Od Soreya CD Mikleo

środa, 20 sierpnia 2025

|
Co... co się właśnie wydarzyło? Czy to było jakieś wyobrażenie? Pocałunek był tak delikatny, że ledwo go zarejestrowałem. Nie byłem nawet w stanie opisać jego ust, tak subtelne to było. Spojrzałem na niego zaskoczony, z delikatnie otwartą buzią, jakby jeszcze nie rejestrując tego, co się stało. A może to się właśnie nie stało? Może... może ja coś sobie ubzdurałem? Skoro tyle o tym marzyłem, może te marzenia coś mi w głowie poprzestawiały? Nie zdziwiłbym się, czasem zdarza mi się śnić na jawie. W końcu Miki... by tego nie zrobił. 
A może? 
Na jego bladych policzkach pojawił się lekki rumieniec. Patrzył się gdzieś w bok, nie chcąc spojrzeć na mnie. Dopiero po chwili wziął głęboki wdech i odważył się na mnie spojrzeć. 
- Nigdy więc tak o sobie nie mów. Jesteś... dla mnie naprawdę ważny. Nigdy bym cię nie zostawił. Ani nie pomyślał, że jesteś gorszy – powiedział cicho, wpatrując się w moje dłonie. 
Naprawdę ważny. Więc to mi się nie przewidziało? Nie wymyśliłem sobie tego? Delikatnie ująłem jego twarz w dłonie, co sprawiło, że ten rumieniec stał się jeszcze większy, bardziej uroczy. Pojawił się nawet na nosku, a to było już naprawdę przeurocze. Uśmiechnąłem się łagodnie, a następnie ucałowałem jego usta, tak bardziej... realnie. Miałem z tyłu głowy to, że pewnie nigdy wcześniej z nikim się nie całował, dlatego pilnowałem, by ten pocałunek był delikatny, spokojny, i znacznie bardziej prawdziwy. Było to jak spełnienie moich najskrytszych marzeń... ale też powodowało to pewne komplikacje między nami. Powinien... powinien przecież mnie tu zostawić. Samemu byłby na miejscu szybciej. A teraz już na pewno mnie nie zostawi. 
Odsunąłem się od niego, delikatnie gładząc jego policzek, uśmiechając się smutno. Powinienem się cieszyć. W końcu, tego chciałem. Do tego dążyłem, by spojrzał na mnie inaczej. Ale teraz, kiedy już wiem, kim jestem, będę dla niego tylko obciążeniem. I najgorszą osobą, w której może ulokować swoje uczucia. 
- Trochę.. trochę to niefortunne – powiedziałem cicho, w końcu go puszczając. 
- Dlaczego? - spytał, nie rozumiejąc. - Nie chcesz, by nasza relacja... - zapytał niepewnie, już sobie dopowiadając to, czego nie powinien. 
- Nie, to nie tak. Chciałem tego, bardzo. I dalej tego chcę. Tylko... nie jestem dla ciebie najlepszym wyborem – powiedziałem cicho, nerwowo bawiąc się swoimi palcami. 
- Nie znam lepszej osoby od ciebie – powiedział, chwytając moje dłonie, a ten drobny gest sprawił, że zwróciłem na niego uwagę. - Ja ciebie akceptuję. I pomogę ci zaakceptować siebie. Nie opuszczę cię nigdy, rozumiesz? - powtórzył znacznie bardziej dosadnie, jakby chciał do mnie dotrzeć. 
- O tym mówię. Jesteś za dobry za dla mnie. A później... później tylko przeze mnie będziesz cierpieć – powiedziałem cicho, siląc się na uśmiech. Gdybym tylko nie był słabym człowiekiem... to byłaby sytuacja idealna. Jak ze snu. A tak dla niego to chyba będzie prędzej koszmar.

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Obudziło mnie ciche tupanie. Od jednego końca pokoju, do drugiego. Kroki te były przesycone nerwowością, niepewnością, wyrzutami do samego siebie. Mimo, że były ciche, jednocześnie były jakieś takie... ciężkie. To, co go trapiło, nie odeszło przez te kilka godzin. Możliwe, że wewnętrzny konflikt w nim troszkę eskalował. Nie otwierając oczu, spróbowałem skupić się na jego emocjach, co było trudne; Haru był za daleko. Kiedy jednak znajdował się na tyle blisko, że coś byłem w stanie od niego wyrzuć, poczułem pod moimi palcami... strach. I mimo że nie powinienem, bo przecież miałem się zdystansować, bo po co mi kolejna znajomość, w której jestem odbierany jak ktoś całkowicie odklejony od rzeczywistości... zmartwiłem się. Haru nie wyglądał na kogoś, kto się boi. Powinienem go zostawić samego sobie, dałem mu już możliwość na otworzenie się przede mną i to olał, czemu więc miałbym teraz się nim przejmować? 
Logika nie podpowiadała żadnej odpowiedzi. A jednak nie potrafiłem już odpoczywać. Nie, kiedy wiedziałem, że przeżywa coś takiego. 
Otworzyłem swoje oczy i podniosłem do siadu, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Było już tak ciemno? Przespałem cały dzień? I pomyśleć, że gdyby nie Haru, dalej bym spał. Trochę przesadziłem dzisiaj z tym odpoczynkiem, zdecydowanie. Poprawiłem swoje włosy i ruszyłem w stronę kuchni, gdzie aktualnie znajdował się Haru. Nie miałem w głowie nic. Po prostu... chciałem go zobaczyć. Spojrzeć mu w oczy. Poczuć coś więcej, by być w stanie stwierdzić, co się dzieje. 
A działo się. Dźwigał straszny ciężar, którego nie rozumiałem. Wczoraj, przedwczoraj, było wszystko w porządku. A dzisiaj? Czy ja jestem jakiś ślepy? Coś ominąłem? Ja wiem, że mnóstwo ostatnio spałem, ale co takiego się niby mogło wydarzyć podczas mojego snu? Lunatykowałem? I coś powiedziałem? Kilka razy zdarzyło mi się lunatykować i rozmawiać z kimś, owszem, ale... chyba by mi dał znać. Albo powinienem zrozumieć, że przecież byłem nieprzytomny, nieświadomy... o ile o to chodzi. 
- Och! Już wstałeś? Obudziłem cię? Wybacz, po prostu... - zawiesił wątek, a ja nic nie mówiłem. Wpatrywałem się w niego z uwagą, próbując go zrozumieć. Coś mi umykało. Czegoś nie dostrzegałem. A może nie rozumiałem? Nigdy nie ukrywałem, że nie rozumiem niektórych rzeczy. Świat dalej był dla mnie tajemnicą, którą powoli odkrywałem, i nigdy tego nie ukrywałem. Czemu bym miał? Byłem przecież młody, bardzo młody, więc to normalne, że jeszcze się uczę, pilnie chłonąc wiedzę, która była na wyciągnięcie ręki. Tak samo uczyłem się emocji, które były piękne, niezwykłe i skomplikowane. A te emocje, które w jego środku się kłębiły, były naprawdę trudne. Jakby prowadził ze sobą wewnętrzną walkę. Ale o co? To było poza moją wiedzą.
- Do wstania zmusiły mnie twoje emocje – przyznałem po chwili zgodnie z prawdą. Może... muszę być bardziej bezpośredni? 
Czemu mi w ogóle na nim zależy?
Haru nie odpowiedział. Zacisnął wargi, odwracając wzrok. 
- Więc dalej będziesz uważać, że cię nie zrozumiem, bo jestem zadufanym szlachcicem? I pozwolisz, by cię to rozsadziło od środka? - powiedziałem trochę zły, krzyżując ręce na piersi i unosząc tym samym jedną brew. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Zareagowałem natychmiast, jakby odruchowo, kiedy tylko jego słowa do mnie dotarły. Właśnie tego się obawiałem, takiej reakcji, takiego zwątpienia w jego głosie. Nie chciałem, żeby tak mówił. Przecież był moim przyjacielem, od zawsze, odkąd tylko pamiętam. Nigdy mnie nie skrzywdził, nigdy nie patrzył na mnie z góry. On jeden pytał, zamiast rozkazywać, słuchał, zamiast osądzać. Był jedyną osobą, która naprawdę chciała mnie poznać. I ja... ja starałem się dać mu to samo, całym sobą, mimo że czasem nie potrafiłem, bo tak po prostu nie rozumiałem jak to zrobić.
- Sorey, nawet tak nie mów. - Moje słowa zabrzmiały szybciej, niż zdążyłem się zastanowić. - Masz skrzydła, tylko jeszcze ich nie odkryłeś. Twoja ludzka połowa wcale tego nie przekreśla. Musisz się nauczyć, jak je przywołać. Zobaczysz, niedługo się pojawią i wtedy polecimy, choćby nad sam ocean. - Chciałem go podnieść na duchu, wyrwać z tego dołka, w który wpadał. Nie chciałem, by tonął w poczuciu winy czy słabości, to nie do niego pasowało.
- Ale...- Zaczął, a ja pierwszy raz w życiu nie chciałem słuchać jego „ale”. Delikatnie położyłem dłoń na jego ustach, uciszając go bez słów.
- Już nic nie mów. Wrócimy do pokoju. Tam porozmawiamy spokojnie, bez stresu i bez świadków. - Poprosiłem cicho, zerkając na otaczających nas ludzi. W tłumie było za dużo oczu, za dużo ciekawskich spojrzeń, które wbijały się w nas jak igły. To nie było miejsce na takie rozmowy.
Spojrzał na mnie z niepewnością, ale w końcu skinął głową. Ten drobny gest, ledwie dostrzegalny, sprawił, że odetchnąłem z ulgą. Pociągnął mnie za sobą, w stronę gospody, która przez ostatnie dni była naszym tymczasowym domem, miejscem odpoczynku, schronieniem przed dalszą podróżą, a zarazem punktem, gdzie zbieraliśmy siły i pieniądze na to, co przed nami.
Kiedy mijaliśmy gwarne ulice, słyszałem jeszcze śmiechy ludzi, zapach pieczonego chleba i gorycz dymu z palenisk. Jednak wszystko to blakło przy ciężarze rozmowy, którą mieliśmy jeszcze przed sobą. Wiedziałem, że czeka nas coś trudnego. Ale też wiedziałem, że muszę być dla niego, bardziej niż kiedykolwiek.
Po dotarciu do pokoju zapanowała między nami ciężka cisza. Żadne z nas nie odzywało się, choć w powietrzu wisiały niewypowiedziane słowa. Ja sam chciałem je wyrzucić z siebie, chciałem przełamać ten mur i pocieszyć go, ale coś trzymało mnie w miejscu. Wiedziałem jednak, że muszę, dla niego.
Sorey usiadł na łóżku, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Oparł łokcie o kolana, dłonie wsunął we włosy i spuścił głowę. Wyglądał, jakby cały jego świat runął w jednej chwili.
- I co teraz zrobimy? - Zapytał cicho, a jego głos drżał. - Jestem człowiekiem… oni mnie tam nie przyjmą. Może powinieneś pójść sam, to będzie lepsze. Przecież cię tylko spowalniam i… i najlepiej, jeśli odejdziesz. Zostaw mnie samego, nie zasługuję na ciebie. Nie teraz, gdy wiemy już, jak beznadziejną istotą jestem. - Te słowa rozcięły mnie od środka. Serce ścisnęło się boleśnie, jak mógł tak o sobie mówić? Jak mógł sądzić, że bym go zostawił? W tej chwili poczułem coś, czego wcześniej się nie spodziewałem, gniew wymieszany z rozpaczą. Nie na niego, lecz na samą myśl, że mógł tak myśleć.
Podszedłem bliżej. Nim zdążyłem to rozważyć, nim sam przed sobą zdążyłem się zatrzymać, zrobiłem coś, czego nigdy bym o sobie nie pomyślał. Pochyliłem się i dotknąłem jego ust swoimi. Delikatnie, ostrożnie, niemal niepewnie, jakby ten gest miał zaraz rozwiać się w powietrzu.
Zamknąłem w ten sposób jego słowa, Chciałem, by zrozumiał, że nie musi się bać. Że nie odejdę. Że to, co czuję, jest prawdziwe, silniejsze od jego lęków. A jednocześnie sam byłem w szoku, nigdy nie przypuszczałem, że to ja pierwszy się odważę... To zdecydowanie nie w moim stylu. 

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Czułem się naprawdę źle z tym, jak on mnie odebrał, bo przecież zupełnie nie o to mi chodziło. Nie chciałem, żeby pomyślał, że coś przed nim ukrywam, jakbym uważał go za kogoś lepszego ode mnie. Prawda jest taka, że pierwszy raz w życiu zwyczajnie się bałem, bałem się powiedzieć komuś, co naprawdę czuję. To było zupełnie do mnie niepodobne, bo zawsze byłem otwartym chłopakiem. Zazwyczaj mówiłem wszystko bez wahania, tak jak ślina na język przyniesie. Nigdy nie czułem strachu ani wstydu przed mówieniem o swoich emocjach.
Ale przy nim… przy nim było inaczej. Wszystko stało się trudniejsze, a jednocześnie dziwnie piękniejsze i bardziej intensywne. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć. To tak, jakby nagle cała moja odwaga, której zawsze miałem pod dostatkiem, gdzieś zniknęła. Nagle każde słowo ważyło więcej niż kiedykolwiek wcześniej. I chyba właśnie pierwszy raz w życiu to ja mam problem z mówieniem tego, co naprawdę czuję, z zaakceptowaniem własnych emocji i z wypowiedzeniem ich na głos.
Najchętniej powiedziałbym mu, co naprawdę siedzi mi w sercu. Chciałbym być szczery, otwarty, tak jak zawsze. Ale boję się. Boję się, jak to się potoczy. Co, jeśli mnie wyśmieje? Co, jeśli od razu powie, że ma narzeczoną, że niedługo bierze ślub i że moje słowa są tylko niepotrzebnym zamieszaniem? Nie chcę później przez kolejne miesiące patrzeć mu w oczy i czuć się jak głupiec, który za bardzo się w coś wkręcił, za szybko pozwolił sobie na coś więcej. A przecież właśnie tak mogłoby się stać.

