Od Soreya CD Mikleo

poniedziałek, 30 czerwca 2025

|
 Strasznie mi go brakowało. Z tego też powodu, kiedy tylko miałem taką możliwość, od razu zacząłem mu mówić... wszystko. Co się zmieniło, co się w moim życiu wydarzyło, a kto nowy doszedł, kto co dziwnego zrobił, wszystkie plotki, nie plotki, informacje, drobnostki; co tylko mogłem. Jedyne, co, to ominąłem swoją edukację i osiągnięcia, bo tam się nic nie działo. Pomimo dodatkowych lekcji, treningów, własnych treningów, dalej pozostawałem tak samo słaby i odstający od reszty młodych aniołów. To było naprawdę wstydliwe. Oni wszyscy już dawno mieli na swoim koncie jakieś osiągnięcia, nauczyciele ich chwalili, a ja? Ja po prostu... byłem. To chyba moje największe i jedyne osiągnięcie.
– Myślę, że możemy zrobić przerwę tutaj. Coś nam przygotuję, chwilę nam nogi odpoczną i możemy ruszać dalej – zdecydował w pewnym momencie Miki. Mi tam było wszystko jedno, no ale przyznać musiałem, że wybrał wspaniałe miejsce, pełne cienia i spokoju. Jednakże, skoro mój przyjaciel twierdził, że pora na odpoczynek, to pora na odpoczynek. Nie będę negował jego decyzji, on się znacznie lepiej na tym zna. 
Kiwnąłem więc energicznie głową, ściągając ze swoich pleców ciężki plecak, a także zsuwając z ramienia jego torbę. W pewnym momencie podróży stwierdziłem, że mu ją zabiorę i będę ją nosił, pomimo jego sprzeciwów. Wydawało mi się to najbardziej sprawiedliwe. W końcu, on pracuje umysłowo i pilnuje, byśmy się nie zgubili, no to ja tak trochę ponoszę jego torbę. I tak nie jest ciężka, ja mam tam znacznie więcej rzeczy; w końcu musiałem nam spakować jeszcze i śpiwory, i namiot, i jedzenie, i jakieś przybory do gotowania... no, jak się to tak wszystko skumulowało, no to naprawdę ciężki mi ten pakunek wyszedł. Przynajmniej jednak byłem od Mikleo silniejszy, zatem mogłem trochę podziwiać.
– Pomóc ci w czymś? – zapytałem, oddychając z ulgą. Nie sądziłem, że suma summarum aż tak mnie będą plecy boleć. Czego się jednak nie robi dla mojego przyjaciela? 
– Nie, nie. Ja tu sobie wszystko ogarnę. Odpocznij, napij się, weź oddech. Muszę w ogóle zobaczyć, co zabrałeś – powiedział, zaglądając do mojego plecaka. 
– No, swoje rzeczy. I to, co pomyślałem, że może się przydać. No i trochę jedzenia. Musiałem zrezygnować z większości swoich ubrań, by upchnąć resztę – wyjaśniłem, siadając pod drzewem i przymykając oczy. Ale by mi się teraz przydał taki porządny masaż... Albo chłodne dłonie, takie lodowate wręcz. Tak właściwie, to ja sam bym z chęcią wskoczył do wody takiej zimnej. Kark i grzbiet nosa to ja na pewno spalony miałem po tych kilku godzinach wędrówki. 
– Będziesz miał w czym chodzić? – spytał rozbawiony, powoli rozpakowując mój plecak. Musiał przekonać się na własne oczy, co ja tam takiego wcisnąłem. 
– Chyba tak. A jak nie, mogę chodzić tylko w spodniach, przynajmniej by mi chłodniej było – przyznałem, zabierając się za masowanie swojego karku. Tylko moje biedne ramiona byłyby obtarte... no, coś za coś. – Aż taka długa ta podróż będzie? – zapytałem niepewnie, przyglądając się mu z uwagą. Naprawdę poruszamy się aż tak wolno? Gdybym tylko miał skrzydła, to pewnie trwałoby to znacznie szybciej. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Z jednej strony to dobrze, że nie było nikogo, dzięki temu mogłem się spokojnie do niej przekraść i na własną rękę upewnić się, że wszystko gra. W kwestii bezpieczeństwa mojej rodziny nie będę wierzył komuś, kto źle szuka i idzie za głupimi plotkami. Z drugiej, to czemu tak właściwie nikogo nie było? Czy akademik nie powinien być pilnowany? Patrolowany? Rozszarpano dziewczynę, w biały dzień tak właściwie, i co? Nic z tym nie zrobią? Jako głupie bachory możemy ginąć, czy co? Nie podobało mi się to. Kto da mi gwarancję, że moja kuzynka nie jest następna? Jak na razie ma dużo wspólnego z ofiarą, i to więcej niż wspólne dzielenie pokoju. Z tego co mi wiadomo, bardzo dobrze się dogadywały, nie były tylko współlokatorkami, były przyjaciółkami. Jeżeli mordercą jest ktoś bliski dla ofiary, ona powinna wiedzieć, kto. I dlatego według mnie jest w niebezpieczeństwie, i tym bardziej powinni jej pilnować, no ale przecież jestem tylko głupim dzieciakiem, który nie zna procedur, i życia, i ja to się w ogóle nie znam. 
