Czy ja byłem zły? Nie powiedziałbym. Nie podobało mi się to, jak mnie nazwał, nie uważałem siebie za chłopca, nie byłem w końcu dzieckiem, jak i nie byłem na niego zły. Byłem zdeterminowany. Jeżeli uważa mnie za dziecko, to nigdy mu nie zaimponuję. Może... Może ta ręcznie robiona bransoletka to słaby pomysł? Taki dziecinny. Coś, co robią sobie nawzajem dzieciaki w przedszkolu. Ale już kupiłem wszystko, co jest potrzebne do jej stworzenia. W takim razie, chyba już ją zrobię, ale na pewno nie zrobi to na Mikim wrażenia. Muszę być inny. Pewniejszy. Doroślejszy. Nie wiem, jak to uczynić, nie mam pojęcia, jak to jest być dorosłym, no ale dla niego się postaram. Tak bardzo chcę, by widział we mnie oparcie, i bezpieczeństwo, i oparcie, a takich rzeczy się w dziecku nie widzi.
– Nie jestem zły. Po prostu myślę – odpowiedziałem, w końcu na niego patrząc z uwagą w swoich oczach, nie uciekając od jego spojrzenia. Bo tylko dzieci uciekają. A ja, od tej chwili, przestaję być dzieckiem.
– Myślisz? Widzisz, jednak takie rzeczy też potrafisz robić – dodał żartobliwie, czochrając moje włosy, które z rana sam układał. I teraz na powrót są rozczochrane, we wszystkie strony. A później będzie mi narzekać, jak ja wyglądam, zamiast zaakceptować fakt, że wyglądam jak wyglądam i nic tego nie zmieni, nawet jakby się postarać.
– To jest czynność, którą wykonują dorośli ludzie – odpowiedziałem, prychając cicho. Mikleo przyglądał mi się przez chwilę, z uwagą, aż w końcu zaśmiał się cicho. Tak uroczo. Ładnie. Bardzo rzadko kiedy widzę, aby się śmiał. Uśmiechał owszem, ostatnio troszkę częściej mu się to zdarza, czy to wymusza, czy to przychodzi mu naturalnie, no ale żeby śmiać? No i też ten śmiech był taki.. Słodziutki. Aż chciałoby się go słuchać, i słuchać. I podziwiać te białe ząbki.
– No tak, jak mógłbym zapomnieć – powiedział, kręcąc z niedowierzaniem głową. Co go tak rozbawiło. Powiedziałem coś nie tak? Źle zabrałem się do sprawy? – Przyjdę ci przynieść obiad. Co byś chciał?
– Nic. Oszczędzamy pieniądze – powiedziałem uparcie, nie mogąc mu ulec.
– Zatem będziesz musiał zjeść coś, co ci wybiorę – odpowiedział, co mi się nie spodobało.
– Nie chcę obiadu – mruknąłem cicho, ale on się tym nie przejął.
– Tak, a to burczenie to się z pustki bierze. Zaraz wrócę – powiedział uparcie, opuszczając pokój i zostawiając mnie samego, nim jakkolwiek zdążyłem zareagować. Że też musiał usłyszeć to burczenie. Przecież poburczałoby mi trochę w tym brzuchu i by przestało.
By zabić jakoś czas, postanowiłem się zabrać za tę dziecinną bransoletkę. Jeżeli się pospieszę, może jutro będzie gotowa. Albo pojutrze. Ile w końcu zapłata się bransoletkę? Niedługo. A jeżeli wydawanie mojego obiadu zajmie im tyle, co wczoraj wieczorem, to jak szybko załapię rytm, połowę już bym dzisiaj miał. Tylko muszę uważnie słuchać, czy się nie zbliża, a jego kroki potrafią być naprawdę ciche.
<Przyjacielu? c:>