Leżałem bez ruchu, wsłuchując się w otoczenie. Nawet nie musiałem się odwracać, by zorientować się, że mój towarzysz zasnął, oddech miał spokojny, równy, jakby wreszcie odnalazł chwilę wytchnienia po chorobie, która wciąż go męczyła. Patrzyłem w ciemność, a jednak sam nie byłem w stanie zmrużyć oka.
Coś we mnie nie dawało spokoju. To uczucie było jak kamień zalegający na sercu ciężar, który przygniatał mnie bardziej z każdą chwilą. Wiedziałem, że nie chodzi o to, co zrobiłem, ale raczej o to, czego nie zrobiłem. Mogłem mu powiedzieć prawdę. Mogłem zdobyć się na szczerość i przyznać, co naprawdę do niego czuję. Może przyjąłby to źle, może by się ode mnie odsunął, ale przynajmniej wiedziałby, że nigdy nie uważałem go za kogoś gorszego. Że nigdy nie miałem wobec niego złych intencji.
A teraz? Teraz milczenie zdążyło urosnąć do rangi winy, której nie potrafię z siebie zrzucić. Każda kolejna chwila, w której nic nie mówię, sprawia, że czuję się jak tchórz. Boję się, że gdy w końcu znajdę w sobie odwagę, będzie już za późno.
Leżałem więc dalej, nieruchomy, z oczami wlepionymi w ciemne okno. Myśli krążyły jak w zamkniętym kręgu, bez wyjścia. Wydawało mi się, że im dłużej o tym rozważam, tym bardziej zaplątywałem się we własnych emocjach. Może naprawdę wpakowałem się w coś, z czego nie potrafię się wydostać.
Czuję się gorzej, podniosłem z łóżka podchodząc do okna, nie wiem co moje zachowanie miała na celu, ale jakoś tak po prostu szukałem swojego miejsca chodząc tu i tam nie potrafiąc spokojnie leżeć gdy trafiło mnie poczucie winy i nieprzyjemne ucisk w żołądku. 

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

wtorek, 19 sierpnia 2025

|
 Na jego słowa zamrugałem kilkukrotnie; bardzo, ale to bardzo powoli do mnie docierało. Jak to człowiekiem? To... w ogóle jest możliwe? Ja pochodzę stąd, stamtąd? Moi rodzice żyją, nie żyją? Jak człowiek znalazł się tu, lub anioł znalazł się tam? Jak ja trafiłem pod chwilową opiekę dziadka? Czemu nikt mi nie chciał nic powiedzieć? Nachyliłem się do Mikleo, by zobaczyć tę kartkę. Jakoś mu tak nie wierzyłem. Znaczy, to nie tak, że mu nie ufałem, po prostu brzmiało to tak... przedziwnie. Nierealnie. 
- Jeżeli to rodzicielka była człowiekiem, to poród ją wykończył, tak na dziewięćdziesiąt pięć procent – wyjaśnił alchemik, na chwilę zwracającym tym samym moją uwagę. - Też nie do końca wiem, jak wyglądają takie rzeczy u góry. Czy anioł poprzez związanie się z człowiekiem poniesie jakieś konsekwencje? Nie wiem. Nie wydaje mi się jednak, aby twoi rodzice dalej byli z nami. 
Jego ostatnie słowa trochę mnie zdenerwowały. Tego nie wie. Nie zna ich. Ja ich nie znam. Ale nie mogę trafić nadziei. Chociaż, na razie to wolałbym się dowiedzieć, dlaczego mnie porzucili, bez żadnego słowa. Tylko... tego się już raczej nie dowiem. To wiedział najpewniej dziadek, a jego już pewnie raczej nigdy nie zobaczę. 
- Dziękujemy – odpowiedział grzecznie Miki, po czym chwycił moją dłoń i wyprowadził mnie z budynku. Chyba wyczuł, że jestem zdenerwowany, i dlatego chciał mnie wyprowadzić. I dobrze, miałem dosyć przebywania tam. Duszno, i nieprzyjemnie, i ten mężczyzna.... też jego już miałem dosyć. Wszystko, co go obchodziło, to krew mojego przyjaciela. Tak czy siak Mikleo nie powinienem mu jej dawać. Te informacje... nie były tego warte. Nie tego flakonika, to zdecydowanie za dużo. 
- Tu masz wszystkie testy rozpisane, na co twoja krew reagowała, na co nie... Jak się czujesz z tą wiedzą? - spytał, podając mi kartę papieru. 
- Nie wiem. Zdecydowanie więcej pytań się pojawiło niż odpowiedzi. I lepiej... trzymać to dla siebie. Nie każdy tu lubi ludzi – mruknąłem, czując... sam nie wiem, co. Chyba dalej niedowierzanie. Może szok. No i niepewność. Jak Miki na mnie po tym spojrzy...? W końcu, skoro byłem w połowie człowiekiem, byłem gorszy od jakiejkolwiek innej rasy, albo mieszanki rasy. Słabszy. Bardziej kruchy, i podatny na... na wszystko, tak właściwie. To by tłumaczyło, dlaczego też nie mogę przywołać skrzydeł, ja ich po prostu nie posiadałem, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Zatem nigdy przeze mnie nie nadrobimy tej trasy, którą straciliśmy na mnie. Ta droga miała tylko jedną wadę, i to ja nią byłem. - Z moich.... z moich skrzydeł chyba nici. I ani szybko na miejsce nie dotrzemy... i ani nad ocean cię nie zabiorę - westchnąłem ciężko, czując się źle z faktem, że znów to wszystko moja wina. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Nie tego się spodziewałem. Co takiego strasznego może przede mną ukrywać? Myślałem, że mogę w jego obecności liczyć na szczerość, jak to było do tej pory. Czy już nie raz mu pokazałem, że może mi zaufać? Byłem przy nim, kiedy wszyscy wierzyli, że zrobił najgorsze. Pomagałem mu, kiedy inni wszyscy wierzyli, że był winny śmierci tej dziewczyny. A teraz... teraz coś przede mną ukrywa. Stricte przede mną. Naprawdę go doceniałem za szczerość... i teraz jej nie otrzymuję. Oczywiście, każdy ma prawo do prywatności, ale czuję, że z czymś sobie nie radził. Że coś go trapi, zżera od środka, i chce to przede mną ukryć. Może nie jest gotowy? Albo jestem dla niego tylko zapatrzonym w siebie dzieciakiem, który nie rozumie problemów innych, i żyje w swojej bańce. 
- Oczywiście. W końcu jestem szlachcicem, który nie zna prawdziwego życia, mogę nie pojąć prawdziwych problemów – powiedziałem cicho i troszkę bardziej cierpko niż planowałem. Nie potrafiłem jednak ukryć zawodu. 
- To nie tak – odpowiedział, chyba próbując załagodzić sprawę. Niepotrzebnie, ja już wszystko wiedziałem. 
- Czyżby? Gdyby było inaczej, powiedziałbyś mi – odparłem, schodząc z jego kolan. Myślałem, że jest troszkę inny. A jednak wychodzi na to, że w głębi serca myśli o mnie tak, jak inni. 
Podniosłem się z jego łóżka, odniosłem kubek do zlewu i wróciłem na swoje miejsce. Czułem, jak się we mnie wpatrywał, ale nic nie mówił. Poczułem, że moje zachowanie go dotknęło, że wolałby, żebym został przy nim... ale nic z tym nie zrobił. Nie zatrzymał, nie wytłumaczył... więc miałem rację. Myślał o mnie tak, jak inni. I tak to jest, kiedy kogoś za blisko do siebie dopuścisz. Miałem nadzieję, że on jest inny, czułem, że jest on inny, i co? I się mocno zawiodłem. 
Położyłem głowę na poduszkę, opatulając się kocem i zamykając oczy. Powinienem się ruszyć, coś robić, ale teraz... nie miałem ochoty na nic. Byłem zmęczony, zawiedziony... poczułem, że to dobry pomysł, by teraz zasnąć. Może i on po czasie się zreflektuje...? Miał ze mną jakiś problem, czułem to, ale co to konkretnego było? Miałem nadzieję, że mi powie, nie chciałem, żeby pomiędzy nami była jakaś zła krew, ale chyba on nie chciał. Czemu? Myślałem, że dobrze się dogadywaliśmy. I co? Moje wrażenie było mylne. Może i potrafię odczytywać emocje, ale intencje... tak, z odczytywaniem intencji mam problem, jak wskazuje na to nasza sytuacja. A miałem nadzieję, że... właśnie, nadzieja, zawsze w moim  okazała się złudna. Za dużo sobie dopowiedziałem, i co z tego wyszło? Pomogłem mu w trakcie jego pełni, on dał mi wspaniały seks i... i tylko tyle. Kolejna relacja w moim życiu, która polega jedynie na fizyczności. Niestety. Naprawdę miałem dzieję na coś innego. 
Mimo, że byłem zmęczony, przez dłuższy czas nie mogłem zasnąć. Nasłuchiwałem, co dzieje się wokół; jak Haru cicho wzdycha, i kręci się na swoim łóżku, a po chwili cisza, do której i ja w końcu zasnąłem. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Jakoś tak odruchowo delikatny uśmiech pojawił się na moich ustach. Naprawdę o to pyta? Przecież jest moim przyjacielem… A jednak gdzieś głęboko we mnie drżała myśl, że mógłby stać się kimś jeszcze ważniejszym, kimś bliższym, gdyby tylko zrobił krok w moją stronę. Ja sam nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Te wszystkie emocje były dla mnie nowe, obce i niepokojąco silne. Czułem się w nich zagubiony, chyba właśnie to było moim największym problemem.
Westchnąłem ciężko i ująłem jego dłoń, mocno, jakby bał się, że zaraz ucieknie mi gdzieś w cień. Chciałem, aby spojrzał tylko na mnie, by w tej jednej chwili nic innego się nie liczyło.
- Sorey… - Zacząłem, a głos zadrżał mi lekko. - Nie muszę wiedzieć, kim naprawdę jesteś, żeby być pewnym tego, co czuję. Naprawdę tak myślę. Jesteś moim przyjacielem, częścią mojego życia. I nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że… że sam wciąż nie wiem, kim w tej chwili się staniesz. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić gatunku, w który mógłbyś się zmienić, żebym się ciebie przestraszył choćby odrobinę. - Wytłumaczyłem i miałem nadzieję, że te słowa znajdą w nim choć maleńki odzew, że coś w nim poruszą. Jednak on odwrócił wzrok, jakby bał się, że w moich oczach zobaczy coś, czego nie chciał. Zagryzł dolną wargę, a jego twarz na moment przysłonił cień.
- Dobrze - Wyszeptał w końcu tak cicho, że ledwo go usłyszałem. - W takim razie chodźmy. Dowiedzmy się jak najszybciej, kim jestem… i miejmy to już za sobą. - Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, pociągnął mnie za sobą. Szliśmy w stronę starego budynku, jego ściany były popękane, dach zapadał się w kilku miejscach, to właśnie tu rezydował alchemik, jedyny, który mógł rozwiać wątpliwości mojego przyjaciela.
A ja, choć niepewność ściskała mnie za gardło, wiedziałem jedno, niezależnie od tego, co usłyszymy w środku, nie puszczę jego dłoni.
Starszy mężczyzna, gdy tylko przekroczyliśmy próg, uniósł wzrok znad sterty papierów. W jego oczach pojawił się błysk znajomej pewności, a na twarzy rozciągnął się uśmiech taki, jakby od dawna wiedział, na kogo czeka.
- Nareszcie jesteście - Powiedział głosem ochrypłym, ale stanowczym. - Mam już odpowiedź na wasze pytanie. - Wyciągnął w naszą stronę kartkę, zapisany gęsto dokument, który aż kusił, by natychmiast rzucić okiem.. Wyciągnąłem dłoń, ale alchemik w ostatniej chwili cofnął papier i schował go do kieszeni swego znoszonego płaszcza.
- Najpierw, chcę twojej krwi. - Wyjął niewielki, kryształowy flakonik i podał mi go bez słowa, jakby był pewien, że nie będę miał wyboru.
Poczułem, jak palce Soreya zaciskają się na moim ramieniu. Zobaczyłem w jego oczach niechęć, a może strach.
Ale wiedziałem, że muszę zrobić to, co trzeba. Westchnąłem ciężko, sięgnąłem po nóż leżący na stole i rozciąłem delikatnie skórę na dłoni. Krople krwi spłynęły powoli, barwiąc szkło głęboką czerwienią.
Alchemik, zadowolony, zamknął naczynie i odsunął się, po czym wyjął wreszcie dokument. Podał nam go z powagą, jakby wręczał coś znacznie cenniejszego niż zwykły zapis.
Drżącymi palcami rozwinąłem kartkę i zacząłem czytać. Słowa tańczyły przede mną, aż w końcu zamarłem. Prawda, której tak się baliśmy, okazała się jeszcze bardziej niezwykła, niż mogłem przypuszczać.
- Jesteś… w połowie aniołem - Wyszeptałem, czując, jak ciężar zdania zapada się w ciszy. - Ale jesteś też człowiekiem.
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Teraz wszystko nabierało sensu: jego zmęczenie, pragnienie, głód to, co czyniło go tak podobnym do mnie, a zarazem tak innym, tego zdecydowanie się nie spodziewałem.

