już mówiłem, że wystarczy mi chłód tej rzeki przy brzegu. Wolę spędzić ten czas z tobą – Powtórzyłem spokojnie, ale stanowczo, w razie gdyby to do niego jeszcze nie dotarło.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego że chce dla mnie dobrze. I naprawdę jestem za to bardzo mu wdzięczny, jednak jeśli mówię że nie chcę zażywać już zimnej kąpieli to oznacza, że tego nie chce, wolę spędzać czas tu, teraz z nim ciesząc się towarzystwem najwspanialszego przyjaciela jakiego mógł mi podarować mi los..
 
<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Skupiłem się z całych sił na jego głosie i rytmie serca, które biło spokojnie i miarowo, przynosząc mi ulgę, której w tej chwili tak bardzo potrzebowałem. Każde uderzenie było jak cichy szept zapewniający, że wszystko będzie dobrze, namiastka spokoju w samym środku burzliwego chaosu.
Nie znosiłem burzy. Jej dźwięki były dla mnie niczym ciosy, zbyt głośne, zbyt ostre, zbyt głębokie. Przenikały mnie na wskroś, budząc ból, z którym nie potrafiłem sobie poradzić. Moje uszy cierpiały, a ja mogłem tylko próbować się ratować, skupiając się na czymkolwiek innym, uciekając w najbliższy bezpieczny dźwięk, a w najgorszych momentach zakrywając uszy dłońmi, jakbym próbował odgrodzić się od całego świata.
Jego głos był jak kotwica. Wsłuchując się w niego, poczułem, jak napięcie we mnie zaczyna powoli ustępować. Może nie udało mi się całkowicie zagłuszyć hałasu na zewnątrz, ale jego obecność wystarczyła. Wystarczyła, by poczuć się lepiej. Choć odgłosy burzy nadal istniały gdzieś w tle, nie były już tak przytłaczające. Jakby ktoś na moment zdjął ze mnie ciężar, który dźwigałem od lat.
Nie wiem, ile to trwało. Straciłem poczucie czasu. Wiem tylko, że gdy burza w końcu ucichła, poczułem ogromne zmęczenie. Moje ciało zaczęło się rozluźniać, jakby po długiej walce wreszcie mogło się poddać. Każdy mięsień stopniowo uwalniał się ze spięcia, a w umyśle pojawił się cichy, lecz wyraźny spokój.
To było wyczerpanie innego rodzaju, nie fizyczne, lecz psychiczne. Wyczerpanie po nieustannej walce ze strachem i dźwiękiem, który przez chwilę zdawał się silniejszy ode mnie. Zmęczenie ogarnęło mnie całkowicie, ale nie próbowałem z nim walczyć. Może po prostu nie miałem już siły, a może i chyba bardziej prawdziwe, nie chciałem. Pozwoliłem sobie odpłynąć, wiedząc, że teraz mogę. Że jestem bezpieczny.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie zasnąłem. Wszystko zlało się w jedno: jego ciepło, spokojny oddech, rytmiczne bicie serca, które wciąż gdzieś słyszałem, jakby odbijało się echem w mojej podświadomości. To nie był zwykły sen, bardziej przypominał stan zawieszenia między jawą a snem, jakby mój umysł wciąż czuwał, ale ciało wreszcie dostało pozwolenie, by odpocząć.

Obudziłem się dopiero wtedy, gdy poczułem, jak delikatnie przesuwa dłonią po moich plecach. Ruch był spokojny, niemal niezauważalny, ale wystarczył, by przywrócić mnie do rzeczywistości. Przez chwilę nie otwierałem oczu, po prostu leżałem, wsłuchując się w jego delikatne i tak spokojne bicie serca, pozwalając sobie trwać w tym stanie zawieszenia, tak bezpiecznym, że aż nierealnym.
- Przepraszam - Szepnąłem w końcu, ledwo słyszalnie, sam nie będąc pewnym, za co dokładnie przepraszam. Za to, że się bałem? Że się rozsypałem? Że nie potrafiłem być „normalny”, kiedy wszystko we mnie krzyczało?
- Nie musisz - Odpowiedział, równie cicho. - Nie masz za co. - Te słowa dotarły do mnie głęboko. Przebiły się przez mur wstydu, który nosiłem w sobie od zawsze, gdy w taki sposób reagowałem na dźwięk burzy. Poczułem, jak coś we mnie pęka, nie gwałtownie, ale łagodnie, jak tafla lodu topniejąca pod wpływem słońca.
Od tej chwili wiedziałem, że nawet jeśli burze powrócą, a pewnie powrócą, nie będę już sam, będzie przy mnie choć tak naprawdę nie wiem jak długo, w końcu to wspaniały towarzysz jednak to tylko towarzysz który już za rok zostanie tylko moim wspomnieniem...

