Od Soreya CD Mikleo

czwartek, 31 lipca 2025

|
 Mimo poważnego tonu i równie poważnej miny jakoś bardzo nie przejąłem się tym, co mi powiedziałem. Wiedziałem, że to było zwyczajne drażnienie się. Jego faktyczną obraza wygląda nieco inaczej, bo chociaż za często się nie kłócimy, to nasze kłótnie są intensywne. Rzadkie, ale już z reguły poważne. I strasznie ich nigdy nie lubiłem. Czułem się później okropnie, kiedy się tak do siebie nie odzywaliśmy. A siedzenie wspólne w pokoju? Koszmar. Dawno tak poważnej kłótni nie było i miałem nadzieję, że równie przez długi czas jej nie będzie. Najlepiej, gdyby jej w ogóle nie było, ale obawiam się, że jest to mało prawdopodobne. 
– Dla jego wspaniałości zrobiłbym wszystko, byleby tylko jego wspaniałość mi wybaczyła – ukłoniłem się lekko, także sobie żartując. Nie było to nic niezwykłego, a jednak Miki zaśmiał się cicho, wpatrując się we mnie... sam nie wiem. Może z rozbawieniem? A może z... Zauroczeniem? Nie, przesadzam. Dopowiadam coś sobie. Po prostu ma beznadziejne poczucie humoru, podobnie jak i ja, no i go mój słaby żart rozbawił. Po prostu. Nic więcej, nic mniej. Ewentualnie go skręcił w środku, tak też może być. 
– Dobrze wiedzieć, że mam tak wspaniałego służącego – odpowiedział, dalej w to brnąć. 
– Cóż mogę powiedzieć, żyję, by ci służyć – wyszczerzyłem się głupio. Trochę taka była prawda. Dla niego byłem w stanie zrobić wszystko. Nieważne, o co by mnie poprosił, zrobiłbym to, bez pytania. A gdyby jego życie zależało od popełnienia grzechu, to bym go popełnił, nawet ten najgorszy. Był moim przyjacielem, osobą, na której zawsze mogę polegać, był kimś, kto mnie do siebie przyciągał, jak nikt inny na tym świecie. Nie miałem za bardzo żadnego autorytetu, byłem często przekazywany od rodziny do rodziny, z nikim nie zdążyłem się zżyć, nie mogłem nikogo uznać za mamę czy tatę, a Miki... Miki był przy mnie prawie że zawsze. Więc za to wszystko muszę mu się odwdzięczyć, i tego może być pewien, że kiedy przyjdzie co do czego, ja mu pomogę, w każdej, najmniejszej czy nawet najgorszej sprawie. – Chyba się burza zbiera – dodałem, wskazując na horyzoncie ciemnogranatową, złowrogą chmurę. A było tak pięknie... przynajmniej trochę tego czasu na dworze spędziliśmy, chociaż gdyby nie ja, ten czas byłby znacznie bardziej korzystniejszy. 
– Racja. Powinniśmy się zbierać, dotrze ona do nas szybciej, niż mógłbyś przypuszczać – pospieszył mnie, podnosząc się z ziemi. 
Nie chcąc zmoknąć, bo to nic przyjemnego, nie dla mnie. Zdecydowanie bardziej wolę ciepłą kąpiel. Gdyby byli strasznie upalnie, to nie pogardziłbym takim chłodnym prysznicem, ale dzisiaj było tak... no, w porządku. Idealnie w punkt, bym powiedział. 
– Ty się chyba nie musisz tak szybko zbierać, prawda? Deszcz to dla ciebie przyjemność – zauważyłem, zabierając swoją bluzę, którą rozłożyłem wcześniej specjalnie dla niego, by nie musiał siadać na zimnej ziemi. Jeszcze by jakiegoś przeziębienia biedak złapał. 

<Owieczko? c:>

Etykiety

Archiwum