<Przyjacielu? C;> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Mimo szczerych chęci otwarcia się przed nim, nie potrafiłem powiedzieć prawdy. Nie dlatego, że uważałem to za głupie czy bezsensowne, choć w pewnym sensie właśnie takie było. On i ja stanowiliśmy dwa odrębne światy, które nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć. Doskonale o tym wiedziałem, a jednak… odczuwałem emocje, których czuć nie powinienem. I może właśnie to bolało najbardziej, to poczucie rozdźwięku między tym, co czuję, a tym, co powinienem czuć. Smutek mieszał się we mnie z bólem i lękiem, tworząc ciężar, którego nie potrafiłem zrzucić.
- Nic mi nie jest. Po prostu czasem przychodzą takie emocje, nad którymi trudno zapanować - Powiedziałem w końcu, starając się uśmiechnąć do niego łagodnie, choć sam czułem, że mój uśmiech był bardziej cieniem niż prawdziwym wyrazem pogody ducha.
Mój towarzysz patrzył na mnie w milczeniu. Jego spojrzenie było przenikliwe, jakby analizował każde moje słowo… albo raczej uczucia, które kłębiły się wewnątrz mnie, a których nie byłem w stanie ukryć. Nie wiedziałem, co dokładnie widzi. Jego moce były potężne, zdawałem sobie sprawę, że gdyby tylko chciał, mógłby bez trudu manipulować moim umysłem i ciałem. Mimo to nie odczuwałem strachu. Wiedziałem, że nie skrzywdzi mnie nie dlatego, że nie jest do tego zdolny, lecz dlatego, że zwyczajnie tego nie chce. A tej świadomości mogłem się uchwycić jak jedynego pewnika w tej chwili.
- Chciałbym, żebyś porozmawiał ze mną szczerze - Odezwał się cicho, niemal błagalnie. - Przecież możesz. - Jego słowa zawisły między nami, ciężkie, a jednocześnie pełne delikatności. Bardzo chciał wiedzieć, co mnie dręczy. I pewnie bym mu to powiedział… gdyby nie fakt, że cały ciężar moich uczuć związany był właśnie z nim.
- Przecież my przez cały czas rozmawiamy szczerze. - Odezwałem się spokojnym tonem, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie, jakby niewidzialna zasłona skrywała to, co naprawdę czułem. - Czyżbyś wyczuł w moich słowach oszustwo? - Dodałem, unosząc kącik ust w lekkim, prawie niedostrzegalnym uśmiechu. - Mówię ci to, co chcę ci powiedzieć. - Delikatny uśmiech, którym go obdarzyłem, miał być dla niego zapewnieniem, a dla mnie maską. Maską, za którą skrywałem prawdę, której nie wolno było wypowiedzieć na głos.
- A jednak mimo wszystko mam wrażenie, że mi nie ufasz - Odparł po chwili ciszy. Jego spojrzenie było przenikliwe, jakby próbował zajrzeć w głąb mnie i odnaleźć odpowiedź ukrytą między moimi słowami. - Że jest coś, co chciałbyś powiedzieć, ale nie wiesz jak… dlatego milczysz. - Miał rację. Było coś, o czym nigdy nie będę mógł mu powiedzieć. Nie dlatego, że mu nie ufałem, ufałem mu bardziej niż komukolwiek. Ale świat… świat nigdy by tego nie zaakceptował. To, co nosiłem w sercu, nie mogło istnieć poza nim. On i ja… nie. To nigdy nie mogłoby mieć miejsca.
Czułem, jak moje dłonie mimowolnie zaciskają się na pościeli, jakby ten gest mógł uchronić mnie przed zdradzeniem prawdy. Widziałem, że czekał na odpowiedź, że liczył na szczerość. A ja wciąż milczałem, rozdarty pomiędzy pragnieniem a koniecznością.
- Tylko ci się wydaje - Zapewniłem, nie chcąc o tym rozmawiać teraz, to jeszcze nieodpowiednia chwila, nie ten moment.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

|
 Miałem małą, cichutką i złudną nadzieję, że Miki zapomni o tym alchemiku. Bo chyba... lepiej żyć w tej niewiedzy, jak sobie o tym później myślałem. W końcu, może wyjść wszystko. Mogę być przecież jakimś jego wrogiem. Albo w ogóle wrogiem wszystkich... mogę nawet nie być aniołem, tylko czymś, co ma go przypominać, imitować, bym nie został rozszarpany przez innych? Tylko, czy gdybym był niebezpieczny, pozwoliłby mi żyć? Chyba, że nie wiedział, czym jestem. I postanowił iść w tę wersję z aniołem, bo najbardziej go przypominałem? Chyba... chyba tak właśnie powinno pozostać. Niepotrzebnie grzebię w tej sprawie. Jeszcze go przez nią stracę. Dopiero co znów jesteśmy razem... nie mogę go stracić. Nie poradzę sobie bez niego. 
- No... chyba powinniśmy, prawda? Obiecaliśmy coś, i tak głupio by się teraz wycofać, no nie? - odpowiedziałem niepewnie, wpatrując się w swój podsmażany ryż z warzywami, na który tak nagle jakoś straciłem ochotę. 
- Nie wyglądasz na podekscytowanego. Nie chcesz się dowiedzieć? - dopytał, a ja wyczułem, jak skupia się całkowicie na mnie, a nie na swoim posiłku. 
- Sam... sam nie wiem. Mogę być przecież wszystkim. Zagrożeniem. Dla ciebie. Dla tych ludzi – tutaj zniżyłem głos. - A co, jak ten alchemik już też o tym wie? I poinformował o tym straż. 
- Daj spokój. Czym takim musiałbyś być, by musieli cię piętnować? - spytał łagodnie, próbując mnie uspokoić. 
- Demon. Albo jakiś jego rodzaj. Demonów nikt nie lubi – powiedziałem cicho, nerwowo bawiąc się ziarenkami ryżu na talerzu.
- Uwierz mi, żadnym demonem nie będziesz. Masz zdecydowanie za łagodną osobowość. Pójdziemy tam, wszystkiego się dowiesz i cały ten stres z ciebie spłynie – odpowiedział, chwytając moją dłoń, by dodać mi otuchy. 
- Albo wręcz przeciwnie – mruknąłem cicho, tak strasznie się obawiając... wszystkiego. 
- Jeżeli nie pójdziemy, to się nie dowiemy nigdy, i tak w tej niepewności będziesz żył. Zjemy i idziemy – zdecydował, a ja nie miałem za wiele do powiedzenia. Znaczy, gdybym bardzo się uparł, pewnie byśmy nie poszli, ale wtedy czułbym się tak, jakbyśmy tego pana oszukali. Zatem i tak tam musimy iść, i tak. 
- Mhm – mruknąłem, zabierając się za jedzenie trochę poważniej. Nie chciałem, by ten przemiły gospodarz pomyślał, że jego posiłki są niedobre. A przecież są. Naprawdę bardzo dobre są te posiłki tutaj, dawno nie jadłem tak dobrych posiłków. Albo może dlatego tak myślę, bo w ostatnich tygodniach jadłem trochę miernie? Będąc w drodze Miki nie ma takich możliwości, jak gdyby gotował w kuchni... ale i tak wspaniale mu idzie. I to jeszcze lepiej, niż mnie. Ale o to akurat nie trudno, ja się do gotowania nie nadaję. To robota dla inteligentnych, czyli ja odpadam już na starcie. 
Zjedliśmy, napiliśmy, podziękowaliśmy za posiłek, a następnie opuściliśmy gospodę. Czułem się, jakbym połknął gigantyczną bryłę lodu, która to teraz znajdowała się w moim żołądku. 
- Wiesz, że będę cię akceptował? Niezależnie od tego, co wyjdzie na twój temat? - powiedział w pewnym momencie Miki, ale czy to mnie uspokoiło? Niekoniecznie. 
- Jeszcze nic nie wiesz. Jak możesz już teraz deklarować takie rzeczy? - zapytałem cicho, zerkając na niego niepewnie. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Nikt niczego ode mnie w tej chwili nie oczekuje? Oj, by się zdziwił. Gdyby babka mnie w tej chwili zobaczyła, byłaby bardzo zdegustowana i zawiedziona moim postępowaniem... ale mnie nie widziała. Jak na terenie akademii ma oczy, tak tutaj miałem spokój, nie licząc tego naszego wspaniałego wychowawcy, który sprawuje nad nami pieczę jakby była to kara. Takiego luksusu prywatności nie mam nawet domu; już nawet nie chodziło o moją babkę, ale także o służbę. Może poza dwoma osobami, wszyscy są są lojalni pani domu. Ale to się zmieni. Zaprowadzę porządki... ale najpierw może nacieszę tym cichym luksusem, którego jeszcze u siebie nie posiadam. 
- Mój świat nie jest tak prosty jak twój. Mam obowiązki nawet w tej chwili. Ale... nikt na mnie nie patrzy. Poza tobą. Możesz skarżyć mojej babce, sowicie by cię wynagradzała – odpowiedziałem, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że przecież byłoby to dla niej idealne rozwiązanie. Może z niektórymi nawet taki układ zawarła. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale też zawsze byłem bardzo grzeczny. Tylko w tym roku coś tak od prawie samego roku mi nie wychodzi. Ciekawe, czy faktycznie będzie się z nim chciała skontaktować w ten sposób.
- Sowite wynagrodzenie powiadasz...? Może to rozważę, musisz się teraz przy mnie strzec – odpowiedział, oczywiście żartując. Wskazywała na to jego ekspresja, ton głosu, i emocje, którymi próbował coś ukryć. Brakowało mi jego szczerości, kompletnej otwartości na mnie, jak to miało miejsce podczas pełni. To było cudowne uczucie, przyjemne także dla mnie. 
- Zatem czekaj. Nie zdziwiłbym się, gdyby w końcu się z tobą skontaktowała. Pewnie przez jakiegoś pośrednika, ale szykuj się na dodatkową fuchę – odpowiedziałem, a jego słowa go zaskoczyły. Zapewne myślał, że żartuję. Jeszcze się nauczy, że mojej babki nie można lekceważyć. 
- Mówisz... mówisz poważnie? - dopytał, a ja wyczułem w jego głosie niedowierzanie. - Robiła tak wcześniej?
- Nie wiem. Ale wierzę, że mogłaby to uczynić. Jest do tego zdolna – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, odwracając głowę w jego kierunku. - Co cię trapi? - zapytałem, nie mogąc tego już w końcu znieść. Ulotne emocje to jedno, ale ten smutek? Skąd mu się wzięło? Przegapiłem coś? Ewidentnie coś przegapiłem, to mi się nie podoba.
- Mnie? Nic takiego – próbował oczywiście zataić wszystko, czego nie rozumiałem. To ja jestem powodem jego smutku? Ale nie wydaje mi się, abym to ja coś zrobił. 
- Wiesz, że przez to, że mamy kontakt fizyczny, jeszcze lepiej czuję to, co tam się w tobie dzieje? Ale nawet jeżeli znam emocje, to nie znam powodu. Coś cię smuci? Zrobiłem coś? - zapytałem, siadając okrakiem na jego kolanach. Trochę go to speszyło, ale z takiego punktu siedzenia lepiej było mi na niego patrzeć. A jak będzie mi się patrzył w oczy, to i jemu kłamanie tak łatwo nie przyjdzie. 
- Nie, ty nic nie zrobiłeś – odpowiedział, patrząc gdzieś w bok, a nie na mnie. 
- Doceniam, kiedy ludzie są ze mną szczerzy. Tego w moim otoczeniu nie mam za dużo – odpowiedziałem, chcąc go zachęcić do otworzenia się przede mną. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Tylko czekałem, aż o to zapyta. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie zainteresował się również moim dobrem.
- Ja już zdążyłem wypić, trochę długo zajęła ci ta kąpiel - Zauważyłem, wskazując palcem na pusty kubek stojący na szafce nocnej.
Sorey przez moment milczał, wpatrując się we mnie uważnie, jakby próbował odczytać coś z mojej twarzy. Może nie do końca mi wierzył? A niby czemu miałby wątpić, przecież ja nigdy nie kłamię. Rzeczywiście wypiłem swoją herbatę, dziś wyjątkowo miałem na nią ochotę. To pewnie przez tego naleśnika, który przesłodził mnie do granic, a gorący napój był idealnym lekarstwem na ten nadmiar słodyczy.
- No dobrze, skoro tak mówisz - Mruknął w końcu, unosząc własny kubek i nie dopytując już więcej.
To wystarczyło, żebym mógł z czystym sumieniem zamknąć za sobą drzwi łazienki i zanurzyć się w chłodnej, a zarazem kojącej kąpieli, której moje ciało i umysł potrzebowały bardziej, niż chciałem się przed sobą przyznać. Choć trwała krótko, wystarczyła, bym poczuł się lżejszy, odświeżony i gotowy wrócić do przyjaciela.
Kiedy wszedłem do pokoju, Sorey leżał już w łóżku, z pustym kubkiem odstawionym na boku. Czekał na mnie cierpliwie, jakby to było czymś zupełnie naturalnym.
- Dobranoc - Szepnąłem, kładąc się obok niego.
- Dobranoc, owieczko - Odpowiedział, a ja znów usłyszałem to zdrobnienie, które wymyślił dla mnie. Czy naprawdę przypominałem mu owieczkę? Już nieraz zdarzało się, że mówił tak przez sen, głaszcząc moje włosy, ale nigdy nie sądziłem, że zacznie używać tego określenia ot tak, na jawie, bez skrępowania.
I wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie, było to urocze, rozbrajające i dziwnie kojące. Ta drobna, słowna pieszczota sprawiała mi więcej radości, niż chciałem się do tego przed sobą przyznać.
Zamknąłem oczy, wtulając się w jego ciało. Ciepło, zapach i spokój, który od niego bił, otulały mnie jak miękki koc. Pozwoliłem sobie odpłynąć do krainy snów, trzymając w sercu to jedno słowo, które rozbrzmiewało we mnie jak zakazany dar.