U Suzue posiedziałem znacznie dłużej, niż miałem w planach, ale przynajmniej upewniłem się, że wszystko w porządku. Była w szoku, była załamana, a mi? Trochę głupio było, bo nie potrafiłem jej pocieszyć. Byliśmy wychowywani przez wiele lat przez jedną osobę, a jej inteligencja emocjonalna była na o wiele wyższym poziomie, niż ta moja. Może to dlatego, że jest kobietą, one są w końcu delikatniejsze. A może to ja mam jakiś dziwny defekt. 
Będąc u niej nie rozmawiałem z nią o tym, kogo podejrzewa. W ogóle nie rozmawiałem o tej sprawie, nie chcąc jej dołować jeszcze bardziej. Wysłuchałem ją, trwałem przy niej, a kiedy wychodziłem upewniłem się, że jest bezpieczna i pozamykana. 
Wróciłem do pokoju dwie godziny później. Mój współlokator spał, a przynajmniej wyglądał, jakby to robił. Pewnie klucz w zamku go wybudzi, jednak wolałem zamknąć zamek na cztery spusty niż obudzić się później Bóg jeden wie, gdzie. Albo w ogóle nie obudzić. Chociaż, tuż obok mnie przecież morderca śpi, jest więc wielce prawdopodobne, że się nie obudzę rano. Na tę myśl prychnąłem cicho pod nosem. Banda idiotów tylko ułatwia robotę faktycznemu winnemu. Zamknąłem drzwi i położyłem się cicho do łóżka z nadzieją, że może nie wynudziłem go jakoś bardzo mocno i zaraz znów będzie mógł wrócić do spania. 
Mimo zmęczenia, sen nie nadchodził. Za to coraz więcej w mojej głowie się kłębiło myśli. 
A może ktoś próbuje wrobić Haru? 
Jeżeli znał jego przeszłość, rasę, mógł tak tę zbrodnię popełnić, by to on pierwszy nasuwał się na myśl. Rozszarpane ciało dziewczyny znów stanęło mi przed oczami, a ja poczułem nieprzyjemny skręt żołądka. Wychodzi na to, że mój współlokator też kogoś zabił w ten sposób. Nieświadomie, w jakimś szale? A może z premedytacją pozbawił życia kogoś, kto mu zagrażał? Nie, nie zrobił tego specjalnie, zbyt mocno tego żałuje. Czyli wypadek. Tylko, w jakich okolicznościach? 
Przekręciłem się na drugi bok, próbując się wyciszyć, ale to nic nie dawało. 
Dlaczego Sayuri? Co ona zrobiła? Nie podchodziła z żadnej zamożnej rodziny, była sierotą, jedną z wielu. Stał za tym konkrety motyw? A może motywem jest brak motywu i chęć poczucia krwi? Czy w tym pokoju znajdowało się całe jej ciało? Czy może ktoś skosztował jakiegoś jej organu? 
Ta jedyna myśl wystarczyła, bym zerwał się z łóżka i pobiegł do łazienki. Jako, że w żołądku za wiele nie miałem, wymiotowałem praktycznie samą żółcią, co było jeszcze bardziej męczące. Dopóki te wspomnienia nie przestaną mnie nawiedzać, noc będzie dla mnie straszna. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Zdecydowanie się z nim nie zgadzałem. On po prostu potrzebował więcej czasu i nie było w tym absolutnie nic złego. Naprawdę. Każdy z nas rozwija się w swoim tempie, a ja doskonale to rozumiałem i nie zamierzałem go za to oceniać.
Nie powinien aż tak bardzo w siebie wątpić. Jeśli o mnie chodzi, uważałem go za niezwykłą istotę anielską w swojej naturze, wrażliwą, może trochę zagubioną i mającą trudności z zaakceptowaniem własnych słabości. Ale to przecież nie czyniło go gorszym. W żadnym wypadku. Nawet przez sekundę nie przyszłoby mi do głowy, żeby patrzeć na niego z góry.
- Musisz jeszcze sporo nad sobą popracować, to prawda - Powiedziałem spokojnie, patrząc mu prosto w oczy, choć wyraźnie unikał mojego spojrzenia. - Może potrzebujesz więcej czasu, żeby oswoić się z pewnymi rzeczami, które innym przychodzą naturalnie. Ale to nie znaczy, że jesteś gorszy, słabszy czy… niepotrzebny. - Sorey zacisnął lekko usta i spuścił wzrok, jakby moje słowa z jednej strony przynosiły mu ulgę, a z drugiej wciąż budziły wstyd.