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

wtorek, 29 lipca 2025

|
 Nigdy nie wpadłbym na to, że Miki uczy się ode mnie. W końcu... on jest taki inny. Spokojny, opanowany, myślący, i wspaniały. Jak ja niby miałbym wpaść na to, że on ode mnie uczy się wszystkiego. Nie zasługiwał na to. Zasługiwał... no nie wiem, na coś dużo lepszego niż ja. Musi istnieć dla niego jakiś lepszy nauczyciel. Może, kiedy znajdziemy się na miejscu, upodoba sobie kogoś lepszego. Oby właśnie tak było, ze mną daleko nie zajdzie. Ja tylko go ściągam w dół, niezależnie od tego, co sobie myśli. 
Przyglądałem się mu w ciszy, jak wchodzi do rzeki, w pełnym ubraniu, ci mnie nie zdziwiło. W końcu, dla niego szukałem takiego miejsca nad wodą. Dziadek tak strasznie zabraniał mu korzystania z takich miejsc przez tak strasznie długi czas... Niech więc teraz sobie spokojnie nadrabia. Zasługuje na to. 
– Może chcesz wejść ze mną? – zaproponował, zerkając na mnie przez ramię. 
– Nie, dzisiaj jest dosyć chłodno. Ale ty korzystaj i się ciesz – odpowiedziałem, siląc się na łagodny uśmiech. Moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Musiałem jakoś wymyślić, jak pomóc Mikleo, pokonanie znajdziemy mu lepszego przykładu. Wszystko wskazuje na to, że muszę zmienić patrzenie na siebie... ale nie potrafiłem. Moja samoocena miała dobre podłoże, więc miała ona sens. A ta jego? Patrzył na siebie źle, bo ja patrzę źle na siebie, a przecież nie powinien. Jest wspaniały, a ja nie. Dlatego jego samoocena piękna być znacznie wyższa, a moja z kolei już nie. 
Mikleo kiwnął głową i bez wahania zamoczył się cały w wodzie, znikając pod jej taflą. Nie przejąłem się tym. Niech sobie będzie pod tą wodą. Tam, mu nic nie grozi. Ale i tak pozostałem czujny na wypadek, gdyby ktoś się tu kręcił. 
Nie kontynuowaliśmy rozmowy. Między nami panowała cisza, ale nie była ona zła, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie chciałem poruszać tego tematu jakoś bardzo, bo doskonale wiedziałem, co Miki mi odpowie. A Miki nie naciskał na rozmowę, tylko pluskał się w wodzie, może odrobinkę przy tym wyglądając jak rusałka. Gdyby tylko miał długie włosy, to dopiero można by go z taką pomylić. 
Po nieco dłuższej chwili opuścił wodę, a ja nie mogłem od niego oderwać wzroku. Ubranie było przyklejone do jego ciała zaznaczając jego smukłość i delikatną talię, a przez to, że wszystko było przecież zakryte, moja wyobraźnia mimowolnie zaczęła pracować. 
A nie powinna. Nie powinienem myśleć o nim w ten sposób. 
Speszony odwróciłem wzrok, starając się skupić na czymś innym. Na chociażby znalezieniu kogoś, kto może mi pomóc. Tak, to było bardzo ważne. Może powinniśmy szukać kogoś starszego, albo kogoś, kto zajmuje się wiedzą tajemną, albo... 
– Brakowało mi tego – jego cichy głos i obecność przy moim boku trochę mnie rozbudziły. Skoro był suchy, mogłem już na niego patrzeć. 
– To może jeszcze sobie pokorzystaj? Dzisiaj mamy na to czas – zasugerowałem, nie mając problemu z tym, by sobie dłużej posiedzieć samemu na brzegu. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Rozbudziło mnie delikatne drżenie ciała, a także ból; delikatne opiłki wrzynające się w moje opuszki. Tak właśnie zazwyczaj czułem ból u innych. Tylko... czemu Haru miałoby coś boleć? I w tym samym momencie do moich uszu dobiegł grzmot, na tyle potężny, że szyby w ramach zadźwięczały cicho. Wszystko jasne. On, ze swoim słuchem, pewnie słyszy to znacznie mocniej. Nic dziwnego, że czuje ból, a jego ciało lekko drży; jak taki dźwięk w ciebie uderza, mimowolnie się boisz, zwłaszcza, kiedy się jest tak wrażliwym na dźwięki, które nie są w jakimś regularnym odstępie czasu. 
Poruszyłem się niepewnie, podnosząc się do siadu. W naszym pokoju zrobiło się strasznie ciemno, w przecież nie było jeszcze bardzo późnej pory. I chwilę później deszcz nasilił się, chociaż to i tak było delikatne nazwanie zjawiska. On lunął. Dwie sekundy stania w takim deszczu i byłem pewien, że byłbym bardziej mokry niż podczas mojego dzisiejszego biegania. A do tego ten wiatr... Jak nam żadna gałąź okna nie wybije, to będzie dobrze. 
– Może zaraz przestanie – rzuciłem niemrawo, poprawiając grzywkę wpadającą mi w oczy. 
– Oby – odpowiedział dziwnie słabo, trochę jak nie on. 
Spojrzałem w jego kierunku, zastanawiając się, co mogę zrobić. Bólu nie zabiorę, podchodził on pod fizyczny, więc nic nie mogę z tym zrobić. Psy, czy inne zwierzęta, które to takiej burzy się boją, uspokaja się głaskaniem, mówi się do nich przyciszonym głosem, ale nie byłem taki pewien, czy to pomoże. On nie jest zwierzęciem, wie, co się dzieje, jest tego jak najbardziej świadom, a taki Burek już nie do końca. Ale gdybym trochę odwrócił jego uwagę? To powinno może trochę pomóc. 
– Może chcesz, żebym ci poczytał? Skupiłbyś wtedy się na czymś innym, i byłoby ci lepiej – zaproponowałem, chwytając jego dłoń, by skupił się na mnie. Taki delikatny gest zadziałał, i to jeszcze jak dobrze zadziałał. Jego oczy, jak zwykle czujne, od razu przeniosły się na mnie, a to napięcie w nim trochę zleżało. 
– Może... może to trochę pomoże – stwierdził po chwili, zgadzając się, a ja mogłem wstać z... z jego łóżka, tak, moje było po drugiej stronie. Kiedy oboje mieliśmy tę samą pościel, trochę się gubiłem. 
– Z takich luźnych i nienaukowych mam kryminał. Może być? – zapytałem, trzymając w rękach dzieło o prostej, minimalistycznej okładce. 
– Kryminał chyba zrozumiem. Ale gdybyś mi zaczął czytać jakąś naukową, mógłbym mieć problem – wysilił się na ten swój głupiutki uśmiech, o którym chyba myśli, że ukrywa wszystko. I pewnie by tak było, ale nie ze mną takie numery. 
– Ogarnąłbyś i to. Łatwiej ci jednak powiedzieć, że nie dasz rady, bo jesteś przecież za głupi – odpowiedziałem, wracając na jego łóżko. – Jeśli potrzebujesz, możesz się do mnie przytulić – dodałem, starając się usadowić jak najwygodniej do czytania. 
– Tak... chyba potrzebuję – stwierdził, po czym ostrożnie przylgnął do mojego ciała, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej. Dobrze, że położył ją właśnie na klatce, dzięki czemu będzie tylko słyszeć bicie mojego serca. Gdyby się zdecydował ją położyć jakoś na brzuchu, słyszałby pracę moich jelit, a z dwojga złego to już wolę to serce.
– Postaram się być dobrym lektorem – rzuciłem przed rozpoczęciem lektury. Nigdy nie czytałem tak na głos, a już na pewno nie komuś, a do tego też trzeba mieć przecież dobry głos... Mam nadzieję, że bardziej mu pomogę niż zaszkodzę. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Musiałem się chwilę zastanowić, zanim udzieliłem mu jakiejkolwiek odpowiedzi, bo tak naprawdę nie miałem pojęcia, czy ktoś taki tutaj był.
- Oczywiście, możemy sprawdzić. Możemy poszukać - Powiedziałem w końcu. A może akurat znajdziemy kogoś, kto pomoże nam odkryć, kim tak naprawdę jest mój przyjaciel.
- Nie mam pojęcia. Wiem natomiast jedno, niczego nie stracimy, jeśli spróbujemy. - Wyznałem, opierając się o jego ramię. - W końcu uda nam się znaleźć kogoś, kto będzie w stanie odpowiedzieć na to jedno, nurtujące cię pytanie - Dodałem, wpatrując się w spokojnie płynący strumień rzeki. Cisza, jaka nas otaczała, sprawiała wrażenie, jakby świat na chwilę się zatrzymał.
- Masz w sobie tyle wiary… a jednocześnie tak bardzo nie wierzysz w siebie. Jak to możliwe? - Zapytał cicho, bawiąc się moimi włosami. Stawały się dłuższe z każdym dniem, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, jego gesty były kojące, wręcz przyjemne. Gdyby tylko robił to częściej...
- Powiedzmy, że nie jesteś wcale lepszy - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem. - A to oznacza, że uczę się wszystkiego od ciebie.
Zaskoczenie na jego twarzy szybko ustąpiło miejsca lekkiemu zawstydzeniu. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi, ale powiedziałem prawdę.
Obserwowałem go. Uczyłem się, jak funkcjonować w tym zakręconym świecie, patrząc na to, jak on sobie z nim radził. Sam pewnie bym nie dał rady.
Sorey milczał przez dłuższą chwilę, najwyraźniej analizując wypowiedziane przeze mnie słowa. Czyżby wcześniej tego nie dostrzegł? Czy dopiero teraz dotarło do niego, jak wielki wpływ ma na moje postrzeganie świata?
Każde jego zachowanie, każda, nawet najdrobniejsza reakcja, pozwalały mi zrozumieć rzeczywistość odrobinę lepiej. Był jeszcze bardzo młody, tak samo jak ja, ale w jego oczach świat wyglądał zupełnie inaczej. Odbierał go z jakąś niezwykłą wrażliwością, jakby potrafił dostrzec rzeczy, które mnie całe życie kazano ignorować.
Zawsze uczono mnie, by nie okazywać uczuć. Powtarzano, że emocje są oznaką słabości, że trzeba je trzymać na wodzy. A on? On robił to z taką naturalnością, z taką lekkością… jakby zupełnie nie znał strachu przed byciem sobą.
I właśnie to było najbardziej zagadkowe, jak powinienem się zachować, skoro moje emocje uznawano za błąd, a jego, mimo że często były podobne przechodziły bez echa, jakby były zupełnie normalne. Czy to ja byłem nie taki? A może świat po prostu był inny, niż mi wpojono?
- Miki... ja cię bardzo przepraszam - Powiedział cicho, niemal szeptem. - Nigdy tak na to nie patrzyłem. Nie miałem pojęcia, że obserwujesz mnie w ten sposób… że uczysz się ode mnie. A jeśli tak… to znaczy, że wybrałeś sobie chyba najbardziej beznadziejnego nauczyciela, jakiego mogłeś znaleźć - Dodał z zakłopotaniem, opuszczając wzrok. Peszył się, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
- Nie uważam, żeby było aż tak źle - Odpowiedziałem spokojnie, uśmiechając się do niego. - Jesteś dobrym człowiekiem, Sorey. Dzięki tobie jestem wolny. Dziadek już mnie nie skrzywdzi… i to twoja zasługa. Dlatego cieszę się, że to właśnie ty jesteś tu obok mnie. Nieważne, kim jesteś i ile potrafisz - Przyznałem szczerze, unosząc się z ziemi. Chciałem skorzystać z chłodnej wody. Potrzebowałem chwili wytchnienia.
On może i nie potrzebował tego samego, co ja, może nie szukał ulgi w takich prostych rzeczach. Ale ja... ja z chęcią skorzystam z rzeki. Jej chłód regenerował mnie bardziej niż jakakolwiek kąpiel w starej, zardzewiałej wannie. 

<Sorey? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Miał rację. Obaj widzieliśmy się już w zbliżeniach, w różnych momentach, w różnych chwilach. Wspólna kąpiel nie powinna więc być niczym zaskakującym.
Przynajmniej nie dla niego.
Ja wciąż nie potrafię zrozumieć, jaka naprawdę jest między nami relacja. Czy to tylko zabawa? Gra w bliskość bez konsekwencji? A może... może mogłoby nam się udać?
Nie, co ja w ogóle sobie wyobrażam. Znowu daję się ponieść emocjom, za bardzo się angażuję. A potem, jak zwykle, kończy się to bólem.
Tylko ja cierpię.
- Skoro sam proponujesz, nie mam nic przeciwko. Aż szkoda byłoby nie skorzystać z takiego zaproszenia - Stwierdziłem, starając się brzmieć swobodnie, choć w głowie wszystko pulsowało napięciem. Ruszyłem za nim do łazienki.
- Tylko od razu mówię - Kąpiel przygotowujesz ty - Rzucił, odwracając się w moją stronę z lekkim uśmiechem i wyczekując moich ruchów.
Oczywiście, jak tylko zabrałem się do napełniania wanny, natychmiast przejął rolę nawigatora.
- Tego wlej trochę więcej. Nie, nie tego, tamtego! Uważaj, ten olejek ma intensywny zapach. Tylko dwie krople! -
Nie miałem pojęcia, że on używa aż tylu kosmetyków do kąpieli. Olejki, sole, jakieś esencje o nazwach, których nawet nie potrafiłbym powtórzyć. Przecież połowa z nich musi być potwornie droga... i czy naprawdę potrzebna?
Ale jeśli uznał, że właśnie taka kąpiel jest mu potrzebna, kim ja jestem, żeby to kwestionować?
Zacisnąłem zęby i po prostu robiłem swoje. Czynność po czynności, dokładnie tak, jak mi mówił. To było moje zadanie i miałem zamiar je wykonać najlepiej jak tylko potrafiłam. Nic więcej...
Musiałem przyznać, że kąpiel była zaskakująco przyjemna. A co więcej o losie, jak ja pachniałem po niej! To niesamowite, ile potrafią zdziałać te zwyczajne olejki, których on używa. Teraz mój zapach był zupełnie inny, delikatniejszy, subtelniejszy, trudny do uchwycenia, ale niebywale przyjemny dla nozdrzy.
Nie potrafiłem dokładnie określić, co to za nuta, może lekko kwiatowa? Z odrobiną czegoś ciepłego, balsamicznego? Ale bez wątpienia czułem się dobrze we własnej skórze. I, co musiałem szczerze przyznać przed samym sobą, kąpiel była naprawdę miłym doświadczeniem. Nie żałowałem ani chwili tej wspólnej chwili.
Oczywiście, nie wydarzyło się nic niestosownego. Ot, szybka kąpiel, potem otulające ciepło ręczników, a zaraz po niej, wspólne ułożenie się w łóżku. On wtulił się w moje ciało, jakby chciał zaczerpnąć z niego całe możliwe ciepło. Był jak kot szukający najcieplejszego miejsca w domu.
- Muszę przyznać, że naprawdę przyjemnie pachniesz - Stwierdził cicho, chowając się w moich ramionach.
- Dziękuję, to chyba... moja natura - Odpowiedziałem głupkowato, uśmiechając się jak dzieciak, który właśnie usłyszał komplement od swojego ulubionego panicza.
Zaśmiał się krótko, miękko, a potem zamilkł, wtulony jeszcze głębiej. Zamknął oczy i skupił się już tylko na cieple, które mogłem mu dać. I choć nie padło więcej słów, w tej ciszy kryło się wszystko.
Nie przerywając tej przyjemnej ciszy, delikatnie gładziłem jego wciąż wilgotne włosy, miękkie i pachnące jak letni wieczór. Wpatrywałem się przy tym w okno, za którym powoli zbierały się ciężkie, ciemne chmury. Gdzieś w oddali rozbłysła pierwsza błyskawica, cicho jeszcze, jakby niepewna, ale wiedziałem, co nadchodzi... Burza... Znakomicie.
Jak ja nie znosiłem burzy, a właściwie tych wszystkich dźwięków, które niosła. Huk grzmotu, świst wiatru. Dla kogoś takiego jak ja to było po prostu za dużo. Zbyt głośno. Zbyt nagle.
Moje uszy, choć tak bardzo chciały, nie potrafiły się przed tym wszystkim obronić. Każdy głośniejszy dźwięk był jak uderzenie , nie fizyczne, ale i tak bolesne. Przypływ lęku i napięcia narastał z każdą chwilą.
Oby tym razem burza okazała się łagodna. Bo jeśli nie... ten dzień, który zapowiadał się tak dobrze, mógłby zakończyć się dla mnie wyjątkowo źle.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