Dni mijały powoli, a my każdego z nich pracowaliśmy ciężko, byle tylko zarobić na dalszą wędrówkę, na ciepły posiłek, a czasem jeśli los pozwoli nawet na drobną przyjemność, której czasem po prostu się potrzebuję. Zmęczenie dawało się we znaki, lecz świadomość, że każdy dzień przybliża nas do odpowiedzi, była dla mnie wystarczającą motywacją, by znów podnosić się o świcie i robić, co trzeba.
Czekaliśmy na wiadomość od alchemika. Ja nie mogłem się już doczekać, serce rwało się ku odpowiedziom, które miały rozwiać nasze wątpliwości. Sorey jednak… im bliżej byliśmy tej chwili, tym wyraźniej dostrzegałem w nim opór. Tak, jakby coś go wstrzymywało, jakby sama prawda była dla niego straszniejsza niż niewiedza.
Przecież tego chciał, dowiedzieć się, kim jest naprawdę. A jednak teraz, gdy to było niemal na wyciągnięcie ręki, zachowywał się tak, jakby każde słowo alchemika miało być ciężarem, którego nie udźwignie. Czy bał się, że zmieni się moje spojrzenie na niego? Że stracę wiarę w człowieka, którego trzymam przy sobie? A może bał się, że to on sam nie zdoła spojrzeć w lustro, kiedy usłyszy odpowiedź?
Nie wiem. I pewnie długo nie będę wiedział, dopóki sam mi nie powie. Ale wiem jedno, cokolwiek kryje się w tej prawdzie, będę obok niego. Będę wspierał, pomagał, podtrzymywał go, kiedy zabraknie mu sił. Nawet jeśli świat miałby się zawalić, nie pozwolę mu przejść przez to samotnie.
- Pójdziemy dziś sprawdzić, czy są wyniki? - Zapytałem cicho, odkładając łyżkę i spoglądając na niego ponad posiłkiem, który otrzymaliśmy w ramach pracy u gospodarza.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Gdy tak do mnie mówił, w sercu rodziła się nadzieja, krucha i zwodnicza, której nie powinienem w sobie nosić. Powtarzałem w myślach, że muszę ją zdusić, porzucić te wszystkie niepotrzebne uczucia i marzenia, które tylko sprowadzą na mnie cierpienie. To trudniejsze, niż chciałbym przyznać, ale wiem, że jeśli nie zacznę nad tym pracować, on prędzej czy później dostrzeże, że coś się we mnie obudziło. A nie powinien. Nie może.
To przecież szlachcic, człowiek ze świata, do którego nie należę i do którego nigdy nie będę mieć wstępu. Muszę wreszcie wbić sobie do głowy, że on nie jest mi przeznaczony. Za rok, może szybciej, zapomni o mnie tak samo, jak o każdym ze swych poprzednich kochanków. Zostanę wspomnieniem, jednym z wielu, cieniem zaledwie. Jestem dla niego tylko pionkiem, igraszką, chwilową rozrywką… a ja wciąż naiwnie liczę, że mógłbym być kimś więcej.
Westchnąłem, czując ukłucie smutku, które pojawiło się nagle, by zaraz zgasnąć, nie chciałem, by zauważył, że cokolwiek mnie trapi.
- W takim razie ja będę myśleć, a ty odpocznij - Wyszeptałem cicho, zmuszając się do łagodnego tonu. - Choroba wciąż zabiera ci dużo sił i nie jesteś w stanie patrzeć na wszystko racjonalnie. Na szczęście z dnia na dzień widzę, że powoli wracasz do siebie… i to daje mi radość. - Nie zastanawiając się długo, odruchowo uniosłem dłoń i pogładziłem go po głowie. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie przekonanie, że właśnie tego teraz potrzebuje, ale moja podświadomość prowadziła mnie nieomylnie. Więc robiłem to, co wydawało się słuszne. Cokolwiek, byle tylko nie dopuścić do myśli, które paliły mnie od środka.
- Przesadzam już z tym odpoczynkiem - Przyznał z lekkim uśmiechem, nie próbując się jednak podnieść. - Powinienem robić coś więcej niż tylko spać i leżeć… ale tak bardzo nie mam siły. - Jego ciało w moich ramionach było ciężkie, ale czułem wyraźnie, że jest mu tu dobrze, że moje objęcia dają mu ukojenie. A ja… ja wiedziałem, że tym samym ranię samego siebie. Powinienem trzymać go na dystans, być chłodny, stanowczy, bronić się przed tym wszystkim. A jednak im dłużej go przy sobie trzymałem, tym silniejsze stawało się pragnienie, by już nigdy nie musiał odejść. I właśnie to będzie boleć najbardziej.
- Dlatego właśnie nie musisz nic robić - Odpowiedziałem miękko, z uśmiechem, który miał ukryć wszystko to, czego nie powinien zobaczyć. - Zjadłeś, wypiłeś, a teraz znowu możesz zasnąć spokojnie. Ja zajmę się resztą, dopóki nie odzyskasz pełni sił. - Ukrywałem przed nim i przed całym światem rodzące się we mnie uczucie. Kruche, zakazane, niewłaściwe. Wiedziałem, że powinno zgasnąć, zanim zapłonie naprawdę. Ale im mocniej starałem się je zdusić, tym bardziej rozlewało się po moim sercu, zagarniając każdy oddech i każdy ruch.
- Może i nie muszę… - Zaczął cicho, jakby mówił to bardziej do siebie niż do mnie. - Ale wypadałoby robić coś więcej niż tylko leżeć, prawda? - Podniósł wzrok, a w jego oczach dostrzegłem niepewność, jakby naprawdę oczekiwał ode mnie odpowiedzi, jakby we mnie szukał drogowskazu na wszystkie swoje pytania. A ja przecież nie byłem dla niego dobrym wzorem do naśladowania.
- Nie sądzę, żebyś musiał cokolwiek robić - Odparłem spokojnie, pozwalając, by w moim głosie zabrzmiała pewność, której sam wcale nie czułem. - I nie sądzę też, żeby cokolwiek teraz wypadało. Jesteś zmęczony, jesteś chory, a więc twoim jedynym obowiązkiem jest odpoczynek. Zajęć i tak jeszcze nie mamy, nikt niczego od ciebie nie oczekuje. Trzeba więc korzystać z tego lenistwa, które czasem sam świat nam ofiarowuje. - Patrzyłem na niego, wiedząc, że widzi to wszystko zupełnie inaczej niż ja. Dla niego bezczynność była ciężarem, dla mnie, chwilowym wybawieniem, krótką iluzją spokoju, którą chciałem zatrzymać jak najdłużej.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

niedziela, 17 sierpnia 2025

|
 Nie podobało mi się to, że Miki odstąpił swojej porcji. Co prawda, jednego naleśnika zjadł, ale dalej był przed nim jeszcze drugi, przepyszny i cały jego. Ile ja bym dał, żeby to na moim talerzu był jeszcze jeden taki naleśnik... no, ale ja już swoją porcję zjadłem. Nie mogę być chciwy. Nie chciałem też, by Miki dostrzegł, że jestem łasy na jeszcze trochę, bo zaraz by odstąpił swojej porcji. Tak, jak to robił teraz. Może już coś zauważył? Miałem cichą nadzieję, że nie. Pilnowałem się, by nic takiego ode mnie nie wyszło. 
- Ale jesteś pewien? Nie smakuje ci? Powinieneś zjeść, przecież to dla ciebie – odpowiedziałem, nie chcąc tego przyjąć. Źle bym się z tym czuł, zwłaszcza, jeżeli miałby to zrobić tylko i wyłącznie z mojego powodu. 
- Jeden mi wystarczył, trochę za słodkie smaki, jak na mój gust. I sycące. Zdecydowanie lepiej, byś ty to zjadł, niż żeby to odnieść na kuchnię, prawda? - odpowiedział pytaniem retorycznym,  a ja czułem, że nic, co bym nie powiedział, to bym go nie przekonał do zmiany zdania i dojedzenia tego. Przynajmniej wiem, że nie robi to dla mojego łakomstwa. 
- No w sumie... lepiej tak pieniędzy nie marnować – przyznałem, niechętnie chwytając za jego talerz. - Ale jesteś pewien? Może na pół go zjemy? Nie chcę, byś się poczuł poszkodowany – dodałem, chcąc mieć takie absolutne sto procent pewności. 
- Nie poczuję się poszkodowany. Jedz, smacznego – podsunął talerz pod mój nos. - A po tym idziemy się myć i spać. Jutro czeka nas pracowity dzień. 
- Pracowite kilka dni – poprawiłem go, cicho wzdychając. Musimy tutaj zostać nie tylko po to, by zarobić, ale i ze względu na ten test u alchemika. Skoro już obiecaliśmy, że do niego przyjdziemy ponownie, no to to zrobimy, chociaż wolałbym nie.  Nie chciałem, by Miki poświęcał dla mnie swoją krew, mówiłem mu o tym głośno i wyraźnie, ale on mnie nie słuchał. Za dobry jest dla mnie. 
- Właśnie, to tym bardziej trzeba odpocząć – odpowiedział, patrząc na mnie z delikatnym uśmiechem. A skąd ten uśmiech? Nie wiem. Ale oba talerze były już puste. Bardzo szybko wszystko zjadłem, wręcz to pochłonąłem. - Coś do picia? 
- Mamy jeszcze lemoniadę na górze... - przypomniałem mu, chociaż nie miałem ochoty na lemoniadę. Tylko na coś ciepłego, tak przed snem sobie wypić. Ale też nie chciałbym znów płacić. Nie stać nas co chwila na wydawanie pieniędzy, i to jeszcze wszystko z mojej winy. Powinienem zaakceptować to, co mamy. A mamy lemoniadę. I wodę. I tym się powinienem zadowolić. 
- Tak, lemoniada przed snem brzmi smakowicie – pokiwał z niedowierzaniem głową. - Idź się umyć, ja odniosę talerze. 
- No dobrze... ale nic mi już nie zamawiaj – poprosiłem, wstając od stołu. 
Miki bardzo leciutko się uśmiechnął, ale nie odpowiedział mi w żaden sposób; czy to werbalnie, czy też niewerbalnie. Trochę było to dla mnie podejrzane, ale byłem zbyt zmęczony, by bardziej to roztrząsać. Zaznaczyłem to? Zaznaczyłem, Mikleo bez problemu to zrozumie. A ja o wszystkim, o czym aktualnie marzyłem, to po prostu położyć się spać. 
Dlatego jakim zaskoczeniem dla mnie było, kiedy po powrocie z łazienki zastałem na stoliku nocnym kubek z parującym napojem. 
- Miki – burknąłem, pusząc swoje poliki. - Mówiłem, że nie chcę nic do picia. 
- Przed snem dobrze jest się napić czegoś ciepłego. Nie martw się, herbatę dostaliśmy za darmo – uspokoił mnie, idąc łazienki. Tak za darmo...? W sumie, od tego mężczyzny biła dobra energia, więc to nawet możliwe było. Miło z jego strony, ale chyba wolałbym zapłacić. Czułbym się lepiej. 
- A ty dlaczego nie poprosiłeś o herbatę? - spytałem, zauważając tylko jeden kubek. Skoro ja coś takiego piję, i on powinien przecież.