- Niektórzy uczą się szybciej, inni wolniej. Tacy już jesteśmy. Nie każdy musi być taki sam. I dobrze, że tak jest. Bo gdyby wszyscy byli identyczni… - Uśmiechnąłem się lekko, starając się go podnieść na duchu. - Świat byłby przeraźliwie nudny. - Przez krótką chwilę milczał. Wiedziałem, że zbiera myśli i nie chciałem go poganiać. W końcu westchnął cicho i uniósł głowę. Jego spojrzenie było niepewne, ale w jakiś sposób spokojniejsze niż wcześniej.
- Myślisz tak serio? - Zapytał cicho, jakby wciąż nie wierzył, że mogę mówić to wszystko bez udawania.
- Oczywiście, że serio - Odparłem od razu, bez wahania. - Nawet przez moment nie myślałem inaczej.
Ująłem jego nadgarstek, tym razem bardziej w geście wsparcia niż prowadzenia. Czułem, jak jego mięśnie drżą lekko pod moimi palcami, jakby jeszcze nie potrafił w pełni się rozluźnić. Delikatnie puściłem go, zostawiając mu przestrzeń, żeby sam zdecydował, co zrobi dalej.
Skoro wiedzieliśmy już, dokąd mamy iść, nie musiałem trzymać go za rękę jak zagubione dziecko w ciemności. Ale jeśli kiedyś znowu będzie tego potrzebował byłem pewien, że podam mu dłoń bez wahania.
Mój przyjaciel uśmiechnął się do mnie i kiwnął głową. Nie byłem pewien, czy robił to, żeby mnie uspokoić, czy może sam siebie próbował przekonać, że wszystko, co mu powiedziałem, było prawdą. W gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia. Najważniejsze było to, że mnie wysłuchał. Co zrobi dalej, to miało się dopiero okazać. Na wszystko przychodzi czas.
Kiedy ruszyliśmy w drogę, mój przyjaciel niemal od razu zaczął mówić. Mówił i mówił, a potem jeszcze trochę mówił, jakby nagle potrzebował z siebie wyrzucić wszystkie myśli, które przez tyle czasu trzymał w środku. Słuchałem w ciszy, pozwalając, żeby jego głos wypełnił przestrzeń między nami.
Jego słowa były pełne emocji, raz chaotyczne i rwane, innym razem spokojniejsze, jakby już sam fakt mówienia przynosił mu ulgę. Co jakiś czas przytakiwałem albo odpowiadałem krótkim zdaniem, ale tak naprawdę bardziej skupiałem się na drodze niż na rozmowie. W tym akurat nie było nic dziwnego.
Zawsze wolałem słuchać niż mówić. Było w tym coś prostego i kojącego, mogłem dawać mu uwagę bez potrzeby szukania wielkich słów. I właśnie w tym byliśmy tak dobrzy. Świetnie się uzupełnialiśmy. On mówił, ja słuchałem i to wystarczało, żebyśmy czuli, że naprawdę się rozumiemy.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Czy przesłuchanie poszło dobrze? Jak na to, że próbował mi na siłę wmówić, że jestem mordercą, to wcale nie było aż tak źle. Mówiłem prawdę, nie zapominając o żadnym szczególe. Pamiętałem też, żeby zachować spokój, nerwy tylko dodatkowo by mi zaszkodziły.
- Myślę, że wyszło tak dobrze, jak tylko mogło - Wyjaśniłem, opadając zmęczony na łóżko. Czułem się jak wypruty z sił. Te przesłuchania i wszystkie zakazy to zdecydowanie było za dużo, jak na kogoś takiego jak ja.
Mój towarzysz odetchnął z wyraźną ulgą i powoli podniósł się z posłania, co od razu przyciągnęło moją uwagę. Zerknąłem na niego kątem oka, przyglądając mu się uważnie.
-Nie musisz tak na mnie patrzeć. Idę się umyć - Mruknął, po czym zamknął się w łazience.
Nie miałem zamiaru mu przeszkadzać. Wygodnie położyłem się na plecach i zapatrzyłem w okno. A miałem przecież tyle planów. Chciałem wyjść z tego pokoju, przejść się, zrobić cokolwiek innego niż tylko leżenie. Niestety teraz przez najbliższe dni, a może nawet tygodnie, nie będę mógł się stąd ruszyć.
Zamknąłem oczy, skupiając się na ciszy. W tej chwili naprawdę potrzebowałem spokoju, bo stres i niepotrzebne emocje budziły we mnie uczucia, których się bałem. Już raz nad nimi nie zapanowałem i drugi raz naprawdę nie chciałbym tego przeżyć.