poniedziałek, 28 lipca 2025

|
 Co jak co, ale cieszyłem się, że Miki dał mi się prowadzić. Że mogłem decydować, a on mi się dał prowadzić, gdzie tylko chciałem. Miła odmiana. Do tej pory zawsze robią za nim szedłem, dałem się prowadzić, słuchałem, bo wiedziałem, że on się znał, on wiedział, gdzie powinniśmy iść, no i mu w stu procentach ufałem. A kiedy ja tak prowadziłem... zupełnie inne uczucie. Czułem się bardziej odpowiedzialny. No bo przecież ciążyła na mnie odpowiedzialność; musiałem zadbać o jego bezpieczeństwo, i rozrywkę, i o powrót, i o wszystko. I go nie zawiodę. Nie mogę go zawieść. Jeżeli go teraz zawiodę, no to faktycznie pokażę, że jestem chłopcem, a tego przecież nie chcę. 
Podchodziliśmy po mieście, trochę go zwiedzając, ale szybko poczułem i zauważyłem, że mój mąż wzbudza emocje wśród tutejszej ludności, głównie zainteresowanie. Nie ma co im się dziwić, widać na pierwszy rzut oka, że jest kimś niezwykłym i wspaniałym, a na dodatek przepięknym, no ale jest moim Serafinem. Mogliby sobie znaleźć kogoś innego. Zwłaszcza ci mężczyźni. Widziałem to spojrzenie, znałem to spojrzenie, i mi się ono nie podobało. 
I z tego powodu zdecydowałem się całkiem szybko opuścić miasto, a może raczej miasteczko, szukając jakiegoś cichego miejsca poza nim. Jak większość miast, niedaleko była rzeka, nas którą zdecydowałem się zatrzymać, usiąść nad jej brzegiem i tak po prostu pobyć w naturze. Tutaj, pomiędzy jednym krzaczkiem, a drugim, nikt nas nie zaczepi, nie będzie żadnej próby flirtu i tylko to miało dla mnie znaczenie. Nie powinienem zabierać mu tej szansy poznania kogoś, ale doskonale zdawałem sobie sprawę, że jego widok z kimś innym by mnie zabolał. I psychicznie, i fizycznie. 
Ja to dopiero jestem strasznie samolubny. 
– Malownicze miejsce – odezwał się Miki, siadając na bluzie, którą rozłożyłem. Nie mogłem pozwolić na to, by siedział na zimnej ziemi. Ja tam mogłem, ale jemu się nie godzi. – Trochę jakby czas przestał tu płynąć. 
– Tak, zwłaszcza widać to po łazienkach – wyszczerzyłem się głupio, patrząc na spokojne jezioro. Ale miał rację. Wszyscy sobie żyli spokojnie, swoim rytmem, jakby nic złego się nie działo, a przecież świat się rozpadał. Nie wiedzą o tym? A może udają, że nie widzą, i liczą na to, że problem sam zniknie? 
– Nie są takie złe. Chyba, że już zdążyłeś się zjednoczyć z naturą i polubić kąpanie w zimnej wodzie – powiedział uszczypliwie, zerkając na mnie z rozbawieniem. 
– Nie ma nic lepszego, niż po kilku dniach deszczu wykąpanie się w lodowatej wodzie z rzeki – podchwyciłem, szczerząc się jeszcze szerzej. Tylko ja, i on, i nic więcej mi do szczęścia potrzebne nie było. – Mówiłeś ostatnio, że może by się znalazło kogoś, kto by mi powiedział, kim jestem. Myślisz, że tutaj ktoś taki jest? – zapytałem, bawiąc się swoimi dłońmi. Chciałbym, o ile jest to w ogóle możliwe w moim przypadku, przywołać skrzydła. Miki myśli, że niewiedza w moim przypadku jest tym czynnikiem blokującym. A skoro Miki tak myśli, to tak musi być. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 To był naprawdę zły pomysł, ale skąd mogłem wiedzieć, że on aż tak eskaluje? Padało tylko troszkę. Przynajmniej na początku. A teraz miałem wrażenie, że byłem cały mokry, i to nie w ten przyjemny sposób. Byłem też jednocześnie trochę usatysfakcjonowany — takiego ruchu potrzebowałem. A gdyby nie deszcz, biegałbym dalej. 
– Mój drogi, ja tę gorączkę dostanę jeszcze dzisiaj wieczorem – mruknąłem, kierując się szybkim krokiem do akademika. Jako, że byłem niższy od Haru, musiałem robić dwa razy więcej kroków, niż on. Bycie wysokim jest cudowne, ale mi się oczywiście trafiło bycie niskim. To jest naprawdę upierdliwe i coś czułem, że wyższy to ja się nie stanę. Mikrusem jestem i mikrusem będę, już na zawsze. 
– Naprawdę masz taką słabą odporność? – spytał zmartwiony, na co pokiwałem głową. 
– Taki mój urok. Jak za bardzo wyziębię ciało, zaraz będę chory. A zdecydowanie moje ciało w tej chwili jest wyziębione – odpowiedziałem, mając ochotę wtulić się w jego ciało, takie ciepłe, takie gorące... Chociaż, czułem, że się trzęsie, a skoro on czuł zimno... cóż, przesadziłem. 
– I dlatego wyszedłeś pobiegać w deszcz? – pytał dalej, z niedowierzaniem. 
– Powiedziałeś, że aż tak bardzo nie pada, to pierwsza sprawa. Druga, miałem nadzieję, że się w końcu uspokoi, nie przybierze na sile – mruknąłem, z ulgą dostrzegając nasz akademik. W końcu. Chciałem ruszyć szybciej... i znów to uczucie. Zdeterminowanie, poczucie obowiązku, podszyte złymi zamiarami. Przystanąłem, odwracając się w stronę lasu. Nikogo nie widziałem, co w takich warunkach nie było takie dziwne. Ta sama obecność. Kto mnie obserwuje? Czego chce? 
– W porządku? – głos Haru, nieco zaniepokojony, wyrwał mnie z rozmyślenia. 
– Nie wiem. Ktoś mnie chyba obserwuje. Ta sama osoba, co ostatnio – powiedziałem cicho, czując się naprawdę dziwnie z tym faktem. Nie wiem, jakie ten ktoś miał zamiary, ale zdecydowanie nie były one dobre. 
– Nikogo nie czuję... Ale deszcz i wiatr są na jego korzyść – odpowiedział, stając nieco przede mną, jakby chciał mnie obronić przed tym kimś. A może czymś? Nie mam pojęcia. 
– Po prostu chodźmy. A on niech stoi na deszczu – mruknąłem, chowając dłonie do kieszeni i wracając do akademika. Więc mi się nic nie wydawało. A może wydaje? Haru niż nie był w stanie wyczuć, tylko ja jakieś dziwne wrażenie miałem? Może to ja wariuję? 
Po wejściu do pokoju od razu zdjąłem bluzę, i spodnie, nie przejmując się tym, że przed Haru znajduję się w samej bieliźnie i zwykłej koszulce. Wszystko, byleby się pozbyć tego przylegającego do mnie ubrania. 
– Idziemy się wykąpać? – zapytałem, odwracając się do Haru, który robił to samo. 
– My? – powtórzył, wyraźnie zaskoczony. 
– My. Ja chcę gorącej kąpieli, ty chcesz gorącej kąpieli, a po tym wszystkim chcę się o ciebie ogrzać. Im szybciej, tym lepiej, tak? – odparłem, rzucając swoje rzeczy na kupkę prania. – Oboje widzieliśmy się w takich sytuacjach, że wspólna kąpiel to chyba nic dziwnego w naszej kwestii, co? – zapytałem, poprawiając mokre włosy, delikatnie drżąc z powodu zimna. Niech się decyduje szybko, bo ja juz muszę poczuć ciepło. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Tak też sądziłem, wszystko wydaje się lepsze od suchego chleba i jagód, nawet makaron ze szpinakiem. Co prawda wciąż nie rozumiem, co znaczy „neutralne nastawienie do danego posiłku”, ale wiem jedno: nie pomyliłem się. On był głodny. Zjadł wszystko i w końcu mógł odetchnąć. Czułem, że tego potrzebował, i dobrze zrobiłem, że sam mu go przyniosłem. W innym wypadku chodziłby głodny i nawet by mi o tym nie powiedział.
- Widzisz, jak dobrze, że masz mnie? Przynajmniej nie chodzisz głodny - Rzuciłem z uśmiechem, zabierając jego talerz z zamiarem zaniesienia go do kuchni i podziękowania za posiłek.
- Zostaw, ja zaniosę. Ty już dużo dla mnie zrobiłeś - Odezwał się, przejmując ode mnie talerz i kierując się w stronę drzwi. - A może chcesz wyjść na spacer? - Zaproponował, czym bardzo mnie zaskoczył. Przecież dopiero co nie chciał wychodzić. Co się nagle zmieniło? Czyżby się nudził? Wygląda na to, że tak.
- Spacer? Żebyśmy za chwilę znów wrócili? - Zapytałem, przyglądając mu się uważnie. Nie chciałem znów powtarzać tego samego.
Mój przyjaciel zaczerwienił się i odwrócił głowę w bok, nadąsany.
- Jeśli nie będziesz znów flirtował z innymi, to nie wrócimy - Mruknął, patrząc gdzieś w bok.
A więc o to mu chodzi. Jakiś nieznajomy daje mi kwiaty i wzbudza w nim zazdrość. Tylko dlaczego? Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi… czyżby…? Czy on chciałby, żebym zobaczył w nim kogoś więcej?
Oczywiście, że widzę w nim kogoś więcej. Tylko… ja nie wiem, jak mu to pokazać. Jak dać mu znać? W końcu łatwiej jest zostać w tej relacji, którą mamy teraz, niż ryzykować i zniszczyć wszystko, co budowaliśmy przez te lata.
Rozumiejąc już, co siedzi mu w głowie, pokręciłem głową z rozbawieniem i ruszyłem w stronę mojego przyjaciela.
- Chodźmy już. Postaram się z nikim nie flirtować, żeby nie wzbudzać w tobie zazdrości - Powiedziałem z uśmiechem, który miał w sobie zarówno ciepło, jak i odrobinę przekory. Minąłem go w przejściu i skierowałem się ku wyjściu z gospody, kątem oka zerkając, jak powoli podąża za mną, oddając talerz na wyznaczone przez gospodarza miejsce.
- To gdzie idziemy? - Zapytałem, przenosząc na niego pełnię swojej uwagi.
- Przejdźmy się po mieście. Chciałbym zobaczyć, co się tutaj znajduje - Odparł spokojnie, niemal od niechcenia chwytając moją dłoń.
Zrobił to tak naturalnie, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. I właściwie... było. Robił to często, bez powodu, po prostu z potrzeby bliskości. Dla mnie stało się to czymś zwyczajnym, znajomym i ciepłym.
- A więc proszę, prowadź - Powiedziałem z uśmiechem. - Chętnie za tobą pójdę - Dodałem, nie spuszczając z niego wzroku, jakby sam jego widok mógł nadać kierunek moim krokom.
Sorey wypiął pierś z dumą, jakby to prowadzenie mnie miało dla niego znacznie większe znaczenie, niż by się mogło wydawać. Nie do końca rozumiałem, dlaczego tak bardzo mu na tym zależy, ale widziałem w jego oczach błysk radości ten cichy triumf, którego nie chciałem mu odbierać. Jeśli to miało sprawić, że poczuje się ważny, potrzebny, szczęśliwy… to nie miałem najmniejszego zamiaru tego zmieniać.
Po prostu ruszyłem za nim, nie pytając, nie wątpiąc, chcąc chociaż na chwilę dać mu to, czego potrzebował. Jego szczęście stawało się moim szczęściem, nawet jeśli nie potrafiłem go jeszcze do końca zrozumieć. W tamtej chwili liczyło się tylko jedno, że jesteśmy razem i że mogłem podążać za nim..