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Haru nie powiedział mi nic, o czym bym wcześniej nie wiedział. A jednak, kiedy powiedział to na głos, trochę mnie to ugodziło. Doskonale zdawałem sobie sprawę, czego oczekują osoby z mojego otoczenia, czego chcą, czego pragną. Ale też byłem świadom, jak wielką potęgą są pieniądze, i jak wiele drzwi otwierają. Jeżeli ktoś nie ma żadnego talentu, a ma pieniądze, wpływy,  ma zapewnioną lepszą przyszłość niż ktoś z talentem, ale bez wsparcia. Ja, na swoje szczęście, mam pieniądze, wpływy oraz talent, i to nie jeden. Jedyne, co, to jestem sam, ale... ale powoli do tego przywykam. Robię, co do mnie należy, i potem zamykam się w sobie. I dzięki temu powoli egzystuję bez zbędnych rozczarowań. Było jedno, i jedno mi wystarczy. Im mniej się angażuję, tym lepiej. 
I chociaż się staram trzymać tej zasady myśl, że za rok będę mieszkał z innym wyrzutkiem szkolnym, a nie Haru, powoduje we mnie swego rodzaju smutek. Trochę już tych współlokatorów przerobiłem, bo niekiedy w celu uniknięcia eskalacji konfliktu musiałem zmieniać pokój nawet kilka razy w roku, i dopiero z nim ta relacja rozwinęła się nie tyle, szybko, ale i w pozytywnym kierunku. Z żadnym z moich współlokatorów nie spałem. Ani nie oczyszczałem jego imienia ze zbrodni, której to nie popełnił, to też mocno nas do siebie zbliżyło.
- Zobaczymy, kto kogo bardziej zadziwi. Dalej mam kilka asów w rękawie – odbiłem piłeczkę, uśmiechając się słabo. Może niczego w zamian nie oczekiwał, ale ja odwdzięczę się mu, by chociaż żyć w spokoju sam ze sobą. 
- Nie wątpię. Nie sądziłem, że z ciebie taka przytulanka – odgryzł się, a ja cicho prychnąłem. 
- Nie jestem przytulanką. To moje ciało i podświadomość uznały, że jesteś tego godzien mojej bliskości – odpowiedziałem, patrząc na niego z udawaną wyższością. 
- Zatem czuję się uhonorowany, większy zaszczyt nie mógł mnie chyba dostąpić – dalej odpowiadał mi w żartobliwym tonie, zmniejszając ten dystans pomiędzy nami przytulając mnie do siebie i dając mi ciepło, którego tak pragnąłem. 
- Wczorajszej nocy dostąpiłeś kilku zaszczytów z mojej strony, które to nie dotknęły nikogo innego. Dlatego masz pełne prawo czuć się wyjątkowy w moich oczach, a to jest duże osiągnięcie – odpowiedziałem, i po tych słowach poczułem, jak coś się w nim budzi. Ta intrygująca, delikatna i krucha emocja, która jak szybko się pojawiła, tak szybko została ukryta. Haru był jej świadom, i pilnował się, bym i ja jej nie wyczuł. Dlaczego? Czego tak bardzo się boi? 
- Naprawdę? - spytał, porzucając na moment ten żartobliwy ton, a zamiast tego wyczułem w jego głosie nadzieję. Ale na co to była nadzieja, nie byłem w stanie określić. 
- Naprawdę. Mógłbym ci wymienić każdą tą drobnostkę... ale zepsułbym ci zabawę. Domyślaj się, jeśli chcesz – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, opierając głowę o jego klakę piersiową. Byłem zmęczony, tak strasznie zmęczony... a przecież nic nie robiłem przez ostatnie kilka godzin. A dzisiaj już raczej powinienem robić coś bardziej produktywnego. Ruszyć się. Nawet nie chcę myśleć, ile od tego leżenia i spania przytyłem. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Zmarszczyłem brwi, wpatrując się w niego uważnie. Coś mi nie pasowało. Czy naprawdę nie miał ochoty nic zjeść, czy może mówił tak tylko dlatego, że ja sam odmówiłem kolacji? Jego zachowanie zdawało się zdradzać więcej, niż chciałby przyznać.
- Jesteś tego pewien? - Zapytałem ostrożnie, nie spuszczając z niego wzroku. - Bo mam wrażenie, że jednak wolałbyś coś przekąsić.
Na jego twarzy pojawił się cień zawstydzenia. Spuścił wzrok, jakby nagle coś niezwykle ważnego znalazło się na podłodze.
- Nic mi nie będzie - Wymamrotał. - Musimy oszczędzać pieniądze. A jeśli dziś pominę kolację, to przecież nie umrę.
Pokręciłem głową. Słyszałem w jego głosie fałszywą pewność, a w spojrzeniu, które starał się przede mną ukryć zwyczajny głód.
- Rozumiem… - Odpowiedziałem spokojnie. - Ale skoro masz chodzić głodny, to może jednak lepiej, żebyś coś zjadł. Nawet mały posiłek. Twój organizm sam ci podpowiada, że tego potrzebuje, a nie ma sensu się przed tym upierać. - Zauważyłem, kładąc dłoń na piersi.
- Już mówiłem, że nie jestem głodny - Burknął, odwracając się i ruszając w stronę naszego tymczasowego pokoju.
Przewróciłem odruchowo oczami nie wierząc w jego głupotę.
- A jeśli ja też coś zjem? - Zaproponowałem. - Tak dla towarzystwa. - Dodałem, wiedząc że tego chce.
Zatrzymał się w pół kroku. Znałem go zbyt dobrze, żeby nie dostrzec wahania.
- Wtedy… może zgodzę się na posiłek - Przyznał cicho.
Miałem go. Prostolinijny jak budowa cepa i jednocześnie tak przejrzysty, że czasami aż rozbrajał.
Kręcąc głową, sięgnąłem po jego dłoń i delikatnie pociągnąłem go z powrotem w stronę głównej izby. Gospodarz uniósł brwi, gdy podchodziliśmy, ale bez słowa przyjął zamówienie.
- Dwie porcje naleśników, proszę - Powiedziałem.
Wiedziałem, że się ucieszy. Ciepłe, miękkie ciasto, pachnące owocami i odrobiną cukru, naleśniki nadawały się zarówno na obiad, jak i na kolację. Najważniejsze jednak było to, że zapełnią jego głodny żołądek i pozwolą mu spokojniej zasnąć.
Na naleśniki nie musieliśmy długo czekać. Pachniały cudownie i, co najważniejsze, smakowały naprawdę dobrze delikatne, puszyste, niemal rozpływały się w ustach. Pomyślałem wtedy, że muszę nauczyć się je robić właśnie w taki sposób. Coś czułem, że jutro znowu przyjdzie mi stanąć przy kuchni, więc zamierzałem uważnie podpatrzeć kilka sztuczek. Widziałem przecież, jak bardzo mojemu przyjacielowi posmakowały.
- I co, wciąż uważasz, że nie byłeś głodny? - Zapytałem, gdy odsunął pusty talerz i z zadowoleniem oblizał wargi.
- No... może odrobinę głodny byłem - Mruknął niechętnie - Ale i tak uważam, że spokojnie bym sobie bez tego poradził. - Cały on. Typowy. Nigdy nie przyzna mi racji, choćby miał połknąć własny język.
- Tak, tylko odrobinę - Powtórzyłem z lekkim uśmiechem i przesunąłem w jego stronę swoją porcję. Naleśniki były pyszne, ale dla mnie za słodkie i zbyt sycące, do tego wystarczyłby mi jeden nie dwa - Zjedz. Ja i tak już nie mogę. - Spojrzał na mnie z lekkim niezadowoleniem, jakby miał mi za złe, że odmawiam jedzenia. Ale co ja mogłem poradzić? Głodny po prostu nie byłem. Zresztą... ja nigdy nie czuję głodu. I obaj doskonale o tym wiemy.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Chyba już tysiąc razy powtarzałem mu, że nie oczekuję niczego w zamian za swoją dobroć. Pomagam, bo chcę, bo tak podpowiada mi serce i naprawdę nic poza tym. Dlaczego tak trudno mu to zrozumieć? Bezinteresowność istnieje, a w moim świecie nie wiąże się z żadną ceną.
- Mówiłem ci już - Zacząłem spokojnie, choć wewnątrz narastała we mnie frustracja - Niczego nie chcę. Robię to z czystej woli, bo tak czuję. To dla mnie naturalne, że można dawać, nie żądając niczego w zamian. Ale to coś, czego ty i ludzie twojego pokroju chyba nigdy nie doświadczyliście. Dla ciebie wszystko ma swoją cenę, wszystko musi być kupione. Uśmiech, gest, obecność człowieka obok. Myślisz, że świat kręci się wokół pieniędzy, że bez nich nic nie istnieje. Ja znam inny świat. Świat głodu, niedostatku i chwil, gdy człowiekowi zostaje tylko nadzieja i dobra wola innych. Wiem, jak smakuje kromka chleba podarowana przez kogoś, kto sam ma niewiele. Wiem, czym jest życzliwość, która nie oczekuje zapłaty. Ty zaś otaczasz się służbą, która robi, co każesz, bo im płacisz. Masz przy sobie ludzi, którzy udają bliskość, a w rzeczywistości wciąż czegoś od ciebie chcą. Powiedz mi, czy choć raz spotkałeś się z prawdziwą szczerością? Czy w twoim świecie istnieje ktokolwiek, kto byłby obok ciebie tylko dlatego, że chce, a nie dlatego, że mu się to opłaca? - Zapytałem, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
- Twoja rzeczywistość to bańka mydlana, piękna, błyszcząca i krucha. Ale bańki zawsze pękają. I kiedy twoja w końcu się rozpadnie, zobaczysz, że pieniądze nie są odpowiedzią na wszystko. Zrozumiesz, że świat jest większy i głębszy niż to, co można kupić. Może wtedy dostrzeżesz wartość w czymś, co dla mnie od zawsze było oczywiste, w bezinteresowności, w prostocie gestu, w człowieku. - Wypowiedziałem, trochę za dużo mówić, za bardzo się w to wszystko wkręcając, chociaż tak naprawdę w cale nie powinienem. Jeszcze pomyśli, że go atakuję a nie taki przecież jest mój cel..
Mój towarzysz siedział w milczeniu, jakby całkowicie zamknął się w sobie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się uparcie w swój kubek, nie unosząc głowy ani na moment. Miałem wrażenie, że moje słowa uderzyły w niego mocniej, niż się spodziewałem. Nie chciałem być złośliwy, a już na pewno nie planowałem, by poczuł się zaatakowany… a jednak teraz zacząłem się zastanawiać, czy nie odebrał mnie dokładnie w taki sposób.
- Wiesz… nie miałem zamiaru cię urazić. - Odezwałem się ostrożnie, dobierając słowa tak, by nie zabrzmiały sztucznie. - Jeśli tak to zabrzmiało, przepraszam. - Sam nie byłem pewien, czy powiedziałem to wystarczająco szczerze. Zastanawiałem się, czy nie powinienem dobrać innych słów, żeby nie zrazić go do siebie jeszcze bardziej. Cisza, która wciąż panowała między nami, zaczynała mi ciążyć..
- Nie jestem zły. - Odezwał się w końcu, podnosząc na mnie wzrok. - Masz rację… Po prostu nie znam się na tym wszystkim, o czym mówisz, i chyba właśnie dlatego tak trudno jest mi zrozumieć twoje zachowanie. Jesteś dla mnie… dziwny. Bo wiesz, nikt nie jest aż tak bezinteresowny jak ty. - Jego słowa zabrzmiały bardziej jak szczere wyznanie niż oskarżenie, choć czułem, że wciąż potrzebuje czasu, by to wszystko poukładać w swojej głowie.
- Przyzwyczaisz się. - Odpowiedziałem z trochę głupkowatym uśmiechem. - Po roku mieszkania ze mną nic już nie będzie cię dziwić. - Dodałem, nie przestając się uśmiechać.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