Nasłuchując otoczenie, leżałem z zamkniętymi oczami.
Jażdy odgłos rozchodził się wyraźnym echem w mojej głowie. Słyszałem kroki na korytarzu, ciche skrzypnięcie podłogi pod czyimś ciężarem, odległe szepty, których nie potrafiłem rozróżnić. Słyszałem nawet metaliczny stukot kluczy zahaczających o pasek i krótkie przyspieszone oddechy, jakby ktoś spieszył się, by znaleźć się jak najdalej stąd.
W pewnym momencie rozległ się znajomy trzask drzwi od łazienki i ciche szuranie stóp o podłogę. Mój towarzysz wrócił z łazienki do pokoju.
-Haru? - Jego głos, lekko niepewny, rozległ się w ciszy, próbując przebić się przez moją zasłonę obojętności.
- Hm? - Mruknąłem pod nosem, nawet nie próbując otwierać oczu. Ostatnie resztki sił trzymałem na to, żeby w ogóle odpowiadać. 
Przez chwilę nic nie mówił. Wyraźnie się zawahał, zanim zebrał się w sobie, żeby zadać pytanie:
- Czy chodzą tu śledczy albo opiekunowie? - Zapytał ostrożnie. Słyszałem, że próbował brzmieć spokojnie, ale w jego głosie pobrzmiewało napięcie. Chyba chciał sprawdzić czy z jego kuzynką wszystko w porządku. A więc chciał wykorzystać mój słuch, jedyną rzecz, na którą mogłem się teraz przydać.
Westchnąłem cicho.
- Nikogo nie ma. Wszyscy opuścili na razie akademię - Wyjaśniłem i w tej samej chwili wychwyciłem z otoczenia delikatny dźwięk klamka, skrzypnięcie zawiasów, krok w przód.
A więc jednak postanowił wyjść. Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Może powinien zostać tu, bo jeśli go złapią może mieć naprawdę spore kłopoty.
Drzwi zamknęły się za nim cicho, niemal bezgłośnie. Poczułem, jak pustka w pomieszczeniu nagle gęstnieje. Zostałem tu sam i chociaż wcześniej chciałem ciszy, teraz nagle okazała się trudniejsza do zniesienia, niż się spodziewałem.
Zamknąłem oczy próbując w taki sposób wymazać wszystko, co się wydarzyło. Potrzebowałem spokoju. Chociaż na kilka minut. Bo stres i te wszystkie zbędne emocje budziły we mnie coś, czego szczerze się bałem. Już raz nad tym nie zapanowałem i drugi raz naprawdę nie chciałbym tego przeżyć.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

|
 Na jego słowa pokiwałem delikatnie głową. To nawet dobrze, że zatrzymamy się przy rzece, Mikleo będzie mógł nadrobić ten brak kontaktu z wodą, który zafundował mu dziadek. No i też fajnie będzie się umyć, domyślałem się, nie codziennie będziemy mieć taką możliwość, dlatego im bliżej wody będziemy, tym lepiej dla naszej dwójki. 
- Zatem, do rzeki. To w którą? - zapytałem, już teraz się gubiąc, a przecież nigdzie bardzo daleko nie zaszliśmy; kilkaset metrów od nas znajdował się ośrodek. 
- Tędy, Sorey, tędy. Na zachód idziemy – odpowiedział mi, chwytając mój nadgarstek i nakierowując mnie w odpowiednim kierunku. 
- Tak, zachód. A skąd wiesz, że tam jest zachód? - zapytałem, chcąc dowiedzieć się czegoś przydatnego. Kto wie, może Mikleo wbije mi do głowy to, co wielu nauczycieli próbowało...? Chociaż, za bardzo nie mieliśmy lekcji przetrwania, czy czegoś takiego. To miało przyjść później, jeżeli będziemy chcieli przejść do świata ludzi. A jeżeli nie, to trzeba było sobie radzić samemu. 
- Słońce niedawno wstało, prawda? Czyli wschodzi, o tam. I tam też jest wschód. Zachód jest naprzeciwko wschodu – wyjaśnił mi, a ja pokiwałem mądrze głową. Jak się wie, która mniej więcej jest godzina, no to faktycznie wtedy jest prosto. No i jak jest się mądrym. A Miki jest mądry, i cieszę się, że tu ze mną jest. Ja bym się zgubił, nawet z mapą. Jestem naprawdę niezwykłym przypadkiem, to mi trzeba przyznać. 
Niezwykle głupim. 
