Od Soreya CD Mikleo

niedziela, 27 lipca 2025

|
 Makaron ze szpinakiem był mi taki trochę... Obojętny. Po prostu był. Najważniejsze, by nie miał w sobie mięsa, niczego więcej nie potrzebowałem do szczęścia. Trochę jak tego posiłku. Nie wiem, dlaczego Miki zdecydował mi się go przynieść, mówiłem mu, że nie chcę, że wytrzymam... przecież teraz to się liczy każdy grosz, prawda? Czemu wydajemy go na mnie? 
– Może być – powiedziałem wdzięcznie, przyjmując posiłek. Zauważył, co takiego chowałem do plecaka? Czy nie zdążył? Miałem nadzieję, że nie. Teraz będę musiał pilnować, by trzymał się od niego z daleka. – Ale... wiesz, że nie muszę aż tyle jeść? Jeden posiłek dziennie w zupełności mi będzie wystarczać. 
– Siebie możesz oszukiwać, ale na pewno nie mnie. Póki masz taką możliwość, powinieneś korzystać z tego, że masz dostępne jedzenie, kiedy tylko chcesz. Nie wiadomo, jak to będzie wyglądać za kilkanaście dni – stwierdził, siadając naprzeciwko mnie. 
– Właśnie. Dlatego nie powinienem przyzwyczajać swojego ciała do luksusu, tylko do spartańskich warunków – odpowiedziałem, nabierając trochę makaronu na widelec. 
– Oczywiście, a później w drodze będziesz mi słabnąć. Jedz i nie marudź – polecił mi, uśmiechając się łagodnie, co było takie dziwne. Jego słowa były karcące, ale głos łagodny. Strasznie kontrastowe połączenie. 
– No jem, jem... – westchnąłem cicho, zabierając się za jedzenie już tak na poważnie. 
Makaron był w porządku. Nie był ani niedobry, ani jakoś niesamowicie dobry. On sobie po prostu był, nie zostanie długo w mojej pamięci, do jutra o tym zapomnę. No, ale najważniejsze, by w ty żołądku trochę pobyło... miałem nadzieję jednak, że następnym razem mój Miki mnie posłucha i jak mu powiem, że nic nie chcę, to mnie uszanuje. Zresztą, skoro od jutra się poważnie weźmiemy za robotę, to pewnie nie będziemy się widzieć cały dzień aż do wieczora, kiedy to pewnie oboje będziemy padnięci i jedyne, na co będziemy mieć ochotę, to spać. 
– Dziękuję za posiłek – odpowiedziałem, odsuwając od siebie pusty talerz. Teraz to byłem tak pełny, że nie miałem na nic ochoty, poszedłbym spać, a dzień przecież młody. Poza tym, nie wiem, czy to takie zdrowe. Chyba nie. Powinienem chwilę poczekać, a później się poruszać. Może byśmy poszli na kolejny spacer? Ale już nie po mieście. Znowu spotkamy jakiegoś gogusia, co będzie mi Mikleo bajerował, a tego nie zdzierżę. Ale w sumie, Miki chyba nie chciał wyjść. Albo chciał, ale żeby mi nie było przykro, to powiedział, że nie chce? Ciężko mi stwierdzić, jak to z nim jest.
– Smakowało? – zapytał, podając mi lemoniadę. 
– Po suchym chlebie i garści jagód to wszystko smakuje jak pokarm bogów – odpowiedziałem, uśmiechając się głupkowato, jak to miałem często w zwyczaju. W końcu, niczego mądrego się po mnie nie można spodziewać. 

<Owieczko? c:>

Etykiety

Archiwum