czwartek, 14 sierpnia 2025

|
 Nie czułem się dobrze z faktem, że Miki oddawał swoją krew za... za właściwie, za co? Za to, bym się dowiedział, czym jestem? O ile się w ogóle dowiemy, bo przecież sam alchemik powiedział, że istnieje możliwość, że nie uda się dowiedzieć, jeżeli mam w sobie geny jakiejś takiej mało popularnej rasy. Pewnie nie ma takich próbek... a znając moje szczęście właśnie tak będzie, że mam w sobie jakiegoś... sam nie wiem, nie znam się. Ale moje szczęście właśnie tak wygląda. 
Niepewnie przeciąłem skórę na wewnętrznej części dłoni, i zacisnąłem ją w pięść pozwalając, by kilka kropel mojej beznadziejnej krwi wpadło do fiolki. Dalej czułem się z tym źle. Co nieco słyszałem o jej właściwościach i zdecydowanie nie jest warta tego wszystkiego. Ale on już się zaparł, widziałem to w jego postawie, w jego oczach... no i co ja wtedy miałem zrobić? Nie będziemy się przecież kłócić przed tym mężczyzną. 
- Świetnie. Zapraszam za dwa, trzy dni – odpowiedział, zabierając ode mnie moją próbkę. - Proszę, owiń tym ranę – podał mi czystą szmatkę, którą zaraz przyjąłem. Nie chciałem mu zabrudzić podłogi, ani nie chciałem, by Miki mi ją uleczył. On już wystarczająco dużo zrobił, nie musi robić nic więcej. 
- Dziękujemy – odpowiedział Miki, i po pożegnaniu się z alchemikiem, opuściliśmy budynek, co przyjąłem z cichą ulgą. Było tam za duszno, i ten zapach, też był taki dziwny, nieprzyjemny dla mnie. Dobrze, że w końcu wyszliśmy. 
- Niepotrzebnie na to przystawałeś. To nieopłacalne, wiesz? I niebezpieczne. Skąd wiesz, do czego będzie chciał ją wykorzystać? - odezwałem się, zawiązując prowizoryczny opatrunek wokół rany. 
- Dam mu jej trochę, więc do niczego niecnego. Mogę twoją dłoń? - spytał, patrząc ze zmartwieniem na moją dłoń. Było to kompletnie niepotrzebne. 
- Rana nie jest głęboka, zaraz przestanie krwawić, i zaraz nie będzie po niej śladu. A ty nie powinieneś na mnie marnować swojej mocy. Ani krwi. To... to było głupie. Nie powinieneś się zgadzać. Nawet nie sprawdziliśmy innych opcji – kontynuowałem, dalej dotknięty tym, co dla mnie zrobił. 
- Może... faktycznie się troszkę pospieszyliśmy. Ale też może to była najlepsza opcja. Za dwa dni się wszystkiego dowiemy – stwierdził, kompletnie się tym nie przejmując. A przecież ma znacznie większą świadomość odnośnie tego, co potrafi jego krew. Ja to pewnie nawet połowy jej właściwości nie znam. - Mam dobre przeczucia. Wierzę, że się dowiemy, i już będziemy o jedną tajemnicę do przodu. 
- Chciałbym podzielać twoją pewność siebie – westchnąłem, otwierając przed nim drzwi do karczmy. Już się ściemniało, zatem najwyższa pora zakończyć ten wieczór, umyć się i spać. I przygotować się do jutrzejszej pracy. 
- Podzielisz, kiedy otrzymamy wyniki – obiecał mi, przechodząc obok. 
 - Mam taką nadzieję... chcesz coś zjeść? - zapytałem, zerkając w stronę kuchni. Skoro już jesteśmy na dole, lepiej od razu wziąć do pokoju, by dwadzieścia razy nie latać z góry na dół. 
- Ja nie muszę jeść. Za to ty powinieneś zjeść kolację – zasugerował, na co pokręciłem głową. 
- Nie, zjadłem obiad i w zupełności mi to wystarczy – powiedziałem, ignorując lekkie ssanie w żołądku, ale takie do przeżycia. Do jutra rana, do śniadania, na pewno sobie radę dam. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Obudziłem się późnym rankiem, z suchością w gardle i bolącą głową, i bez Haru obok. Na to ostatnie mimowolnie poczułem lekkie rozczarowanie. Kiedy był przy mnie, wszystko było jakieś takie lepsze. Dawał mi ciepło, poczucie bezpieczeństwa, komfort psychiczny... w ogóle mnie nie ocenia. Ani nie wykorzystuje. Chyba, że moje ciało, ale to było za obopólną zgodą. Pieniędzy nie chciał, wręcz poczuł się urażony, więc pewnie to samo byłoby z moimi wpływami. A to dla mnie wielka nowość. I kompletne niezrozumienie. W końcu, robi to wszystko za nic? Tak... tak po prostu? Jak tak można? A może jednak czegoś będzie chciał, tylko na razie nie chciał się wychylać? Nie, poczułbym to. Jego emocje, zamiary, odczucia – pod tym względem jest przy mnie bezbronny. Gdyby coś kombinował, wiedziałbym to. Coś przede mną ukrywa, owszem, ale to było coś... coś dobrego. Intrygującego. 
Zauważyłem też jedną małą sprawę. Jakoś tak... patrzyłem na pokój z innej perspektywy. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że przecież to inne łóżko. Tylko... jak ja się znalazłem w innym łóżku? Haru mnie przeniósł? Nie, raczej nie, po co miałby to robić, już nie mówiąc o tym, że bym to poczuł. Może więc... lunatykowałem? Ale za dnia? To mi się nigdy nie przytrafiło. 
- O, już wstałeś – łagodny głos Haru zakłócił ciszę panującą w pokoju. - Już się miałem przy tobie położyć. Chyba, że nie chcesz, to wtedy chyba położę się na twoim łóżku. 
- Nie, nie, możesz się się położyć. Twoja obecność jest... pożądana. Nienachalna. Nie czuję się źle, kiedy jesteś blisko. Wręcz przeciwnie. A to dziwne, bo dla mnie dotyk poza seksem jest nieprzyjemny, zbędny, niekomfortowy – powiedziałem zgodnie z prawdą, masując swoją skroń. Coś przeciwbólowego by się przydało, zdecydowanie. 
- Miło mi to słyszeć – powiedział z łagodnym uśmiechem, a jego poliki pokrył delikatny rumieniec, jakbym go właśnie skomplementował. W sumie, to był komplement. O żadnym moim dotychczasowym partnerze seksualnym nie mogę tego powiedzieć. Może poza jednym... nie, po prostu byłem głupi, że mogłem o nim myśleć w ten sposób. Ale Haru jest naprawdę inny. - W porządku? Boli cię głowa? - dopytał, zauważając mój drobny gest. 
- Trochę – przyznałem, nie mając powodu, by go oszukiwać. 
- Dać ci trochę coś przeciwbólowego? I herbaty? Albo jakieś zioła? - pytał dalej, kładąc dłoń na moim czole. - Nie masz gorączki, to dobrze... Jutro już powinno być lepiej – powiedział z pewną dozą ulgi. 
- Zrobię sobie herbatę, możesz się położyć – odpowiedziałem, mimo wszystko dziwnie się czując z tym, że tak mi pomaga, a ja nic nie robię. 
- I tak już stoję. Daj mi chwilę – odpowiedział i znów zniknął w malutkiej kuchni na kilka minut, by znów wrócić do mnie z tabletką i kubkiem pełnym gorącej herbaty, najpewniej z miodem. 
- Jesteś niemożliwy. I dziwny – odpowiedziałem, przyjmując od niego naczynie z napojem. 
- W takich chwilach mówi się „dziękuję” - odpowiedział, siadając obok. 
- Dziękuję. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteś dziwny. Tak traktuje mnie tylko służba, ale im za to płacę. A ty? Robisz to wszystko za nic... nikogo jeszcze takiego nie spotkałem. Dalej nie wiem, czego chcesz, i czy w ogóle czegoś chcesz – odpowiedziałem cicho, zerkając na niego niepewnie. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Musiałem się chwilę zastanowić. Fiolka mojej krwi… Dziadek zawsze powtarzał, jak cenna jest ta krew, i co może oznaczać w nieodpowiednich rękach. Czy jednak naprawdę stanie się coś złego, jeśli oddam jej odrobinę? Chyba nie. A jeśli chodzi o mojego przyjaciela, dla niego byłem gotów się poświęcić.
- Myślę, że mogę pójść na taki układ - Powiedziałem w końcu, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. - Ale od razu zaznaczam: fiolka ma być mała. Wiem, ile jest warta moja krew, i wiem, do czego może zostać wykorzystana.
Nie zwracałem uwagi na to, że Sorey, stojący obok, patrzył na mnie z niedowierzaniem i niepokojem.
- Miki, nie! - Zaprotestował od razu. - Nie będziesz poświęcać swojej krwi tylko po to, żeby zapłacić za odpowiedź!
Spodziewałem się tego. On nigdy by się na to nie zgodził. Ale ja nie zamierzałem odpuścić. Chciałem mu pomóc dowiedzieć się, kim jest, a jeśli ceną była odrobina krwi… cóż, u mnie niczego to nie zmieni. Mężczyzna niewiele mógłby z nią zrobić, co najwyżej zbadać ją, przeanalizować, przetestować w różnych warunkach. Wolałem nawet nie wiedzieć, po co mu ona naprawdę. Jeśli odpowiedź, której szukamy, miała mnie tyle kosztować, zgoda.
- Proszę cię, nie wtrącaj się - Zwróciłem się do Soreya, starając się brzmieć stanowczo. - Zgadzam się na ten układ. Ale krew oddam dopiero po tym, jak usłyszymy odpowiedź. - Musiałem to zaznaczyć. Wiedziałem, że mężczyzna mógł chcieć mnie wykorzystać. Byłem młody, ale nie naiwny. Potrafiłem dodać dwa do dwóch, zanim ktoś spróbuje mnie oszukać.
- Dobrze - Odparł tamten, a na jego twarzy pojawił się cień zadowolenia. - W takim razie zgoda. - Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął niewielki, przezroczysty flakonik. Szkło połyskiwało w słabym świetle, a wewnątrz było jeszcze zupełnie puste. Wyciągnął je w naszą stronę, jakby już widział, jak czerwony płyn spływa po jego ściankach.
- Twój przyjaciel może teraz przygotować się na oddanie próbki - Powiedział powoli. - Wystarczy kilka kropel… - Dodał, gdy z jego dłoni zabierałem pustą jeszcze fiolkę.
Od razu podałem fiolkę mojemu przyjacielowi, obserwując jego twarz i czekając na reakcję. Skoro już ją dostaliśmy, nie było sensu zwlekać, trzeba działać. Musiał podać mu krew, jeśli chcieliśmy posunąć się dalej.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… - Zaczął, a w jego głosie słychać było wahanie. - Nie chcę, żebyś poświęcał swoją krew dla mnie. Przecież ona jest… cenna. - Ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem, jakby obawiał się, że starszy mężczyzna je usłyszy.
- Nie przejmuj się moją krwią - Odparłem, lekko marszcząc brwi. - Chcę to zrobić dla ciebie. I proszę cię, nie gadaj już więcej, tylko daj tę krew. - Moje słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzałem, ale zniecierpliwienie brało górę.
- To również może się przydać - Wtrącił starszy mężczyzna, sięgając po nóż do papieru. Podał mi go, jakby wręczał narzędzie do złożenia ofiary. - Twój przyjaciel może nim naciąć skórę. - Poczułem, jak atmosfera gęstnieje. Metaliczny połysk ostrza odbijał światło w sposób, który sprawiał, że wyglądało ono bardziej niepokojąco niż zwykły nóż.
- No już, na co czekasz? - Ponagliłem go, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą.

<Przyjacielu? C;> 

Od Haru CD Daisuke

|
 To wcale nie byłby taki zły pomysł, gorąca kąpiel naprawdę by mi się przydała. Moje mięśnie wręcz o nią wołały, a choć nie przyznałbym tego na głos, czułem ból, którego bardzo chciałem się pozbyć. Na pewno skorzystam z tego pomysłu, ale teraz nie powinieneś się tym przejmować. Zjedz, wypij herbatę i możesz z powrotem położyć się spać. Podejrzewam, że o tej godzinie wciąż jesteś senny, a obudziłeś się tylko przez głód, stwierdziłem, wnioskując to po głośnym burczeniu jego brzucha, którego nie sposób było nie usłyszeć.
Mój towarzysz nic nie odpowiedział. Zamilkł, skupiając się na swoim posiłku, a ja na swoim. Jajecznica może i nie była daniem najwyższej klasy, ale smakowała nam obojgu, więc właściwie nie było na co narzekać. W milczeniu dokończyliśmy jedzenie, po czym ja zebrałem i umyłem naczynia, odkładając je na suszarkę.
Wróciłem do niego po kilku minutach i, jak podejrzewałem, zdążył już zasnąć, zmęczony samym przeziębieniem, które potrafiło dać mocno w kość. 
Uśmiechając się lekko pod nosem, ruszyłem do łazienki, by wziąć długą i relaksującą kąpiel.
W wannie mogłem na chwilę się wyciągnąć, odrobinę prostując plecy. Co, muszę przyznać, wcale nie było takie proste, bo wanna była znacznie krótsza niż ja. Mimo to potrafiłem sobie z tym poradzić.
Rozluźniając ciało, pozwoliłem, by gorąca woda otuliła moje mięśnie, dając im upragnioną chwilę wytchnienia. Tego właśnie najbardziej potrzebowałem.
W wannie spędziłem trochę czasu, aż woda z gorącej stała się nieprzyjemnie chłodna, chłodząc moje rozgrzane mięśnie. To zmusiło mnie do wyjścia, ubrania jedynie spodenek, bo więcej nie było mi potrzebne i powrotu do naszego wspólnego pokoju.
Mój panicz wciąż spał a ja nie mając sumienia a nie najmniejszego zamiaru go obudzić, po cichu położyłem się do swojego łóżka, czując ulgę, gdy moje plecy wreszcie się wyprostowały. Tego właśnie najbardziej było mi w tej chwili trzeba.

Zadowolony, nawet nie zauważyłem, kiedy sen otulił mnie swoim spokojem, a ja bez oporu oddałem się w jego ciche objęcia.
Przebudził mnie Daisuke. Leżał obok, wtulony w moje ciało tak blisko, jakby chciał wtopić się we mnie i schować przed całym światem. Zaspany uniosłem powieki, ale nie musiałem pytać o powód, po raz kolejny lunatykował, a instynkt zaprowadził go tam, gdzie mógł znaleźć ciepło i bezpieczeństwo.
Nie przejmując się jego bliskością, odsunąłem się tylko odrobinę, by ułożyć się wygodniej. Owinąłem ramiona wokół niego, czując, jak jego spokojny, równy oddech powoli mnie usypia. W tej chwili nie liczyło się nic poza tym, że mogłem dać mu odrobinę spokoju.
Zamknąłem oczy, tuląc go mocniej, i pozwoliłem, by senny mrok ponownie mnie pochłonął, choćby na jeszcze jedną, krótką chwilę odpoczynku.
Spało mi się wyjątkowo dobrze, tak dobrze, że pewnie przespałbym jeszcze kilka godzin, gdyby nie ciche, ale stanowcze pukanie do drzwi.
Niechętnie otworzyłem oczy, czując, jak sen powoli ustępuje miejsca irytacji. Wsunąłem nogi poza łóżko, przeciągnąłem się leniwie i ruszyłem w stronę drzwi, otwierając je powoli, jakby z nadzieją, że intruz w tym czasie zniknie.
- Śpicie? O tej godzinie? Na miłość boską…o to wasze zakupy - Opiekun podał mi torbę z posiłkiem, a potem bez słowa odwrócił się i opuścił nasz pokój.
Patrzyłem za nim przez chwilę, zdezorientowany.
Obudził mnie tylko po to, żeby wręczyć te produkty? Serio?
Westchnąłem cicho, zamykając drzwi. No cóż… schowam to, co trzeba, i wracam do łóżka. Bo prawdę mówiąc, chętnie jeszcze zanurzyłbym się w tej miękkiej pościeli i przespał resztę dnia.