- Jak już dotrzemy nad jezioro, poćwiczymy trochę. Obiecałem cię nauczyć przywoływać twoje skrzydła – dodał, na co się delikatnie skrzywiłem. Trochę się obawiałem, że szybko moim brakiem skrzydeł podetnę te skrzydła jemu. Nie wątpiłem, że jest wspaniałym nauczyciel, ale ja jestem strasznie topornym uczniem, który to jest wyzwaniem dla niego i jego anielskiej cierpliwości. 
- Po tygodniu będziesz miał mnie dosyć. Albo nawet szybciej – ostrzegłem go, nie chcąc go rozczarować bardziej, niż rozczaruję już za niedługo. 
- Daj mi spróbować. Zresztą, takie poddanie się jest do ciebie strasznie niepodobne. Co takiego się stało, że tak w siebie nie wierzysz pod tym względem? - zapytał, przyglądając mi się z uwagą. 
- Bo dawno powinienem to potrafić. I to tak bardzo dawno. Nie powinienem tego być uczony, to miało się wydarzyć samo z siebie. I co? Może... może ja wcale nie jestem aniołem – rzuciłem zmartwiony. Kilka razy mi się to przewinęło przez myśl. W końcu, moje moce nie pokrywają się ze standardowymi mocami aniołów. 
- Wiesz, że nie każdy anioł jaki taki sam? Podobnie jak z serafinami. Jeszcze po prostu nie odkryłeś swojej domeny. A jak już ją odkryjesz, to zobaczysz, jak silny jesteś – pocieszył mnie, ale tak trochę mu nie wierzyłem. Nawet trochę bardzo. 
- Każdy anioł, którego poznałem, już do tego wieku poznał swoją domenę. To tylko ja jestem taki zacofany... no w sumie, to ma sens – dodałem, szczerząc się do niego głupio. Mikleo nie podobały się jednak żarty ze mnie samego. - To się nazywa równowaga. Są takie mądre, wspaniałe istoty, jak ty, i to jest błogosławieństwo tego świata, no i jestem jaki ja. Tak już musi być – dodałem, wzruszając ramionami. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Nie podobało mi się to, że wszyscy wiedzieli o przeszłości mojego współlokatora, podczas kiedy ja nie miałem zielonego pojęcia, o co chodzi. Takie rzeczy jak zawsze strasznie mnie irytowały. Skoro wszyscy wiedzą, to ja tym bardziej powinienem wiedzieć. A byłem bardziej niż pewien, że kiedy się go spytam, o co chodzi, pewnie odpowie mi jakąś wykrętną odpowiedzią. Miałem mimo wszystko nadzieję, że się tak nie stanie. Że doceni to, co do tej pory dla niego zrobiłem, i że chociaż w zamian powie mi, jakie to wydarzenie z jego życia sprawia, że wszyscy chcą go posądzić o najgorsze. 
Na razie jednak miałem poważniejszy problem. 
Resztki swojej energii musiałem poświęcić rozmowie, a później jeszcze na kąpiel. Nieważne, jak bardzo będę padnięty, koniecznie się muszę wykąpać. A później to mnie już nic nie będzie obchodziło. 
– Ktoś w końcu raczy mnie oświecić, co się tak właściwie stało? Kto nie żyje? – zapytałem protekcjonalnie, mając gdzieś z tyłu głowy to, że nie wiem nic. Zginęła jakaś dziewczyna, na terenie akademika, i to wszystko, co wiem, o tej sprawie. Oby tylko Haru niczego nie pokręcił. Był pogubiony, poniekąd załamany, więc w takim stanie łatwo o błąd. Powinienem go jeszcze raz uspokoić, o ile byłby tym zainteresowany. Za pierwszym razem nie pytałem się go o zdanie, ale wydaje mi się, że dobrze postąpiłem. On się musiał uspokoić, a ja mogłem mu to umożliwić. 
– Pomiędzy trzynastą a czternastą została zamordowana Sayuri Tanaka. Co w tym czasie robiłeś? – zapytał mężczyzna, patrząc na mnie z uwagą. Każda moja emocja będzie analizowana, podobnie jak jej brak. Muszę mieć to na uwadze, nie chcę zaszkodzić Haru jeszcze bardziej. 
– Byłem tutaj, wraz z Haru. Zostaliśmy odesłani do pokoju z powodu wygrania bójki, której nie wywołaliśmy. Moja kuzynka jest współlokatorką tej dziewczyny. Czy ona... jest bezpieczna? – zapytałem, nie ukrywając zmartwienia. To zostanie dobrze odebrane, a i naprawdę się martwiłem o nią. 
– Nie znamy jeszcze motywu mordercy. Dopilnujemy jednak, by każdy wychowanek miał zapewnioną ochronę. Jak długo tutaj byliście? 
– Odkąd tylko zostaliśmy odesłani. Patrząc na zegarek, to jakieś cztery godziny.
