Od Haru CD Daisuke

środa, 30 lipca 2025

|
 Skupiłem się z całych sił na jego głosie i rytmie serca, które biło spokojnie i miarowo, przynosząc mi ulgę, której w tej chwili tak bardzo potrzebowałem. Każde uderzenie było jak cichy szept zapewniający, że wszystko będzie dobrze, namiastka spokoju w samym środku burzliwego chaosu.
Nie znosiłem burzy. Jej dźwięki były dla mnie niczym ciosy, zbyt głośne, zbyt ostre, zbyt głębokie. Przenikały mnie na wskroś, budząc ból, z którym nie potrafiłem sobie poradzić. Moje uszy cierpiały, a ja mogłem tylko próbować się ratować, skupiając się na czymkolwiek innym, uciekając w najbliższy bezpieczny dźwięk, a w najgorszych momentach zakrywając uszy dłońmi, jakbym próbował odgrodzić się od całego świata.
Jego głos był jak kotwica. Wsłuchując się w niego, poczułem, jak napięcie we mnie zaczyna powoli ustępować. Może nie udało mi się całkowicie zagłuszyć hałasu na zewnątrz, ale jego obecność wystarczyła. Wystarczyła, by poczuć się lepiej. Choć odgłosy burzy nadal istniały gdzieś w tle, nie były już tak przytłaczające. Jakby ktoś na moment zdjął ze mnie ciężar, który dźwigałem od lat.
Nie wiem, ile to trwało. Straciłem poczucie czasu. Wiem tylko, że gdy burza w końcu ucichła, poczułem ogromne zmęczenie. Moje ciało zaczęło się rozluźniać, jakby po długiej walce wreszcie mogło się poddać. Każdy mięsień stopniowo uwalniał się ze spięcia, a w umyśle pojawił się cichy, lecz wyraźny spokój.
To było wyczerpanie innego rodzaju, nie fizyczne, lecz psychiczne. Wyczerpanie po nieustannej walce ze strachem i dźwiękiem, który przez chwilę zdawał się silniejszy ode mnie. Zmęczenie ogarnęło mnie całkowicie, ale nie próbowałem z nim walczyć. Może po prostu nie miałem już siły, a może i chyba bardziej prawdziwe, nie chciałem. Pozwoliłem sobie odpłynąć, wiedząc, że teraz mogę. Że jestem bezpieczny.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie zasnąłem. Wszystko zlało się w jedno: jego ciepło, spokojny oddech, rytmiczne bicie serca, które wciąż gdzieś słyszałem, jakby odbijało się echem w mojej podświadomości. To nie był zwykły sen, bardziej przypominał stan zawieszenia między jawą a snem, jakby mój umysł wciąż czuwał, ale ciało wreszcie dostało pozwolenie, by odpocząć.

Obudziłem się dopiero wtedy, gdy poczułem, jak delikatnie przesuwa dłonią po moich plecach. Ruch był spokojny, niemal niezauważalny, ale wystarczył, by przywrócić mnie do rzeczywistości. Przez chwilę nie otwierałem oczu, po prostu leżałem, wsłuchując się w jego delikatne i tak spokojne bicie serca, pozwalając sobie trwać w tym stanie zawieszenia, tak bezpiecznym, że aż nierealnym.
- Przepraszam - Szepnąłem w końcu, ledwo słyszalnie, sam nie będąc pewnym, za co dokładnie przepraszam. Za to, że się bałem? Że się rozsypałem? Że nie potrafiłem być „normalny”, kiedy wszystko we mnie krzyczało?
- Nie musisz - Odpowiedział, równie cicho. - Nie masz za co. - Te słowa dotarły do mnie głęboko. Przebiły się przez mur wstydu, który nosiłem w sobie od zawsze, gdy w taki sposób reagowałem na dźwięk burzy. Poczułem, jak coś we mnie pęka, nie gwałtownie, ale łagodnie, jak tafla lodu topniejąca pod wpływem słońca.
Od tej chwili wiedziałem, że nawet jeśli burze powrócą, a pewnie powrócą, nie będę już sam, będzie przy mnie choć tak naprawdę nie wiem jak długo, w końcu to wspaniały towarzysz jednak to tylko towarzysz który już za rok zostanie tylko moim wspomnieniem...

<Paniczu? C:>

Etykiety

Archiwum