Dość szybko zauważyłem, że mój przyjaciel zasnął, najwyraźniej zmęczony po długim spacerze albo tak odprężony, że nie mógł oprzeć się ciepłu trawy, które otulało go jak miękki koc. Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, spokojnie, a na twarzy malował się wyraz błogiego spokoju, jakby w końcu znalazł chwilę wytchnienia od wszystkiego.
Dzień był cichy, leniwy. Powietrze pachniało latem, lekko nagrzaną ziemią, ziołami rosnącymi gdzieś nieopodal i wilgocią niedawnego porannego deszczu, która powoli parowała pod wpływem słońca. Chmury przesuwały się powoli po niebie, formując kształty, które moja wyobraźnia natychmiast zaczynała interpretować: tu koń z rozwianą grzywą, tam balon unoszący się nad górami. Każda zmiana kształtu była jak nowa opowieść.
Ale nie potrafiłem długo się im przyglądać. Mój wzrok co chwilę wracał do twarzy przyjaciela.
Leżał tuż obok, z głową lekko przekrzywioną w bok, ramię ułożone swobodnie na trawie, dłoń częściowo schowana w cieniu. Promienie słońca igrały z jego włosami. Jego twarz wyglądała inaczej niż ją zapamiętałem. Niby ta sama, a jednak... dojrzalsza. Linia szczęki stała się bardziej wyrazista, rysy ostrzejsze, a na czole pojawiła się ledwie zauważalna zmarszczka, może ślad po długich myślach, może po niewypowiedzianych słowach.
Przez chwilę przyglądałem mu się bez żadnego pośpiechu, jakby czas zatrzymał się tylko po to, by dać mi tę jedną chwilę. Coś mnie w nim przyciągało, nie w sposób dramatyczny, raczej cichy, niewymuszony. Spokojna twarz, lekko rozchylone usta, oddech, który niemal zlewał się z szumem liści nad nami. Było w tym coś uspokajającego. I pięknego.
Nie do końca rozumiałem, co czuję. Nie analizowałem tego zbyt głęboko, po prostu pozwoliłem sobie przez krótką chwilę być tu i teraz. Bez planów, bez pytań. Tylko ja, on i letnie niebo nad nami.
Nagle Sorey poruszył się lekko, jakby coś mu się przyśniło. Jego powieki drgnęły, a ja odruchowo odwróciłem wzrok, jakby przyłapany na czymś, czego sam nie do końca rozumiałem. Spojrzałem z powrotem na niebo, udając, że jestem pochłonięty kształtami chmur. Jakby to właśnie one były najważniejsze.
Ale w głębi serca wiedziałem, że ten moment, ta krótka chwila wśród traw, z blaskiem słońca i jego spokojnym oddechem obok, zostanie we mnie na długo.
Mój przyjaciel obudził się mniej więcej po godzinie, przeciągając się leniwie. Od razu wyglądał na wypoczętego,jego twarz była rozluźniona, spojrzenie świeże, jakby zrzucił z siebie cały ciężar zmęczenia. No proszę, ile potrafi zdziałać taka krótka drzemka, niczym naturalny reset dla organizmu.
- Wyspany? - Zapytałem, zerkając na niego z lekkim, życzliwym uśmiechem, który sam mimowolnie pojawił się na mojej twarzy.
- Trochę tak… przepraszam - Odparł, z nutą zakłopotania. Zaskoczyło mnie to. Za co właściwie mnie przeprasza? Przecież nic się nie stało.
- Ależ… nie rozumiem, za co chcesz mnie przepraszać - Powiedziałem szczerze, marszcząc lekko brwi. Jego słowa wydały mi się zupełnie niepotrzebne, a jednak wypowiedziane z jakimś wewnętrznym przekonaniem.
- No bo… ty specjalnie zrezygnowałeś z wody, żeby spędzić ten czas ze mną, a ja po prostu zasnąłem i nawet z tobą nie porozmawiałem. Jakby mnie tu nie było - Wyjaśnił, lekko zmieszany. Zrobiło mi się trochę ciepło w środku, choć nie mogłem się powstrzymać od cichego rozbawienia jego troską.
- Masz szczęście, że jestem wspaniałomyślny i ci wybaczę - Powiedziałem teatralnie poważnym tonem, unosząc brew. - Bo w przeciwnym razie musiałbyś się bardzo postarać, żeby znów zasłużyć na moją łaskę. - Oczywiście tylko żartowałem. I on doskonale o tym wiedział. Widziałem to w jego lekkim uśmiechu, w tym, jak przewrócił oczami i rzucił mi pobłażliwe spojrzenie. Ale czasem warto się trochę podroczyć, nawet bez powodu..
<Przyjacielu? C:>