Mimo, że mogłem opowiedzieć od razu całą historię, wolałem odpowiadać krótko, tylko i wyłącznie na jego pytania. Niech się sam dopytuje, taka jego praca, ale jak dla mnie i tak marnują tu czas.
Pytań było mnóstwo. Czy Haru był przez cały czas ze mną w pokoju. Czy może wspominał o Sayuri. Czy widziałem ich razem. Czy czuję się w jego towarzystwie bezpiecznie. Czy nad sobą panuje. To naprawdę było męczące, miałem serdecznie tego wszystkiego dosyć, więc kiedy ta litania się skończyła, dorzuciłem swoje trzy grosze. 
– Zamiast tracić czas, powinniście szukać faktycznego mordercy – burknąłem, mrużąc gniewnie oczy.
– Jesteście dla siebie obcy, a jednak bardzo go bronisz – detektyw zmarszczył brwi, przyglądając mi się z uwagą.
– Mam silne poczucie sprawiedliwości, którego wam ewidentnie brakuje – mruknąłem, nie spuszczając z niego wzroku. 
Detektyw nic na to nie odpowiedział i już po chwili do środka wrócił jego partner, wraz z moim współlokatorem. Jak tylko się oddalą, na pewno zaczną porównywać nasze zeznania. 
– Na tę chwilę jesteście zawieszeni i nie możecie opuszczać pokoju. Niczego wam jeszcze nie zarzucamy, ale to może się szybko zmienić – powiedział drugi śledczy groźnie i po chwili oboje opuścili nasz pokój. W końcu. 
– Powiedz, że to przesłuchanie poszło dobrze – odezwałem się pierwszy, przenosząc zmęczony wzrok na jego osobę. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

niedziela, 29 czerwca 2025

|
Z tym akurat nigdy nie miałem problemu. Las dawał nam mnóstwo owoców, a jeziora i rzeki pełne były ryb, które mogliśmy złowić i zjeść. To było idealne rozwiązanie dla takich jak my, istot które idą własną drogą.
- Poradzimy sobie, nie martw się. Dobry kucharz potrafi zrobić coś nawet z niczego - Powiedziałem z uśmiechem, siadając obok, żeby zjeść swoją porcję.
- Dobrze powiedziane: dobry kucharz. Tylko że ja niestety dobrym kucharzem nie jestem - Odparł cicho, chyba trochę niepewny. A przecież to wcale nie było takie trudne. Musiał tylko trochę poćwiczyć. Na szczęście miał mnie przy sobie. Ja całkiem nieźle radziłem sobie z gotowaniem. Może nie było to jedzenie najwyższej klasy, bo nie potrzebowałem wiele ale jeśli już coś robiłem, starałem się, żeby było naprawdę dobre.
- Wspólnie damy radę. - Poklepałem go lekko po ramieniu i zacząłem jeść. Może to nie było nic wyjątkowego, ale wystarczyło, żebyśmy się najedli przed podróżą.
Podczas posiłku rozmawialiśmy o naszej wędrówce. Przeglądaliśmy mapę, żeby wybrać jedną trasę. Oczywiście podejrzewałem, że w czasie podróży wiele jeszcze może się zmienić. Ale w tej chwili mieliśmy jeden konkretny plan, iść tak, jak prowadzi nas mapa. A później... później już się zobaczy.
Sorey zabrał puste talerze po skończonym jedzeniu. Postanowił, że przed wyjściem je umyje. No tak, musieliśmy zostawić po sobie porządek, skoro nie zamierzaliśmy tu wracać.
- Gotowy? - Usłyszałem jego głos, gdy zerknąłem na przyjaciela, który pakował ostatnie rzeczy do torby.
- Chyba tak - Odpowiedziałem, choć w tej chwili, kiedy pomyślałem o naszym odejściu, poczułem, że zaczynam się denerwować. Może wcale nie powinienem zostawiać dziadka? Szczerze mówiąc, zastanawiałem się, czy naprawdę jestem gotów stąd odejść. Dziadek zawsze powtarzał, że nie poradzę sobie sam. A więc teraz... nie byłem pewien, czy dam radę. Na szczęście miałem obok siebie przyjaciela, który zawsze mnie wspierał nawet wtedy, gdy nadchodziły trudniejsze dni.
Mój przyjaciel zauważył niepewność, która musiała malować mi się na twarzy. Szybko podszedł bliżej.
- Hej, tylko proszę, teraz się nie poddawaj. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze. Musisz mi zaufać - Powiedział spokojnym głosem. Jego słowa były mi potrzebne, żeby choć trochę podnieść się na duchu. Właśnie tego najbardziej teraz potrzebowałem.
- Masz rację. Wszystko będzie dobrze - Odparłem i spróbowałem uśmiechnąć się do niego najszczerzej, jak tylko potrafiłem. - Chodźmy lepiej, zanim ktoś nas zauważy. Nie chcemy przecież dać się złapać - Dodałem, biorąc swoje rzeczy i zbierając się do drogi.