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Byłem całkiem zadowolony z jego odpowiedzi. W towarzystwie zawsze lepiej spędza się czas, nawet jeśli nie zamierzam biegać, to przynajmniej mogę mieć go na oku. W razie czego zareagować, spróbować go ochronić. Może nie jestem w stanie zrobić wiele, ale sama obecność czasem wystarczy, by poczuć się bezpieczniej.
Czekałem więc cierpliwie na jego powrót, znów wpatrując się w okno. A raczej w to, co działo się za nim. Szarobura panorama, mokre drzewa kołyszące się na wietrze i krople deszczu rozbijające się o szybę. Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała spacerom, a tym bardziej bieganiu.
- Jestem już gotowy, chodźmy - Powiedział nagle, zwracając moją uwagę. W dłoni trzymał butelkę wody i bluzę, którą właśnie zakładał, starannie poprawiając rękawy.
Odruchowo spojrzałem ponownie w stronę okna. Jak długo wytrzyma na zewnątrz? Jest zimno, mokro, a deszcz z minuty na minutę przybiera na sile. To naprawdę nie jest odpowiednia pora ani miejsce dla niego. A jednak... jeśli podjął decyzję, kim ja jestem, żeby mu tego zabraniać?
- W takim razie chodźmy - Zgodziłem się w końcu, ruszając za nim w kierunku drzwi akademika. - Jesteś pewien, że chcesz wyjść na ten deszcz? - Zapytałem jeszcze, widząc, jak jego mina zmienia się, gdy tylko ujrzał lejący się z nieba strumień wody.
- Skoro już się zdecydowałem, nie wycofam się - Stwierdził stanowczo, zakładając kaptur, który lekko opadł mu na czoło, osłaniając twarz przed deszczem. - Na co czekasz?
Nim zdążyłem mu odpowiedzieć, ruszył biegiem w stronę lasu. Zmarszczyłem brwi, ale nie miałem wyboru, musiałem podążyć za nim. Nie tylko po to, by go przypilnować, ale też, by po prostu być obok. Jeśli cokolwiek miałoby się stać, nie chciałbym, żeby mierzył się z tym sam. Nawet jeśli moja pomoc byłaby symboliczna...
Deszcz dudnił coraz mocniej, wnikając przez ubranie, przeszywając chłodem. A jednak, szliśmy dalej. On biegł przed siebie z determinacją, jakby chciał zostawić coś za sobą, a ja za nim, gotów stanąć obok, gdy tylko będzie tego potrzebował.
Daisuke biegał niedaleko mnie, tak bym mógł mieć go cały czas na oku, najwyraźniej czuł się bezpiecznie, widząc mnie gdzieś w tle. Ja również co jakiś czas zerkałem w jego stronę, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Spacer przebiegał całkiem przyjemnie, powietrze było rześkie, a mimo zachmurzonego nieba, czuło się pewien spokój.
Jedynym problemem, który zaczął się stopniowo nawarstwiać, był deszcz. Początkowo delikatny i ledwie wyczuwalny, z czasem przerodził się w coraz intensywniejszą ulewę. Mnie osobiście nie przeszkadzał, lubię deszcz, szczególnie gdy ciało jest rozgrzane od ruchu, jednak Daisuke zaczynał już się wyraźnie krzywić. Najwidoczniej miał dość biegania w chłodzie, który potęgował lodowaty deszcz smagający twarz i przesiąkający ubrania.
- Wracajmy. Mam już dość biegania, muszę się porządnie wygrzać - Powiedział zrezygnowany, przemoczony do suchej nitki. Jego mina nie pozostawiała złudzeń: to był zdecydowanie głupi pomysł, żeby ruszać się z akademika w taką pogodę. Ale skoro sam chciał, kim ja byłem, żeby mu tego zabraniać?
- Jasne, wracajmy - Zgodziłem się bez wahania. - Zaczyna padać coraz mocniej, a chyba nie chcesz jutro leżeć z gorączką - Dodałem, sam czując, jak chłód zaczyna przeszywać moją wcześniej rozgrzaną skórę.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