<Paniczu? C:>

od Soreya CD Mikleo

wtorek, 12 sierpnia 2025

|
 Jakże ja bym chciał być taki, jak Miki w tej chwili. Taki pełen wiary, i optymistyczny, i zdeterminowany... jak nie on. Miło było go widzieć w takim stanie, szkoda tylko, że nie potrafi być względem siebie. Gdyby walczył o siebie w ten sam sposób, w jaki walczy o mnie... przecież to byłoby piękne. Niestety, obawiałem się, że w najbliższej przyszłości to się nie wydarzy. Przede mną jeszcze długa droga do tego, by naprawić jego rozumowanie. 
Ruszyłem za nim, trochę niepewny, trochę przestraszony... Miki zapewniał mnie, że powinienem o tym wiedzieć, że to mi pomoże, i chociaż tę racje mu przyznałem, w rzeczywistości nie byłem aż taki pewny. Zgodziłem się, by Mikleo czuł się lepiej. On się już wkręcił, zaangażował, i ja miałem mu to zabierać? Nie mógłbym. Nie miałbym serca. Zresztą, może się okaże, że nie stać nas na te usługi, i zrezygnujemy z tego pomysłu. 
- Tu chyba jest alchemik. Wchodzimy? - odezwał się w pewnym momencie, wskazując na szyld z menzurką. 
- No... no możemy – westchnąłem ciężko, zgadzając się z nim. 
Po wejściu do zakładu od razu uderzył w moje nozdrza zapach... sam nie wiem. Zioła, ale to nie były takie przyjemne zioła. Były zakurzone, stare, brakowało tu świeżego powietrza. Obyśmy szybko załatwili tutaj sprawy i wychodzili, nie podobał mi się ten zapach tutaj. 
- Dzień dobry – powiedzieliśmy, kiedy tylko weszliśmy do środka. Starszy mężczyzna, który siedział przy stole alchemicznym pełnym buteleczek i jakichś innych, dziwnych urządzeń, odwrócił się w naszą stronę. 
- O. Dzień dobry – sprzedawca zmierzył nas wzrokiem, jakby nas oceniał. Zdecydowanie się nas tu nie spodziewał, ale nie dziwiłem się mu. Też się siebie tu nie spodziewałem. - Jesteście pewni, że dobrze weszliście?
- To się okaże. Mój przyjaciel ma pewien problem. Nikt nie powiedział mu, czym tak właściwie jest. Był wychowywany jako anioł, tak mu było wmawiane, ale mamy podejrzenie, że ma w sobie geny nie tylko anioła. I tak się zastanawiamy, czy jest taka możliwość, aby się dowiedzieć, kim jest. - Mikleo wszystko wyjaśnił, a ja siedziałem cicho, dyskretnie się rozglądając po pomieszczeniu. 
- Cóż... gdybym miał próbkę krwi, mógłbym przeprowadzić kilka testów. Jednak trochę to kosztuje, i nie gwarantuję, że uda mi się ustalić drugą rasę, zwłaszcza te mało popularne – odpowiedział, a ja już wiedziałem, że zrezygnujemy. Drogo i niepewnie? Nie ma co ryzykować.
- Chyba zrezygnujemy. Nie mamy przy sobie dużo środków – odpowiedziałem grzecznie, nim Mikleo cokolwiek powiedział. 
- Może... dałoby się to jakoś obejść. Jesteś serafinem wody, prawda? - zwrócił się do mojego przyjaciela, a ja od razu jakoś bardziej się skupiłem. Mikleo kiwnął głową, a facet kontynuował. - Nie będziecie musieli płacić, jeżeli mógłbym uzyskać fiolkę twojej krwi. 
- Wykluczone – odpowiedziałem, nie mogąc na to pozwolić. To było zdecydowanie za dużo, nie pozwolę mu zapłacić takiej ceny za mnie. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 On był naprawdę niemożliwy... o takiej godzinie większość normalnych ludzi śpi. Powinien się wyciągnąć na materacu, najlepiej na swoim, by miał więcej miejsca. Najlepiej też by było, gdyby ktoś mu te mięśnie rozmasował... ja się nie nadaję, nie w takim stanie, jestem za słaby, nie mam siły aktualnie na takie rzeczy. Ani wiedzy do tego, jak to poprawnie zrobić. Nie zmienia to jednak faktu, że najlepiej byłoby, gdyby się położył. Sądząc jednak po jego postawie... nie, to się nie wydarzy. I żadne moje słowa do niego nie dotrą. 
- Powinieneś zrobić coś z mięsem, byś też się najadł – odpowiedziałem, w końcu odpuszczając. Gdybym coś mógł dla niego zrobić... moje moce na takie rzeczy nie pomagają. A chciałbym, aby pomagały, bym mógł mu ulżyć.  Gdyby w końcu mnie nie przytulał wtedy, wieczorem, no to byśmy nie zasnęli w takiej dziwnej pozycji. Czułem się winny jego aktualnego stanu. I chyba prawidłowo, bo gdyby nie ja, to teraz czułby się lepiej. 
- No w sumie, może.... - dalszych jego słów nie usłyszałem, powiedział je za cicho, a ja nie mam słuchu jak on. Brzmiało to jednak tak, jakby na coś wpadł. A co, to już mnie nie obchodziło. Wierzyłem, że będzie to coś dobrego, jak zawsze zresztą. Myślę, że mogłem już mu w stu procentach zaufać, w końcu trochę już potraw przygotowanych przez jego ręce zjadłem i jak na razie nie zawiodłem się. Miał do tego talent, zdecydowanie. Wiedział, co z czym połączyć, by dobrze smakowało. 
Czekałem cierpliwie, aż Haru do mnie wróci, popijając swoją herbatę. Jednak bardzo dobrze, że przygotował mi tę herbatę. Potrzebowałem jej, miód przyjemnie działał na moje zmarnowane gardło. Co prawda, dałbym sobie radę bez niej, ale i tak byłem wdzięczny, że mi ją przygotował. I jeszcze teraz przygotowuje mi śniadanie, które mimo wszystko też z chęcią przyjmę. Przedwczoraj, i wczoraj zjadłem naprawdę mało, nic dziwnego, że mój żołądek wołał o jakiś posiłek. 
- Proszę. Jajecznica z dodatkami, bułeczka z masełkiem... wszystko, by się najeść – odpowiedział, siadając obok. Znowu straciłem trochę rachubę; byliśmy w moim łóżku, czy jego łóżku? Zresztą, czy to miało znaczenie? Teraz wszystko, czego chciałem, to zjeść i zasnąć. Miło by było, gdyby Haru był obok, ale sądząc, że bolą go plecy, będzie wolał się wyciągnąć się na wolnym łóżku. 
- Pachnie ładnie – powiedziałem zgodnie z prawdą, przyjmując od niego talerz z posiłkiem. Prosty posiłek, ale w takich warunkach trudno tu wyczarować coś lepszego. 
- I liczę na to, że będzie dobrze smakować, starałem się – odpowiedział, a mojej uwadze nie umknęło delikatne skrzywienie na jego twarzy.
- Wiem o tym. Może powinieneś później wziąć gorącą kąpiel? Może mięśnie się trochę rozluźnią, i nie będzie cię tak boleć – zaproponowałem, dalej czując winę wynikającą z jego stanu. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Musiałem uważnie przeanalizować jego słowa. Może rzeczywiście kryło się w nich coś głębszego sens, którego dotąd nie dostrzegałem. Może fakt, że nikt nigdy nie powiedział mu, kim naprawdę jest, nie był przypadkiem. Ale mimo to uważałem, że dobrze jest znać prawdę. Choćby po to, by zaspokoić ciekawość… i wreszcie zrozumieć, dlaczego jego skrzydła te niezwykłe, które powinny pojawiać się wtedy, gdy są najbardziej potrzebne odmawiają mu posłuszeństwa w decydujących momentach.
- Wiesz… mimo wszystko chciałbym spróbować - Powiedziałem po chwili, patrząc mu prosto w oczy. - I myślę, że ty też chcesz dowiedzieć się, kim naprawdę jesteś. Bo jeśli tego nie zrobimy, to nigdy się nie dowiemy - Dodałem, wyciągając rękę i delikatnie ujmując jego dłoń. - Musimy odkryć, dlaczego twoje skrzydła nie pojawiając się gdy ich pragniesz - Wyjaśniłem z lekkim uśmiechem, starając się, by w moim głosie brzmiała zachęta, a nie presja. Naprawdę chciałem, żeby nad tym się zastanowił. Przecież mógł tyle zyskać… a stracić? W moim przekonaniu, nic.
- No… może i masz rację - Przyznał niechętnie, opuszczając wzrok. - Ale co, jeśli odkryjemy coś, czego nigdy wiedzieć nie chcieliśmy? Może jest powód, dla którego nikt nigdy nie powiedział mi, kim jestem. - W jego oczach zobaczyłem cień obawy. Nie dziwiłem się. Niewiedza bywa lżejszym ciężarem niż prawda, a jednak… czy to naprawdę coś zmieni? Nie. Dla mnie zawsze pozostanie tym samym przyjacielem, którym był od początku.
- Nie martw się - Odpowiedziałem łagodnie. - Prawda niczego między nami nie zmieni. Możesz być tego pewien. - Starałem się, by moje słowa były pewne i ciepłe, jak obietnica, która daje siłę. Chciałem, żeby wiedział, że bez względu na to, co odkryjemy, zawsze będzie częścią mojego życia. Częścią mnie. Czymś, bez czego już nie potrafię istnieć.
Mój przyjaciel patrzył na mnie w milczeniu, jakby wciąż ważył w myślach każde z moich słów. Czułem, że wewnętrznie z nimi walczy – z ich sensem, z ich obietnicą i z obawą, którą budziły.
- Niech będzie… zaufam ci - Powiedział w końcu, mocniej ściskając moją dłoń. Uśmiechnął się przy tym ciepło, ale ja i tak dostrzegłem w jego oczach cień zmartwienia. Bał się. I miał do tego prawo. Każdy czegoś się boi i nie ma w tym nic złego. Najważniejsze, że miał mnie. A ja nie pozwolę mu bać się samego siebie, ani prawdy o tym, kim jest.
- A więc skoro się zdecydowałeś, nie ma już odwrotu - Oznajmiłem z lekkim uśmiechem. - Idziemy szukać kogoś, kto pomoże nam odkryć prawdę o tobie. - Chwyciłem go za rękę pewniej i pociągnąłem w stronę miasta, czując w sobie dziwną mieszankę ekscytacji i niepokoju. Wierzyłem jednak, że ta droga zaprowadzi nas do odpowiedzi. Kim jest mój przyjaciel? Dlaczego jego bliscy są nieobecni, czy opuścili go świadomie, czy może ich już nie ma? A jeśli tak… jak to się stało?
Wiedziałem jedno, musimy się tego dowiedzieć. On zasługiwał na prawdę. Nawet jeśli miała boleć. Bo tylko rozumiejąc, skąd się bierze nasz los, możemy zrozumieć, kim naprawdę jesteśmy.