Mój towarzysz kiwnął głową, chwytając mnie za dłoń i uśmiechając się do mnie łagodnie.
- Chodźmy - Powiedział, po czym pociągnął mnie za sobą w stronę wyjścia z akademii. W tej kwestii akurat mu ufałem. Wierzyłem, że znajdzie najbezpieczniejszą drogę ucieczki. W końcu powinien znać ten budynek jak własną kieszeń. Chociaż z drugiej strony… wcale bym się nie zdziwił, gdyby i tu potrafił się zgubić.
Na szczęście tym razem bez problemu wyprowadził nas na zewnątrz, omijając opiekunów, którzy spokojnie sprawdzali pokoje.
- No to gdzie teraz? - Zapytał, jak zwykle zrzucając wszystko na mnie. Dobrze wiedział, że mam zdecydowanie lepszą orientację w terenie. No dobrze… zaraz zerknę na mapę i wszystko mu powiem.
- Musimy iść tą drogą, cały czas prosto, aż dotrzemy do rzeki. Tam, po przedostaniu się na drugą stronę, pójdziemy tą ścieżką - Wyjaśniłem, pokazując mu palcem trasę na mapie. - Myślę jednak, że kiedy już tam dotrzemy, będziemy mieli dość na dzisiaj i właśnie nad rzeką rozbijemy obóz - Stwierdziłem, podając mu mapę.

<Sorey? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Szczerze mówiąc, martwiłem się o niego. Zdecydowanie za wiele chciał z siebie dać. I chociaż było to bardzo miłe, w głębi duszy bałem się, że może mu to zagrozić. Nie chciałem, żeby z mojego powodu coś mu się stało. Przecież nie tak miało to wyglądać.
Odwróciłem wzrok, nie chcąc go peszyć, i spojrzałem gdzieś w stronę ściany. Myśli plątały mi się w głowie jak rozszarpane nici. Wszystko, co się wydarzyło, nie dawało mi spokoju. Gdyby nie moja przeszłość, nikt nie odważyłby się mnie o nic obwiniać. Nikt nawet nie pomyślałby, że to mogłem być ja. A teraz? Teraz jestem winny. I nie jestem pewien, czy jakiekolwiek rozwiązanie, nawet podane im na tacy mogłoby to zmienić.
Kiedy usłyszałem zbliżające się kroki, zrozumiałem, że czeka mnie trudne przesłuchanie. Będą pytać o wszystko, próbując na siłę wepchnąć mi do gardła ich wersję wydarzeń, ich prawdę, w którą miałbym uwierzyć, nawet jeśli była kłamstwem.
Napinając mięśnie, niemal instynktownie przygotowałem ciało na to, co miało nadejść. Mój towarzysz, widząc moje zachowanie, od razu zrozumiał, że dzieje się coś niedobrego. Odruchowo zerknął w stronę drzwi. Ktoś zapukał trzy razy, krótko i stanowczo, ale nie czekał na odpowiedź, po prostu wszedł do środka jak do siebie.
- Witamy - Odezwał się pierwszy z mężczyzn, mierząc nas chłodnym spojrzeniem. - Śledczy Kabura i Kanato. Chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś o tej zabitej dziewczynie. Doszły nas plotki, że jeden z was może być w to zamieszany. - Głos Kabury był spokojny, ale w jego oczach czaiło się coś, co kazało mi zachować czujność.
Drugi z nich, ten młodszy, zwrócił się bezpośrednio do mnie.
- To zapewne o ciebie chodzi - Powiedział, przechylając lekko głowę, jakby chciał mi się przyjrzeć dokładniej. - Nie wyglądasz mi na mordercę… - Urwał na moment, a potem dodał z nutą pogardy w głosie: - Choć z twoją przeszłością nie dziwię się, że cię podejrzewają. - Jego słowa rozbrzmiały mi w uszach jak nieprzyjemne echo. Czułem, jak Daisuke napina się gotów stanąć w mojej obronie.
- Jaką przeszłością? - Warknął, delikatnie podnosząc głos. - Przepraszam bardzo, w co próbujecie go wrobić? - Daisuke nie zdawał sobie sprawy, jak wiele zrobiłem. Nie rozumiał, jak bardzo niebezpieczny potrafię być, gdy sytuacja mnie do tego zmusi.
- To już powinien ci wytłumaczyć pan Kato - Odparł spokojnie Kabura, wskazując na mnie wzrokiem. - A teraz zapraszamy na zewnątrz. Musimy porozmawiać na osobności. - Słysząc to, poczułem, jak coś ciężkiego osiada mi w środku. Wiedziałem, że nie mam wyjścia. Wiedziałem też, że każda odpowiedź, której im udzielę, może być użyta przeciwko mnie, nawet jeśli powiem prawdę.