niedziela, 27 lipca 2025

|
 Makaron ze szpinakiem był mi taki trochę... Obojętny. Po prostu był. Najważniejsze, by nie miał w sobie mięsa, niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia. Trochę jak tego posiłku. Nie wiem, dlaczego Miki zdecydował mi się go przynieść, mówiłem mu, że nie chcę, że wytrzymam... przecież teraz to się liczy każdy grosz, prawda? Czemu wydajemy go na mnie? 
– Może być – powiedziałem wdzięcznie, przyjmując posiłek. Zauważył, co takiego chowałem do plecaka? Czy nie zdążył? Miałem nadzieję, że nie. Teraz będę musiał pilnować, by trzymał się od niego z daleka. – Ale... wiesz, że nie muszę aż tyle jeść? Jeden posiłek dziennie w zupełności mi będzie wystarczać. 
– Siebie możesz oszukiwać, ale na pewno nie mnie. Póki masz taką możliwość, powinieneś korzystać z tego, że masz dostępne jedzenie, kiedy tylko chcesz. Nie wiadomo, jak to będzie wyglądać za kilkanaście dni – stwierdził, siadając naprzeciwko mnie. 
– Właśnie. Dlatego nie powinienem przyzwyczajać swojego ciała do luksusu, tylko do spartańskich warunków – odpowiedziałem, nabierając trochę makaronu na widelec. 
– Oczywiście, a później w drodze będziesz mi słabnąć. Jedz i nie marudź – polecił mi, uśmiechając się łagodnie, co było takie dziwne. Jego słowa były karcące, ale głos łagodny. Strasznie kontrastowe połączenie. 
– No jem, jem... – westchnąłem cicho, zabierając się za jedzenie już tak na poważnie. 
Makaron był w porządku. Nie był ani niedobry, ani jakoś niesamowicie dobry. On sobie po prostu był, nie zostanie długo w mojej pamięci, do jutra o tym zapomnę. No, ale najważniejsze, by w ty żołądku trochę pobyło... miałem nadzieję jednak, że następnym razem mój Miki mnie posłucha i jak mu powiem, że nic nie chcę, to mnie uszanuje. Zresztą, skoro od jutra się poważnie weźmiemy za robotę, to pewnie nie będziemy się widzieć cały dzień aż do wieczora, kiedy to pewnie oboje będziemy padnięci i jedyne, na co będziemy mieć ochotę, to spać. 
– Dziękuję za posiłek – odpowiedziałem, odsuwając od siebie pusty talerz. Teraz to byłem tak pełny, że nie miałem na nic ochoty, poszedłbym spać, a dzień przecież młody. Poza tym, nie wiem, czy to takie zdrowe. Chyba nie. Powinienem chwilę poczekać, a później się poruszać. Może byśmy poszli na kolejny spacer? Ale już nie po mieście. Znowu spotkamy jakiegoś gogusia, co będzie mi Mikleo bajerował, a tego nie zdzierżę. Ale w sumie, Miki chyba nie chciał wyjść. Albo chciał, ale żeby mi nie było przykro, to powiedział, że nie chce? Ciężko mi stwierdzić, jak to z nim jest.
– Smakowało? – zapytał, podając mi lemoniadę. 
– Po suchym chlebie i garści jagód to wszystko smakuje jak pokarm bogów – odpowiedziałem, uśmiechając się głupkowato, jak to miałem często w zwyczaju. W końcu, niczego mądrego się po mnie nie można spodziewać. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Letni prysznic był czymś, czego potrzebowałem. Najwyższa pora, by w końcu zmyć z siebie pozostałości po wczorajszej nocy; cały ten pot, nasienie, ślinę... Przy okazji mogłem w końcu zobaczyć, jak wygląda moje ciało, i co z nim robił. Większość poważniejszych ran już było ładnie zagojone, pozostały tylko lekkie zadrapania, ugryzienia, no i malinki. Te nieszczęsne malinki. Na szczęście na mojej szyi były tylko dwie, cała reszta była umiejscowiona w wewnętrznej części ud, na podbrzuszu, żebrach, klatce piersiowej... Nie sądziłem, że tego narobił mi aż tyle. On to dopiero jest niemożliwy. Jednak, tak jak obiecał, mojej szyi już drugi raz nie ruszał. 
Jako, że nie miałem ochoty na jakiekolwiek opuszczanie pokoju, ubrałem się bardzo swobodnie. I ciepło. Już wystarczy tego przytulenia, Haru przecież nie może mnie przytulać dwadzieścia cztery na siedem, ja sam powinienem dbać o ciepło własnego ciała. Szkoda tylko, że wszystkie ciepłe rzeczy, są grube i brzydkie. Wyglądam w nich okropnie, no ale w takim stanie widzi mnie tylko Haru; a przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny widział mnie w takim stanie i w takich pozycjach, że przy nim się chyba niczego nie muszę wstydzić. 
Odświeżony i pachnący opuściłem łazienkę, poprawiając swoją bluzę. Haru siedział na parapecie, przy otwartym oknie, wpatrując się w dal. Ciekawe, co mu tam w głowie siedzi. Przy odrobinie szczęścia, uda mi się zorientować samemu. 
– Nie mamy szlabanu. Chyba dzisiaj skorzystam i sobie wyjdę – odpowiedział, zerkając w moją stronę. I znowu ta delikatna emocja, prawie niemożliwa do wychwycenia, jakby chciał ją ukryć przed całym światem. Co ty ukrywasz? I dlaczego? Jeszcze wczoraj nie miał przede mną tajemnic, a dzisiaj? Co się zmieniło? 
– Mówiłem ci już przedwczoraj. Jak tam pogoda? – podszedłem do niego, wyglądając przez okno. – Pada – mruknąłem, niezadowolony. 
– Ledwie kropi. Nie jest tak źle – i znów ten uśmieszek, za którym coś próbuje ukryć. I po co to wszystko?
– Może gdybym założył kaptur... – mruknąłem sam do siebie, analizując całą sytuację. 
– Co planujesz? – podpytał, nie spuszczając ze mnie swojego spojrzenia. 
– Chciałbym pobiegać. Do pewnych rzeczy kondycja się przyda, i nogi też wypada mieć silne – uśmiechnąłem się znacząco, wywołując w jego oczach te żywe ogniki. A zaraz później przygasł i zasmucił się, jakby zdał sobie z czegoś sprawę. To mnie zaintrygowało. Dlaczego? Co się stało? Z czego zdał sobie sprawę? Co takiego sobie uświadomił? – W porządku? – dopytałem, delikatnie marszcząc brwi. 
– Hmm? Tak, tak, po prostu... jak chcesz biegać, pójdę z tobą. Bo znów cię ktoś będzie śledzić – zaoferował się heroicznie, na ci posłałem mu łagodny uśmiech. A to bardzo miłe z jego strony akurat. Nie musiał się w końcu mną przejmować. 
– Z takiej szczodrej propozycji nie mogę nie skorzystać. Daj mi chwilę, wezmę tylko wodę – powiedziałem, nie mając powodu, by odpowiedzieć mu nie. Może dzięki takiemu normalnemu spędzaniu czasu zaufa mi trochę bardziej, i nie będzie się ukrywał. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Bez większego pośpiechu ruszyłem w stronę gospodarza, by poprosić o posiłek. Wiedziałem jednak, że zanim to zrobię, muszę sam zdecydować, co zamówić dla mojego towarzysza. Tylko co on by zjadł?
Zdecydowanie łatwiej byłoby, gdyby sam mi to powiedział. On jednak z uporem twierdził, że nie jest głodny, choć znałem go na tyle dobrze, by wiedzieć, że po prostu nie chciał robić kłopotu. A więc to ja musiałem podjąć decyzję.
Zastanawiałem się chwilę, co mogłoby mu sprawić przyjemność. Może coś prostego, domowego, co przywołałoby wspomnienia z dzieciństwa? Albo coś bardziej sycącego, co zaspokoiłoby głód, którego sam jeszcze nie przyznał? W końcu westchnąłem i ruszyłem dalej, mając nadzieję, że trafię w jego gust. Dziś to ja decydowałem, na co on ma ochotę.
Wiedząc, że mój przyjaciel nie jada mięsa, musiałem dopytać gospodarza, co dzisiaj serwuje kuchnia, aby wybrać posiłek bezmięsny. Na szczęście tego dnia menu przewidywało makaron ze szpinakiem. Nie byłem do końca pewien, czy mój przyjaciel lubi szpinak, jednak potrawa nie zawierała mięsa, więc uznałem, że będzie to dla niego odpowiedni wybór. Zresztą, gdyby sam powiedział mi, na co ma ochotę, nie musiałbym teraz zastanawiać się, czy mój wybór mu odpowiada.
Zamówiłem u gospodarza posiłek, siadając uprzejmie na starym, już mocno zniszczonym przez czas krześle. Czekałem cierpliwie na podanie jedzenia, które zapewne w ciągu kilkunastu minut miało zostać przyniesione. W tym czasie postanowiłem po prostu wpatrywać się w otoczenie, nasłuchując rozmów i obserwując ludzi siedzących przy stole.
Ich twarze, gesty i ciche rozmowy tworzyły swoistą mozaikę codzienności, która napełniała to miejsce atmosferą życia i bliskości. Czułem, jak czas płynie spokojnie, a ja zatracam się w tych drobnych szczegółach, które na co dzień umykają uwadze. To oczekiwanie, choć krótkie, było dla mnie chwilą zatrzymania momentem, by po prostu być tu i teraz, wśród innych ludzi.
Nie przeszkadzałem nikomu, nie odzywałem się i nie reagowałem na ludzi, którzy próbowali do mnie mówić. W tej chwili liczyło się tylko jedno, posiłek, który miałem zanieść mojemu przyjacielowi.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Dwadzieścia minut wydawało się wiecznością, siedziałem przez cały czas w tym samym miejscu ignorując szepty i spojrzenia. Każde pytanie, które mogłoby paść, zdawało się brzmieć już w mojej głowie, a ja nie miałem na nie żadnych odpowiedzi. A może po prostu nie chciałem ich udzielać.
W duchu odetchnąłem z ulgą, kiedy w końcu podano mi posiłek. Bez słowa odebrałem talerz pełne jedzenia, szybko opuściłem wspólną przestrzeń. Wracałem do pokoju, do cichego azylu, gdzie nikt mnie nie obserwuje, nie wypytuje, nie próbuje zrozumieć. Tam, gdzie mogę być tylko sobą, niewidzialnym, spokojnym cieniem. Tylko ja i on.
- Jestem - Powiedziałem cicho, dając o sobie znać i przyciągając tym samym jego uwagę.
- Już? Nawet nie słyszałem, że wchodzisz - Mruknął, wyraźnie zaskoczony i chyba lekko niezadowolony, chowając coś pospiesznie do plecaka.
Zdziwiony uniosłem brew, ale nie zapytałem. Skoro robił coś, czego nie chciał mi pokazać, to miał do tego prawo. I to było w porządku. Każdy ma swoje tajemnice, czasem dobrze, że nie wszystko się wie.
- Wybacz. Następnym razem postaram się wejść zdecydowanie głośniej - Rzuciłem żartobliwie, uśmiechając się lekko.
Na jego twarzy przez moment przemknął cień rozbawienia, ale nie skomentował.
- Smacznego. Mam nadzieję, że lubisz makaron ze szpinakiem, bo dziś tylko to było bez mięsa - Dodałem, stawiając talerz na małym stoliku razem ze sztućcami.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Z przyjemnością patrzyłem na jego piękne, nagie ciało, był doskonały. Idealny pod każdym względem. A ja... ja byłem głupcem, że w mojej głowie narodziła się ta szczeniacka myśl, by go mieć.
Bo on przecież nigdy nie był mój. I nigdy nie będzie.
To wszystko to tylko gra układ, z którego oboje czerpiemy korzyści. On bawi się mną, ja iluzją bliskości. A mimo to... mimo że wiem, jak to działa, nie potrafię zapanować nad emocjami. Cichymi, ukrytymi pragnieniami, które jakimś cudem chcą być przez niego zauważone. Choć na chwilę. Choć przez moment.
Wiem, jakie to dziecinne. Głupie. Naiwne. Przecież między nami nigdy nie będzie nic prawdziwego. Nic trwałego.
Za rok opuszczę akademię i pójdę własną drogą. A on? On zapewne poślubi jakąś śliczną dziewczynę, jakich wokół niego pełno. Odziedziczy rodzinny majątek i będzie wieść życie takie, jakiego się po nim oczekuje, normalne, uporządkowane, bezpieczne.
Ja zniknę z jego życia, a on być może nawet mnie zapomni.
Myśląc o tym wszystkim, analizując każdą chwilę, każde spojrzenie i każdy dotyk, uświadamiam sobie, że mimo wszystko... cieszę się, że to się wydarzyło. W głębi duszy jestem wdzięczny losowi, że choć przez krótką chwilę ktoś potraktował mnie jak człowieka. Jak myślącą, czującą istotę. Nie jak zagrożenie. Nie jak potwora.
Bo przecież nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić. Nigdy nie okazałem tyle agresji, by ktokolwiek miał prawo się mnie bać.
Tak, mam za sobą trudną, bolesną przeszłość. Ale to nie znaczy, że jestem zagrożeniem. Nie jestem potworem, choć wielu właśnie za takiego mnie uważa.
Za istotę bez serca, niezdolną do uczuć.
A przecież serce mam. Tylko że ono... Chyba zauroczyło się w niewłaściwej osobie...
Muszę przestać o tym myśleć. Pokręciłem energicznie głową i podniosłem się z łóżka, postanawiając znów trochę posprzątać. Nie chciałem, żeby panował tu bałagan, zwłaszcza gdyby nasz opiekun postanowił nas odwiedzić. W końcu jesteśmy chłopakami, co w ich oczach automatycznie oznacza chaos i nieporządek. Ja jednak byłem innego zdania.
Uprzątnąłem dokładnie nie tylko swoje łóżko, ale i cały pokój. Otworzyłem okno, by przewietrzyć pomieszczenie po nocy. Powietrze było rześkie, wilgotne deszczowe. Posprzątałem też po śniadaniu, dbając o czystość w naszym małym, wspólnie zajmowanym kącie.
Na moment przystanąłem przy oknie, wychylając głowę na zewnątrz. Chłodne powietrze smagało moje policzki, a pojedyncze krople deszczu spadały na twarz. Lubiłem ten stan. Deszcz nigdy nie był dla mnie wrogiem, wręcz przeciwnie. To właśnie w takie dni najczęściej ruszałem na samotne wędrówki po lesie. Tak, to był idealny dzień, by choć na chwilę wyrwać się z tego pokoju, nawet jeśli opiekunowie byliby temu przeciwni.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, drzwi otworzyły się same. W progu stanął opiekun, który bez słowa postawił na podłodze torbę z jedzeniem.
- Kiedy w końcu skończy się ten śmieszny szlaban? - Zapytałem, obserwując go uważnie.
- Szlaban? Nie macie żadnego szlabanu. Możecie wychodzić, kiedy chcecie. Bylebyście byli w pobliżu akademii - Odpowiedział krótko, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Miło, że raczył nam to powiedzieć dopiero teraz, gdy zapytałem. Gdyby zrobił to wcześniej z własnej inicjatywy, wszystko byłoby znacznie prostsze.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