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Krok od śmierci? Nie, zdecydowanie nie. Wyglądał kiepsko, to fakt, ale chyba nie aż tak, by można było powiedzieć, że jest o krok od śmierci. Choć… kto wie, co dla niego samego oznacza taki stan? Trzeba przyznać, że nie wyglądał najlepiej.
- Nie jest aż tak źle - Powiedziałem tonem, który miał zabrzmieć łagodniej niż jego własne określenie. - Naprawdę nie wyglądasz, jakbyś umierał. Co najwyżej… jak ktoś zmęczony życiem. - Wyjaśniłem, patrząc na niego z uwagą, ale nie dla tego aby go wyśmiać tylko dla tego, że się o niego bardzo martwiłem, nie wyglądał dobrze i co ja mam z nim zrobić?
- Zmęczony życiem, mówisz? - Powtórzył z lekkim, pozbawionym energii uśmiechem. - To prawie jak umierający… a więc się zgadzamy. - Stwierdził to tonem, jakby właśnie zamknął dyskusję, nie zostawiając miejsca na dalsze argumenty. Wyglądał naprawdę źle i musiał o tym wiedzieć. Miał zresztą prawo tak się czuć, w końcu nie wyglądał najlepiej.
Ale mimo wszystko… teraz prezentował się o niebo lepiej niż wtedy, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy: Zmarnowanego, przygaszonego, bez siły i chęci do życia.
- Wydaje mi się jednak, że jest różnica między byciem chorym i zmęczonym życiem a faktycznym umieraniem - Odparłem spokojnie. Wciąż byłem przekonany, że nie jest z nim aż tak źle, by mógł uważać, że właśnie odchodzi. Choć patrząc mu w oczy, trudno było stwierdzić, czy to tylko moje życzeniowe myślenie, czy on naprawdę miał jeszcze siłę walczyć z tym okropnym przeziębieniem.
- Ty już nic nie mów - Mruknął, opadając ciężko na poduszkę. Był zmęczony, to było widać po każdym jego ruchu. Do tego pewnie głodny, bo burczenie jego brzucha zdradzało wszystko.
- Nie będę mówił… chociaż raczej powinienem wstać i zrobić ci coś do jedzenia - Odparłem, powoli podnosząc się do siadu. Musiałem przyznać jedno, Spanie na siedząco to istny koszmar. Następnym razem chyba odpuszczę sobie takie eksperymenty, bo ból karku i pleców mówił sam za siebie.
Odruchowo wymamrotałem pod nosem kilka niewyraźnych słów, które, jakimś cudem, mój towarzysz i tak wyłapał. Skrzywił się lekko, marszcząc brwi.
- A może zamiast mi coś przygotowywać, położysz się? Twoje mięśnie na pewno byłyby ci wdzięczne - Powiedział tonem, w którym pobrzmiewała lekka troska. Czy on naprawdę się o mnie martwił? Trudno powiedzieć. Brzmiał szczerze… a więc może jednak?
Westchnąłem ciężko, przeciągając się leniwie. Każdy ruch był jak przypomnienie o tym, że przesiedziałem całą noc w niewygodnej pozycji. Starałem się przy tym nie skrzywić, choć mięśnie paliły nieprzyjemnym bólem.
- Muszę się trochę rozruszać, żeby przestały boleć - Mruknąłem w odpowiedzi, wstając z łóżka. Leniwie ruszyłem w stronę kuchni. W końcu trzeba było coś ugotować, dla mojego panicza, ale też dla mnie samego. Szczerze mówiąc, sam bym teraz coś zjadł… i to najlepiej coś ciepłego, sycącego.
W kuchni panowała cisza, przerywana jedynie cichym szuraniem moich stóp po podłodze. W myślach już układałem listę tego, co mógłbym przygotować, a jednocześnie czułem, jak resztki snu powoli opuszczają moje ciało.
- Masz ochotę na coś szczególnego? - Zawołałem z kuchni, chcąc wiedzieć czy ma jakieś specjalne życzenia.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

niedziela, 10 sierpnia 2025

|
 Miałem teraz bardzo ważne zadanie przed sobą. Musiałem doprowadzić Mikleo do oceanu. Jeszcze nie wiem, jak, gdzie, kiedy, czy jeszcze w tym świecie, czy może w świecie ludzi... ale jakoś to zrobię. Doedukuję się w tym temacie, i go tam zabiorę. Spełnię jego marzenie, skoro tak ono wygląda. Dla niego... dla niego zrobię wszystko. I jeszcze więcej. 
– A masz w ogóle pojęcie, jak kogoś takiego znaleźć? – spytałem, nie chcąc być dla niego problemem. To, kim jestem, nie powinno być dla nas takie ważne. Ważniejsza jest praca. Jego samopoczucie. Dotarcie do naszego celu. A nie to, kim jestem, bo to, kim jestem, jest mało ważne dla naszego celu. 
– Popatrzymy po szyldach. Popytamy ludzi. Przecież jesteś w tym dobry, w rozmawianiu – odpowiedział, jakby to nie był żaden problem. To dopiero nowość. Zazwyczaj to ja nie widziałem żadnego problemu, nie on. A tymczasem byłem trochę niepewny co do jego pomysłu. Może jednak... nie powinienem znać odpowiedzi? Skoro nikt nie chciał mi powiedzieć prawdy, tylko woleli utrzymywać mnie w przekonaniu, że jestem aniołem, może tak ma po prostu być? 
– W twoich ustach to brzmi tak prosto – westchnąłem cicho, wpatrując się w swoje dłonie. Gdyby chodziło o Mikleo, bez wahania bym się zaangażował. Ale kiedy już chodziło o mnie, to zaczynam mieć wątpliwości. Może czasem lepiej, by prawda nie została poznana? 
– Co nam szkodzi spróbować? Zwracaj teraz większą uwagę na szyldy. Powinniśmy szukać jakiegoś alchemika. Albo czarodzieja – poinstruował mnie, zmieniając kierunek naszego spaceru. Już nie szliśmy do zielonego parku, skręciliśmy w jedną z uliczek z nadzieją, że coś odkryjemy. 
– Tylko... taka usługa może kosztować pieniądze. Może nawet więcej, niż aktualnie mamy. A chyba lepiej na takie głupoty pieniędzy nie wydawać – odpowiedziałem, chcąc go trochę uspokoić, powstrzymać. To było miłe, że chce pomóc mi pozbyć się wątpliwości względem mnie samego, ale czy warto tak od razu porywać się z motyką na słońce? 
– Nie rozumiem. Chciałeś się przecież dowiedzieć, kim jesteś, tak? – zapytał, odwracając się w moją stronę. 
– No... chciałem. Chcę. Chyba. Bo jak teraz sobie myślę... z jakiegoś powodu nikt nigdy nie pokwapił się, żeby mi powiedzieć, czym jestem. I może był w tym jakiś głębszy powód? Może lepiej tego nie rozdrapywać? Bezpieczniej chyba będzie uznać, że jestem niczym, i tak to zostawić – wyjaśniłem my wszystkie swoje wątpliwości związane z tym tematem. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Obudziłem się następnego dnia... chyba, następnego dnia. W pierwszym momencie od otworzenia oczu ciężko mi było stwierdzić. Byłem strasznie obolały, i spocony, i taki... bezsilny. Nie wiem, czy miałem gorączkę, czy nie, chociaż wydawało mi się, że raczej nie. Nie było mi zimno, nie miałem dreszczy, no i Haru był ciepły, jak zawsze, a nie chłodny, chociaż mięśnie mnie dalej strasznie bolały. 
Właśnie, Haru. 
Dopiero teraz sobie zdałem sprawę, że zasnęliśmy w pozycji siedzącej, czyli takiej niezbyt wygodnej. Znaczy, mi źle nie było, ja zasnąłem jakoś przytulony do niego, otoczony kołdrą i jego ramionami, było mi i ciepło, i miękko, i wygodnie. Ale on...? Troszkę się obawiałem, że jak wstanie, wszystko go będzie boleć. Mnie bolą mięsnie, ale mnie one bolą od tego, że byłem chory. Ale on? Nawet nie chcę myśleć, w jakim stanie będą jego mięśnie. A jak ja teraz wstanę bez budzenia go? A wstać musiałem, koniecznie. 
Zerknąłem na zegarek, który to stał na mojej szafce nocnej; wskazówki pokazywały godzinę za kilka minut szóstą. Zdecydowanie nie powinien wstawać o tej godzinie, ale ja już dłużej nie mogłem wytrzymać. Wystarczyło, że lekko się ruszyłem, a Haru od razu się przebudził, od razu się prostując. Ten prosty gest sprawił, że jęknął cicho, najpewniej z bólu. 
- Połóż się wygodniej – powiedziałem cicho, mocno zachrypniętym głosem. Albo raczej zaskrzeczałem. Od tej pory powinienem mówić szeptem. 
- Zaraz, zaraz... a jak ty się czujesz? - zapytał, poświęcając mi pełną uwagę. Ale to było dziwne. I miłe. A przede wszystkim głupie. Powinien się zacząć przejmować w pierwszej kolejności sobą, a nie kimś innym, zwłaszcza mną. 
- Dobrze. Lepiej niż wczoraj, ale muszę do łazienki – odpowiedziałem, podnosząc się z łóżka. Trochę musiałem się podeprzeć o mebel, bo zakręciło mi się w głowie, ale jeden oddech, drugi i było dobrze.
– Masz gorączkę? Chcesz zioła? Może herbaty z miodem na to gardło? – spytał, przecierając swoje oczy, by chyba mnie lepiej widzieć. 
– Nic nie chcę. Śpij, jest jeszcze wcześnie – rzuciłem, kierując się do pomieszczenia obok. 
Kiedy wróciłem po kilku minutach miałem nadzieję zastać Haru śpiącego. I jakże się myliłem. Mój współlokator nie spał, a cierpliwie czekał, aż wrócę. Przez ten czas nawet zdążył zrobić herbatę, która czekała na mnie na szafce przy łóżku. Ja może nic nie powinienem mówić, tylko dać mu się po prostu mną opiekować. Tak będzie najlepiej, bo przecież i tak się mnie nie słucha. 
– Czemu nie śpisz? – zapytałem, starając się brzmieć surowo, stanowczo, co chyba nie do końca mi się udało, biorąc pod uwagę to, że musiałem mówić szeptem. 
– Muszę się upewnić, że faktycznie lepiej się czujesz. Bo wyglądasz... cóż, na bardzo słabego – powiedział grzecznie, zbyt grzecznie. 
– Nie wyglądam na słabego, tylko wyglądam, jakbym był o krok od śmierci. Widziałem się w lustrze – mruknąłem, siadając na materacu. Wstyd komukolwiek się pokazać, a on mnie musi takiego oglądać. I jeszcze chce mu się użerać z moimi zachciankami, tak za nic. Tego to ja chyba nigdy nie pojmę.

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Bardzo się cieszyłem, że Sorey nie tylko wyszedł ze mną na dwór, ale też zgodził się pójść tam, dokąd ja chciałem. To było naprawdę miłe, od dawna marzyłem, by choć trochę pozwiedzać i może zebrać kilka wspomnień, do których będzie można wracać w myślach w gorsze dni.
Spacerując, obserwowałem otoczenie z tą samą uwagą, z jaką zawsze to robiłem. Zauważałem detale, które większości ludzi pewnie umykały. Najdrobniejsze zmiany w pogodzie, odcień światła przebijającego się przez chmury, dźwięk wiatru uderzającego w liście drzew… Widziałem i słyszałem wiele, choć nie zawsze to, co chciałbym zobaczyć czy usłyszeć.
- Na co tak patrzysz? - Zapytał Sorey, przechylając lekko głowę. - Coś ciekawego widzisz? A może to znów ten koleś, którego mijaliśmy? - Brzmiał jakby był odrobinę zazdrosny, co było dosyć zabawne. W końcu to nie ja flirtuję z każdym, kto wpadnie mu w oko, tylko on. Jeśli trafi się ktoś, kogo uzna za dostatecznie atrakcyjnego, to od razu widzę w nim tę iskrę w oczach. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce trzy tygodnie temu… chociaż, kto go tam wie, może i tutaj znajdzie się ktoś, kto poruszy jego serce, choćby tylko na jedną noc.
- Nie widziałem żadnego przystojnego mężczyzny, jeśli o to ci chodzi - Odpowiedziałem spokojnie. - A przynajmniej żadnego, który by mnie w jakikolwiek sposób zainteresował. Bardziej skupiam się teraz na dźwiękach otoczenia… szum wiatru poruszającego liście, zapach powietrza po burzy. Uwielbiam ten moment, kiedy natura jeszcze pachnie deszczem, a wszystko lśni jak po umyciu. Wiesz, chciałbym kiedyś trafić w miejsce z dostępem do oceanu. Myślę, że wtedy byłbym najszczęśliwszym aniołem na świecie. Jeziora, rzeki, małe oczka wodne, to wszystko jest piękne, ale ocean… to coś innego. Tyle wody bez końca. Chciałbym kiedyś wejść do któregoś z nich, zanurzyć dłonie i zobaczyć, jaka naprawdę jest ta woda. - Sam nie wiem, po co mu to mówiłem. Może po prostu chciałem, żeby mnie wysłuchał. Najwidoczniej tego właśnie potrzebowałem. Nie miałem pewności, czy naprawdę mnie słuchał, czy tylko udawał, ale nie miało to większego znaczenia. Ważne było, że tym razem to ja mogłem mówić, a on milczał.
- A więc obiecuję ci, że kiedyś znajdziemy się nad oceanem - Powiedział nagle z ciepłym uśmiechem. - A wtedy będziesz mógł spędzać w nim tyle czasu, ile tylko będziesz chciał. - Odruchowo odwzajemniłem uśmiech i spojrzałem głęboko w jego oczy.
- Wiesz… cieszę się, że cię mam. Dzięki tobie mogę chociaż próbować wierzyć w marzenia - Wyszeptałem, opierając się o jego ramię.
- Na nasze szczęście, za marzenia jeszcze nie karają - Odpowiedział, gładząc mnie lekko po ramieniu.
Miał rację, za marzenia nikt nie karze. To dawało mi pewną swobodę, pozwalało bezkarnie śnić o oceanie i odległych miejscach, do których prawdopodobnie nigdy nie dotrzemy. A jednak… w głębi duszy tliła się iskierka nadziei. Może gdyby mój przyjaciel potrafił latać, dotarlibyśmy tam szybciej, omijając granice i przeszkody? Kto wie, może wtedy udałoby się spełnić to marzenie.
Nagle wpadł mi do głowy inny pomysł. Spojrzałem na niego z lekkim błyskiem w oku, jakby wpadł na coś, co mogłoby odmienić naszą wędrówkę.
- Mam pomysł! - Powiedziałem żywiej niż zwykle. - Skoro i tak zwiedzamy teraz miasto, może poszukamy kogoś, kto dzięki magii potrafiłby dowiedzieć się, kim jesteś? Zawsze warto spróbować… co ty na to? - Zaproponowałem, już ciesząc się na samą myśl. 

<Pasterzyku? C:> 

Etykiety

Archiwum