Z przyjemnością patrzyłem na jego piękne, nagie ciało, był doskonały. Idealny pod każdym względem. A ja... ja byłem głupcem, że w mojej głowie narodziła się ta szczeniacka myśl, by go mieć.
Bo on przecież nigdy nie był mój. I nigdy nie będzie.
To wszystko to tylko gra układ, z którego oboje czerpiemy korzyści. On bawi się mną, ja iluzją bliskości. A mimo to... mimo że wiem, jak to działa, nie potrafię zapanować nad emocjami. Cichymi, ukrytymi pragnieniami, które jakimś cudem chcą być przez niego zauważone. Choć na chwilę. Choć przez moment.
Wiem, jakie to dziecinne. Głupie. Naiwne. Przecież między nami nigdy nie będzie nic prawdziwego. Nic trwałego.
Za rok opuszczę akademię i pójdę własną drogą. A on? On zapewne poślubi jakąś śliczną dziewczynę, jakich wokół niego pełno. Odziedziczy rodzinny majątek i będzie wieść życie takie, jakiego się po nim oczekuje, normalne, uporządkowane, bezpieczne.
Ja zniknę z jego życia, a on być może nawet mnie zapomni.
Myśląc o tym wszystkim, analizując każdą chwilę, każde spojrzenie i każdy dotyk, uświadamiam sobie, że mimo wszystko... cieszę się, że to się wydarzyło. W głębi duszy jestem wdzięczny losowi, że choć przez krótką chwilę ktoś potraktował mnie jak człowieka. Jak myślącą, czującą istotę. Nie jak zagrożenie. Nie jak potwora.
Bo przecież nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić. Nigdy nie okazałem tyle agresji, by ktokolwiek miał prawo się mnie bać.
Tak, mam za sobą trudną, bolesną przeszłość. Ale to nie znaczy, że jestem zagrożeniem. Nie jestem potworem, choć wielu właśnie za takiego mnie uważa.
Za istotę bez serca, niezdolną do uczuć.
A przecież serce mam. Tylko że ono... Chyba zauroczyło się w niewłaściwej osobie...
Muszę przestać o tym myśleć. Pokręciłem energicznie głową i podniosłem się z łóżka, postanawiając znów trochę posprzątać. Nie chciałem, żeby panował tu bałagan, zwłaszcza gdyby nasz opiekun postanowił nas odwiedzić. W końcu jesteśmy chłopakami, co w ich oczach automatycznie oznacza chaos i nieporządek. Ja jednak byłem innego zdania.
Uprzątnąłem dokładnie nie tylko swoje łóżko, ale i cały pokój. Otworzyłem okno, by przewietrzyć pomieszczenie po nocy. Powietrze było rześkie, wilgotne deszczowe. Posprzątałem też po śniadaniu, dbając o czystość w naszym małym, wspólnie zajmowanym kącie.
Na moment przystanąłem przy oknie, wychylając głowę na zewnątrz. Chłodne powietrze smagało moje policzki, a pojedyncze krople deszczu spadały na twarz. Lubiłem ten stan. Deszcz nigdy nie był dla mnie wrogiem, wręcz przeciwnie. To właśnie w takie dni najczęściej ruszałem na samotne wędrówki po lesie. Tak, to był idealny dzień, by choć na chwilę wyrwać się z tego pokoju, nawet jeśli opiekunowie byliby temu przeciwni.
W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, drzwi otworzyły się same. W progu stanął opiekun, który bez słowa postawił na podłodze torbę z jedzeniem.
- Kiedy w końcu skończy się ten śmieszny szlaban? - Zapytałem, obserwując go uważnie.
- Szlaban? Nie macie żadnego szlabanu. Możecie wychodzić, kiedy chcecie. Bylebyście byli w pobliżu akademii - Odpowiedział krótko, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Miło, że raczył nam to powiedzieć dopiero teraz, gdy zapytałem. Gdyby zrobił to wcześniej z własnej inicjatywy, wszystko byłoby znacznie prostsze.
<Paniczu? C:>