sobota, 26 lipca 2025

|
 Czy ja byłem zły? Nie powiedziałbym. Nie podobało mi się to, jak mnie nazwał, nie uważałem siebie za chłopca, nie byłem w końcu dzieckiem, jak i nie byłem na niego zły. Byłem zdeterminowany. Jeżeli uważa mnie za dziecko, to nigdy mu nie zaimponuję. Może... Może ta ręcznie robiona bransoletka to słaby pomysł? Taki dziecinny. Coś, co robią sobie nawzajem dzieciaki w przedszkolu. Ale już kupiłem wszystko, co jest potrzebne do jej stworzenia. W takim razie, chyba już ją zrobię, ale na pewno nie zrobi to na Mikim wrażenia. Muszę być inny. Pewniejszy. Doroślejszy. Nie wiem, jak to uczynić, nie mam pojęcia, jak to jest być dorosłym, no ale dla niego się postaram. Tak bardzo chcę, by widział we mnie oparcie, i bezpieczeństwo, i oparcie, a takich rzeczy się w dziecku nie widzi. 
– Nie jestem zły. Po prostu myślę – odpowiedziałem, w końcu na niego patrząc z uwagą w swoich oczach, nie uciekając od jego spojrzenia. Bo tylko dzieci uciekają. A ja, od tej chwili, przestaję być dzieckiem. 
– Myślisz? Widzisz, jednak takie rzeczy też potrafisz robić – dodał żartobliwie, czochrając moje włosy, które z rana sam układał. I teraz na powrót są rozczochrane, we wszystkie strony. A później będzie mi narzekać, jak ja wyglądam, zamiast zaakceptować fakt, że wyglądam jak wyglądam i nic tego nie zmieni, nawet jakby się postarać. 
– To jest czynność, którą wykonują dorośli ludzie – odpowiedziałem, prychając cicho. Mikleo przyglądał mi się przez chwilę, z uwagą, aż w końcu zaśmiał się cicho. Tak uroczo. Ładnie. Bardzo rzadko kiedy widzę, aby się śmiał. Uśmiechał owszem, ostatnio troszkę częściej mu się to zdarza, czy to wymusza, czy to przychodzi mu naturalnie, no ale żeby śmiać? No i też ten śmiech był taki.. Słodziutki. Aż chciałoby się go słuchać, i słuchać. I podziwiać te białe ząbki. 
– No tak, jak mógłbym zapomnieć – powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. Co go tak rozbawiło. Powiedziałem coś nie tak? Źle zabrałem się do sprawy? – Przyjdę ci przynieść obiad. Co byś chciał? 
– Nic. Oszczędzamy pieniądze – powiedziałem uparcie, nie mogąc mu ulec. 
– Zatem będziesz musiał zjeść coś, co ci wybiorę – odpowiedział, co mi się nie spodobało. 
– Nie chcę obiadu – mruknąłem cicho, ale on się tym nie przejął. 
– Tak, a to burczenie to się z pustki bierze. Zaraz wrócę – powiedział uparcie, opuszczając pokój i zostawiając mnie samego, nim jakkolwiek zdążyłem zareagować. Że też musiał usłyszeć to burczenie. Przecież poburczałoby mi trochę w tym brzuchu i by przestało. 
By zabić jakoś czas, postanowiłem się zabrać za tę dziecinną bransoletkę. Jeżeli się pospieszę, może jutro będzie gotowa. Albo pojutrze. Ile w końcu zapłata się bransoletkę? Niedługo. A jeżeli wydawanie mojego obiadu zajmie im tyle, co wczoraj wieczorem, to jak szybko załapię rytm, połowę już bym dzisiaj miał. Tylko muszę uważnie słuchać, czy się nie zbliża, a jego kroki potrafią być naprawdę ciche. 

<Przyjacielu? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Przechyliłem delikatnie głowę, analizując całe jego zachowanie; od małych, nerwowych gestów, po ton, a kończąc na buzujących w niego emocjach. Trafiłem w dziesiątkę. Ale on to wypiera. Dlaczego? To jest jakaś forma samoobrony? Wypiera się tego podświadomie? A może świadomie, bo myśli, że im bardziej i dłużej będzie tak myślał, to się w końcu ziści. 
Albo po prostu nie nie ufa. Nie na tyle. 
To też miałoby sens. Nie znamy się aż tak długo. Mieliśmy intensywny epizod, który zbliżył nas do siebie mocno, ale to dalej krótko. Nie znamy się aż tak dobrze, dopiero się tak naprawdę poznajemy, ja dzięki mojej mocy poznaję go lepiej, on mnie trochę mniej, ale ta znajomość przecież raczkuje... no, może już powoli staje na nogi, bo cała ta sprawa z morderstwem była drogą na skróty, a i pełnia mocno nas do siebie zbliżyła. Nie miałem pojęcia, co z tego wyjście finalnie, ale ciekawiło mnie to, dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Poza tym... dobrze mi z nim tak było. Był inny, zdecydowanie inny od wszystkich tych osób, z którymi się spotykałem. Tamci byli płytcy, szybko mnie nudzili, myśleli może o dwóch rzeczach, nastawieni tylko na siebie i na swoje korzyści. A Haru był fascynujący. Skomplikowany. I taki niezwykły w swojej zwykłości. 
– Jeśli tak twierdzisz – powiedziałem bardzo spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku. Może nie były już wilcze i drapieżne, ale dalej miały ten niesamowity kolor i malutką iskierkę dzikości. Malutką, bo przygaszały ją niepewność. Bardzo się starał, by to ukryć, ale nie wychodziło mu to za dobrze. Może jestem za blisko? Nie wiem, czy to byłoby to; jeszcze przed chwilą szukał tej bliskości. Może nie mógł znieść prawdy. Ludzie często mają z tym problem. – Ale kiedy już zdecydujesz się być ze mną szczery, o ile się w ogóle na to zdecydujesz, będę tutaj, gotów cię wysłuchać. 
– Kiedy wszystko naprawdę jest w porządku. Pomogłeś mi. Ulżyłeś i mojej duszy, i w sumie mojemu ciału też, i... i to wszystko – wyznał, znów starając się uśmiechnąć tak typowo dla siebie, by mnie uspokoić. I pewnie gdybym był takim zwykłym człowiekiem, albo miałbym inne umiejętności, uwierzyłbym mu. 
– W porządku. Cieszę się, że mogłem pomóc – powiedziałem, skupiając się już na swojej kawy. Nie chciałem go przyciskać za bardzo, bo zacznie się wycofywać. Wszystko, co mogłem zrobić, to sprawić, by poczuł się przy mnie komfortowo. Chciałbym mu pomóc. Nie potrafię stwierdzić, dlaczego; nie wiąże się z tym dla mnie żadna korzyść, po prostu czułem, że muszę to zrobić. I chciałem to zrobić. I za bardzo tego roztrząsać nie zamierzałem, bo i po co? Zawsze robiłem to, co chcę, więc i tak postąpię w tym przypadku. – Teraz wybacz, ale muszę wstać. Nie chcemy, by nasz opiekun przyłapał nas w takiej sytuacji. Jeszcze by nas rozdzielili na inne pokoje. Jak miałbym ci wtedy pomóc w twoim... naglącym problemie w czasie pełni? – odpowiedziałem, uśmiechając się zalotnie. Ten z pozoru niewinny uśmiech od razu zmienił jego emocje; zniknęła niepewność, a pojawiło się coś innego, coś delikatnego, jak pajęcza sieć. 
Nie przejmując się tym, że jestem nagi, opuściłem jego łóżko, przeciągnąłem się leniwie, zarzuciłem niechlujnie na swoje ramiona szlafrok i wtedy, poprawiając swoje włosy, ruszyłem w kierunku łazienki, czując to drapieżne spojrzenie na swoich plecach, i trochę poniżej nich. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Nie był już młodym chłopakiem… ale kim w takim razie był? Mężczyzną? Nie sądzę. Jeszcze nie. To nie był ten etap. Jeszcze nie teraz. W jego spojrzeniu wciąż czaiła się niepewność, której dorosłość nie zna. W ruchach brakowało mu tej pewności, którą mają ci, co przeszli już swoje i wyszli z tego silniejsi. Był młody. Nieopierzony. Tak samo jak ja. I choć czasem lubiliśmy udawać, że wiemy więcej niż naprawdę wiemy, że dorośliśmy do decyzji, które przerastały nas o głowę, prawda była inna. Obaj byliśmy jeszcze chłopcami, którzy zamiast iść w zaparte, powinni raczej słuchać tych, którzy znają życie lepiej. Ale przecież nikt z nas nie chciał być tylko „chłopakiem”. To słowo brzmiało zbyt lekko. Zbyt naiwnie.
- Obawiam się, że obaj jesteśmy jeszcze niedoświadczonymi chłopakami - Powiedziałem cicho, niemal szeptem, nie odrywając od niego wzroku.
On jednak patrzył gdzieś za okno. Niby spokojnie, ale zbyt długo, zbyt uparcie. Jakby coś tam zobaczył. Albo jakby chciał uciec wzrokiem, schować się przede mną. Przed moimi słowami. Przed sobą samym.
Milczał.
Nie rozumiałem, dlaczego unikał mojego spojrzenia. Czy zrobiłem coś nie tak? Powiedziałem coś, co go zraniło? Zawstydziłem go? Tego nie potrafiłem rozstrzygnąć. A może po prostu było coś we mnie, czego nie chciał już widzieć? Coś, co przypominało mu o czymś, od czego próbował uciec?
W mojej głowie piętrzyły się pytania, a żadna odpowiedź nie brzmiała uspokajająco. Nagle każde słowo, które wcześniej padło między nami, zdawało się nabierać nowego znaczenia. Każde spojrzenie albo jego brak robiło się cięższe. Jakby ważyło więcej, niż powinno.
Miałem tylko nadzieję, że się na mnie nie złości. Że nie nosi w sobie jakiejś cichej urazy, która z czasem przerodzi się w mur, nie do przebicia. Że to tylko chwilowe. Że znów spojrzy na mnie tak, jak przedtem z tym ledwie uchwytnym uśmiechem w oczach, który mówił więcej niż tysiące słów. Bo jeśli przestanie... jeśli naprawdę zacznie mnie unikać...
To nie wiem, czy będę w stanie to unieść.
- Jesteś na mnie zły? - Zapytałem w końcu, nie mogąc już dłużej znosić tej ciszy, która zawisła między nami. Moje słowa zawisły w powietrzu, a on uniósł wzrok z wyraźnym zaskoczeniem. W jego oczach dostrzegłem coś jeszcze, zakłopotanie, może nawet lekkie poczucie winy.
- Ja? Dlaczego miałbym być na ciebie zły? - Zapytał od razu, niemal z obronnym tonem, prostując się lekko i przypatrując mi się uważnie, jakby nagle chciał dostrzec coś, co wcześniej mu umknęło.
- Bo nie patrzysz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz - Wyjaśniłem spokojnie, choć w środku wszystko mi pulsowało. - Tylko zerkasz gdzieś w bok, jakbyś chciał uniknąć mojego spojrzenia. Czy powiedziałem coś nie tak? Albo zrobiłem? - To było proste pytanie, ale dla mnie miało ogromne znaczenie. Nie szukałem wymówek. Nie próbowałem niczego na siłę wyciągnąć. Chciałem tylko znać prawdę, nawet jeśli miała mnie zaboleć. Bo w tamtej chwili najgorsza była niewiedza. Te wszystkie domysły, które plątały się w mojej głowie i zatruwały myśli. Chciałem usłyszeć jednoznaczną odpowiedź. Zrobiłem coś nie tak a może nie.. Potrzebowałem jej bardziej niż czegokolwiek innego.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 A więc o to mu chodziło.
Uff, poczułem wyraźną ulgę. Przynajmniej przez chwilę. Nie chciałbym, żeby wyczytał ze mnie zbyt wiele. Nie wszystko musi wiedzieć.
A przecież to najgorsze, on potrafi czytać mnie jak otwartą księgę. Jego moc, jego dotyk, coś w jego obecności… miesza w moim umyśle, sięga zbyt głęboko, wyciąga z zakamarków świadomości to, co powinno tam pozostać ukryte, zapomniane, zamknięte na cztery spusty.
Boję się. Boję się, że zrobię coś głupiego. Że powiem coś nie tak. Że pod wpływem emocji, które on bez mojej zgody wyciągnie na powierzchnię, sam się zdradzę.
Mam nadzieję, że tego nie zrobi. Chociaż… patrząc na to, jak zręcznie manipuluje moim nastrojem, wiem, że jest w stanie więcej, niż potrafię sobie wyobrazić.
- W dobrym towarzystwie wszystko przychodzi jakoś łatwiej - Rzuciłem, starając się brzmieć lekko.
Na twarzy pojawił mi się uśmiech, ten uśmiech, mój znak rozpoznawczy. Szeroki, szczery, trochę głupi, ale zawsze działał. Zawsze rozbrajał ludzi. Rozweselał.
Uśmiech, który niejedną osobę wyciągnął z ponurego nastroju, a mnie samemu często służył jako maska.
Nie wiedział jednak a może właśnie wiedział, że za tym uśmiechem kryje się coś więcej. Coś, czego lepiej nie pokazywać.
Nie dziś. Nie jemu.
Spojrzał na mnie uważnie, przechylając lekko głowę. Jego spojrzenie było... zbyt przenikliwe. Zbyt spokojne.
Jakby analizował każdy mój gest, każdy tik, każde nieświadome drgnięcie kącika ust. Jakby czytał mnie nie tylko z twarzy, ale z myśli.
- Dobrze się maskujesz - Powiedział cicho, niemal łagodnie, ale w jego głosie wyczułem coś jeszcze.
Zaintrygowanie? Rozbawienie?
Czy to była przestroga?
Zacisnąłem dłonie na kolanach, by nie zdradzić nerwowości.
Nie mógł tego zobaczyć. Nie mógł wiedzieć, że jego obecność rozrywa mnie od środka.
- Tylko się uśmiecham - Odparłem, wzruszając ramionami. - Nie ma w tym nic złego, prawda? - Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego przesunął się bliżej bliżej. Zbyt blisko. Czułem jego obecność fizycznie, jak napięcie w powietrzu tuż przed burzą.
Jego dłoń zawisła na moment obok mojej twarzy, ale jej nie dotknął. Palce zatrzymały się w powietrzu, ledwie centymetry ode mnie, a mimo to miałem wrażenie, jakby przenikały mi do środka.
- Czasem uśmiech to najpiękniejsze kłamstwo - Powiedział. - A czasem to błaganie o ratunek. - Zamarłem.
Czy to była gra? Próba zastraszenia? A może... próba zrozumienia?
Chciałem coś odpowiedzieć, odciąć się żartem, odbić piłeczkę. Ale w gardle zaschło mi na tyle, że nie wydobyłem z siebie ani słowa.
Wtedy uśmiechnął się on.
Powoli. Znacząco.
Uśmiech człowieka, który wie więcej, niż powinien.
I właśnie wtedy zrozumiałem, że ta rozmowa dopiero się zaczęła.
Westchnąłem cicho, odsuwając się od niego nieznacznie. Zaczynałem czuć się coraz bardziej niekomfortowo, nie tak, jak chciałbym się czuć. Nie przy nim.
Był za blisko. Zbyt obecny. Zbyt... świadomy.
- Chyba zdecydowanie za bardzo w tym wszystkim szukasz jakiejś ukrytej manipulacji - Powiedziałem, starając się, by mój głos brzmiał neutralnie. - To tylko uśmiech. Uśmiech relaksuje, odpręża, sprawia, że czuję się choć trochę lepiej. - Zatrzymałem wzrok na jego oczach, nie chcąc dać mu przewagi, choć w środku aż buzowało. - A dzięki temu, że dałeś mi choć odrobinę spokoju, tej jednej, cholernie potrzebnej chwili wytchnienia, mogę teraz uśmiechać się jeszcze szerzej. Póki znów ktoś nie spróbuje wrobić mnie z jakiegoś powodu w morderstwo. - To ostatnie wypowiedziałem z nutą ironii, ale też z cieniem goryczy. 

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

piątek, 25 lipca 2025

|
 To, co mi powiedział, było takie piękne. Tylko... jak ja powinienem to interpretować? Nie brzmiało jak to, co mógłby powiedzieć „tylko” przyjaciel, przynajmniej według mnie. Ale czy według niego także, to nie mam pojęcia. Co jak co, ale on może mieć zupełnie inne patrzenie na świat, inaczej interpretować pewne zdarzenia. To chyba było w nim najtrudniejsze; on odbiera świat na swój własny, specyficzny i wyjątkowy sposób, którego ja nie rozumiem. Dlatego tak bardzo się boję, że coś zaraz popsuję. I co ja mam teraz z tym zrobić? 
– To... to chyba tutaj zostajemy – wymamrotałem, starając się jakiś ogarnąć, przestać się tak wstydzić. Mikleo przecież nic takiego nie zrobił, ani nie powiedział, a jednak wystarczyło, bym się paskudnie zarumienił. 
– Zaraz powinienem ci przynieść obiad. Najwyższa pora coś zjeść – Mikleo nie skomentował mojego beznadziejnego zachowania, ale widziałem jego bystre spojrzenie na sobie. Co się są nim kryło? Gdybym tylko się dowiedział... Wszystko byłoby łatwiejsze, pewniejsze, i ja bym się tak nie stresował. 
– Zjadłem naleśniki. To mi wystarczy na cały dzień – powiedziałem nie chcąc, by wydawał pieniądze na tak błahe sprawy. 
– No ty chyba sobie żartujesz – niby brzmiał spokojnie, ale wyczułem to oburzenie i niedowierzanie. 
– No... nie? Powinniśmy przecież oszczędzać pieniądze, prawda? Już sobie pojadłem dzisiaj, teraz mam tę lemoniadę... myślę, że mi starczy. Może jakąś bułeczkę wieczorem... Ale to dopiero wieczorem. Do tego czasu nic nie muszę jeść – wzruszyłem ramionami, nie czując za bardzo głodu, a przynajmniej tak mi się w tej chwili wydawało. 
– Jedzenie nie jest czymś, na czym oszczędzamy. Potrzebujesz jeść, musisz się rozwijać, co jest naturalne dla chłopca w twoim wieku – powiedział cierpliwie, a ja poczułem się, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek. Dla chłopca... a więc ma mnie za chłopca. Powinienem zrobić coś, by zobaczył we mnie kogoś bardziej dojrzałego. W końcu, nie byłem aż takim chłopcem. Gdybym był chłopcem, nie zdecydowałbym się na opuszczenie Akademii, czy postawienie się dziadkowi, czy... No, na pewno coś by się jeszcze znalazło, ale nie potrafiłem teraz tak szybko myśleć. – Wszystko w porządku? – dopytał Miki, oczywiście od razu zauważając, że coś jest nie tak ze mną. Ale czy zauważył, co mi się nie spodobało? Ciężko było mi stwierdzić. 
– Tak, tak, tylko... – tutaj zawahałem się na moment zastanawiając, czy powinienem się do tego przyznać, czy może udowodnić? A może po prostu dopytać, dowiedzieć się? – Nie jestem wcale aż takim chłopcem – dodałem oburzony, pusząc lekko swoje policzki. Nie chciałem w końcu słuchać tego więcej. Może sobie tak myśleć, ale niech mi tego nie mówi. 

<Owieczko? c:> 

Od Daisuke CD Haru

|
 Przyjrzałem mu się z niemałym zainteresowaniem, starając się zrozumieć jego, i emocje, które to w nim kipią, głęboko, jakby pod jakąś warstwą ochronną. Nigdy wcześniej tego czegoś nie czułem, czy u siebie, czy u innych. Wszystko, co nieznane, zwraca moją uwagę, zwłaszcza emocje. Każda z nich jest fascynująca, inaczej ją czuję pod palcem. Te pozytywne są oczywiście przyjemniejsze, negatywne potrafią być dla mnie bolesne, ale im więcej poznawałem, tym lepiej byłem przygotowany na przyszłość. A to, co kłębiło się pod jego emocjami zdecydowanie było przyjemne. Może udałoby mi się to wyciągnąć na wierzch? Zacząłby tej emocji ulegać, a ja, może na podstawie jego zachowania, będę mógł stwierdzić, co to jest. Tylko musiałbym to robić powoli, by nie skrzywdzić jego psychiki. 
– Więc? Na co czekasz? – zapytałem, zerkając na niego kątem oka. 
– No, chcę cię ogrzać. Źle się czuję, kiedy widzę cię takiego zmarzniętego – odpowiedział, uśmiechając się przepraszająco. 
– Mam kawę. I też ile ci zajmie ugotowanie jajka? Kilka minut? Zaraz do mnie wrócisz i ogrzejesz, jak tak bardzo źle się będziesz z tym faktem czuć – powiedziałem, patrząc na niego już bardziej bezpośrednio, by wywrzeć jakoś na nim presję. Zauważyłem, że on bardzo mało je. Zawsze to ja wychodziłem z inicjatywą posiłku... no, prawie zawsze. Tak to nie powinno wyglądać. Powinien jeść, by móc się prawidłowo rozwijać. Tyle dobrego, że raz dziennie musi zjeść ten mięsny obiad, by nikogo nie skrzywdzić. – A jak to cię nie przekonuje, to spróbuję szantażem. 
– Czemu szantażem? To złe. Spróbowałbyś mnie do tego zachęcić, wtedy być może szybciej się do tego zabiorę – posłał mi ten swój typowy, głupkowaty uśmiech, a ja na jego słowa prychnąłem cicho. 
– Tak dobrze to miałeś ze mną wczoraj. A codziennie kolorowo być nie może. Byłoby za nudno. Dlatego dopóki nie wstaniesz, by zrobić sobie coś jeść, ja nie będę jadł swojej porcji – zdecydowałem, chociaż było to dla mnie trudne. Naprawdę byłem głodny, a takie ciepłe najlepsze. 
– Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mam wyjścia – westchnął ciężko, ale podniósł się z łóżka i znikł w kuchni. A ja od razu poczułem chłodny dreszcz przebiegający po moich plecach. Naprawdę jestem słaby, jak chodzi o adaptację do niskiej temperatury. 
Haru wrócił do swojego — a może mojego? — łóżka ze swoją porcją, podczas kiedy ja już swoją powoli kończyłem, czując w końcu sytość. Tak, po tej aktywnym dniu potrzebowałem porządnego śniadania, które to zdecydowanie mi pomoże przetrwać ten dzień, który nie prezentował się najlepiej. Może później się poprawi? Chciałbym dzisiaj trochę pobiegać... ale nie sam. Co, jak co, ale ostatnia sytuacja mnie trochę zaniepokoiła. 
– Smakuje? – zapytał, na co pokiwałem głową. 
– Zwykłe, ale bardzo dobre. Wiesz trochę dzisiaj inny jesteś – dodałem, ciekawy tego, jak zareaguje. 
– Inny? – zapytał, zaskoczony i może nawet zdenerwowany. Czyli chciał ukryć coś przede mną. Ale nie wie, co wiem. 
– Masz bardzo dobry humor, aż lepi się pod moimi palcami, trochę jak miód. Zastanawiam się, skąd się to w tobie wzięło. Kilka dni temu ciężko było mi w tobie wyczuć chociażby ułamek szczęścia, a teraz? Kipiejesz nim. To bardzo dobrze, po prostu jestem zaskoczony taką nagłą zmianą w tobie – wyjaśniłem, na razie skupiając się na tych powierzchownych emocjach. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

czwartek, 24 lipca 2025

|
I znów to słyszę. Te same słowa, wypowiedziane niemal automatycznie, jakby z troski, a może z przyzwyczajenia. Mówi: „Jeśli chcesz, możesz iść” ale przecież dobrze wiem, że wcale tego nie chce. W jego głosie czuję coś zupełnie innego. Niewypowiedziane pragnienie, bym został. Delikatną tęsknotę ukrytą pod warstwą uprzejmości. On sam chyba do końca nie rozumie, dlaczego to mówi, może wydaje mu się, że robi to dla mnie. Że zostawiając mi przestrzeń, okazuje mi przyjaźń.
Dziś jednak tej przestrzeni nie potrzebuję. Dziś wszystko we mnie mówi, że chcę tu zostać. Z nim. Na szczęście i jego, i moje, nie mam ochoty nigdzie wychodzić. Mógłbym spędzić z nim cały dzień w tym pokoju. I tak przecież już mu obiecałem, że dzisiaj będzie tylko nasz dzień. Leniwy dzień. Bez presji, bez zegarka, bez planu.
Siedzimy tu na starym parapecie patrząc w okno, zamknięci w tym naszym małym świecie, gdzie czas płynie wolniej. Światło przesącza się przez firanki, miękko padając na jego twarz. Słychać tylko cichy szum ulicy w tle, może gdzieś w oddali śmiech dzieci. A tu, w środku cisza. Taka, którą się po prostu czuję. 
Cisza, która koi, a nie przytłacza.
Jutro wszystko się zmieni. Będziemy musieli wrócić do pracy, zająć się codziennością, zarabianiem pieniędzy, planowaniem kolejnych kroków. Zaczniemy liczyć każdy dzień, każdą wydaną monetę, by jak najszybciej wyruszyć w drogę. Za dwa, może trzy dni tak zakładamy. Choć życie rzadko trzyma się planu.
Nie możemy aż tak zwlekać. 
Każdy dzień spędzony tutaj to dzień opóźniający naszą podróż. Przed nami jeszcze długa droga którą musimy pokonać, aby dostać się do celu.
Wiemy, że nie będzie łatwo. Ale wiemy też, że musimy iść dalej. Bo ta podróż to nie tylko zmiana miejsca, to sposób na odnalezienie siebie nawzajem jeszcze raz. W nowym kontekście, w innych okolicznościach, może nawet na nowo.
Ale dziś... dziś jeszcze nie. Dziś możemy sobie pozwolić na chwilę w spokoju tylko we dwoje. 
- Sorey... obaj doskonale wiemy, że wcale tego nie chcesz. Twoje emocje cię zdradzają, widzę w nich niechęć, gdy tylko wspomnę o wyjściu. I choć dla kogoś z zewnątrz mogłoby się to wydać dziwne, dla mnie to całkowicie zrozumiałe... i akceptowalne. Po prostu wolisz, żebym był przy tobie. I będę. Obiecuję.
Jeśli mam wyjść wyjdę, ale tylko z tobą. A jeśli mam zostać, to również zostanę. Z tobą. Bo chociaż nie do końca potrafię nazwać emocje, które teraz w tobie się kłębią, widzę je. I wiem, że tak będzie najlepiej. Dla ciebie. A może i dla mnie. Bo wtedy, tylko wtedy, widzę w twoich oczach ten spokój. Ulotne, ciche szczęście. A kiedy ty jesteś szczęśliwy... ja też, z jakiegoś powodu, czuję się lepiej. Czuję się… po prostu dobrze. - Wytłumaczyłem, starając się po raz kolejny uśmiechnąć do niego ciepło. Tak, żeby wiedział, że naprawdę jestem tutaj. I że nigdzie się nie wybieram.
Mój przyjaciel znów delikatnie się zarumienił. Tylko trochę, jakby moje słowa z jakiegoś powodu zawstydziły go bardziej, niżbym się tego spodziewał. Nie wiem, co takiego powiedziałem, co dotknęło go w ten sposób. Może było to zbyt bezpośrednie. Może zbyt szczere.
Nie jestem pewien, czy zrobiłem dobrze. Nie wiem, czy powinienem był wypowiedzieć to wszystko na głos. Ale wiem jedno, powiedziałem prawdę.
Naprawdę chcę z nim spędzić ten dzień. Tę chwilę. Tę ciszę. Chcę być przy nim, nie dlatego, że wypada, ale dlatego, że w jego obecności świat staje się mniej chaotyczny. Bardziej mój. Bardziej nasz.

<Przyjacielu? C:> 

Etykiety

Archiwum