Musiałem wziąć głęboki wdech, podnosząc się z łóżka. Ostatni raz zerknąłem na mojego towarzysza, widząc jego spokojny wyraz twarzy, który jasno dawał mi do zrozumienia, żebym powtórzył to, co mi wcześniej przekazał. Nie spał, więc musiałem wszystko zapamiętać. Niewiele, ale w takiej sytuacji nawet to mogłem pomieszać.
Poza pokojem zamieniłem kilka zdań z jednym ze śledczych, podczas gdy drugi przesłuchiwał mojego towarzysza. Wyjaśniłem, co, gdzie i jak, mając nadzieję, że podrzucona wskazówka zrzuci ze mnie winę. Bo przecież nic nie zrobiłem. Jestem niewinny. Tym razem naprawdę nie zabiłem.

<Paniczu? C;>

Od Soreya CD Mikleo

|
 Obudziłem się bez Mikleo przy sobie, co mi się nie podobało. Czemu nie spał? To ostatni raz, kiedy ma ochotę na wyspanie się w miarę wygodnym łóżku, później jedyne co, go czeka, to śpiwór, i spanie na ziemi, kiedy wbijają ci się w plecy te wszystkie kamyczki i gałęzie... wolność jednak jest tego warta. Podniosłem się do siadu, drapiąc się niemrawo po głowie. Mikleo nigdzie nie było, i gdyby nie jego torba leżąca w kącie pokoju, no to bym chyba pomyślał, że to jakiś sen. Powoli podniosłem się z łóżka i wtedy, w tym samym momencie, z łazienki wrócił mój przyjaciel. Muszę przyznać, trochę się ucieszyłem na jego widok. Trochę bardzo. Już zdążyła się w mojej głowie pojawić myśl, że może jednak zrezygnował i wrócił do dziadka. Bez żadnego ostrzeżenia podszedłem do niego i przytuliłem go do siebie, ciesząc się jego obecnością. Tak po prostu. 
- Bałem się, że zrezygnowałeś – wyznałem, dalej go tuląc. 
- Byłem się tylko umyć, spokojnie. Ty też powinieneś się ogarnąć, a ja w tym czasie zrobię śniadanie, co? - zaproponował, ostrożnie odsuwając mnie od siebie. Muszę przyzwyczaić się do tego, że nie mogę go witać co chwila takim przytulasem. On tego nie lubił, a ja, jako dobry przyjaciel, muszę to uszanować. 
- Dobry pomysł. I przepraszam, już więcej nie będę na ciebie tak naskakiwał – uśmiechnąłem się przepraszająco do przyjaciela mając nadzieję, że nie miał mi tego mojego nagłego wybuchu radości za złe. 
- Nic się nie stało. Będziesz mnie widział codziennie, na pewno wkrótce się przyzwyczaisz – odpowiedział z delikatnym, ledwo widocznym, ale szczerym uśmiechem. 
- Do twojego widoku? Nie wydaje mi się. No już, idę się ogarniać – odparłem, chwytając za swoje ubrania.
Z rana nigdy zbyt długo w łazience nie przebywałem. Umyłem twarz, zęby, ubrałem się i zaraz wróciłem do pokoju, nie przejmując się takimi drobnostkami jak nałożenie kremu czy ułożenie włosów; tylko je przeczesałem palcami. Idziemy do dziczy, zatem, po co miałem się stroić? Im wcześniej będę gotowy, tym bardziej Miki będzie zadowolony. 
- Co nam dzisiaj przygotowałeś? - zapytałem zadowolony, podchodząc do stołu. 
- To co było... udało mi się zrobić jajecznicę. Spakowałeś nam jakieś zapasy? – zapytał, podając mi talerz pełen jedzenia. 
– Wybrałem rzeczy z długim terminem i które nie potrzebują jakichś niezwykłych warunków, by pozostać dobre. Obawiam się jednak, że i tak będziemy musieli korzystać z dobrodziejstw lasu, kiedy przyjdzie co do czego. Mam nadzieję, że nie będziemy jakoś długo błądzić – westchnąłem cicho, siadając przy stole. Trochę inaczej też sprawy by się miały, gdybym potrafił latać. Miki za bardzo we mnie wiedzy. W końcu, gdybym był normalny, taki jak inne anioły, opanowałbym to zaraz, jak jeszcze byłem dzieckiem, jak cała reszta. Jak tak sobie nad tym pomyślę, to nie dziwię się, że byłem przekazywany z rodziny do rodziny. Kto by chciał mieć kogoś tak słabego i nie ogarniętego, jak ja? 

<Serafinie? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Skoro śledczy już tu są, faktycznie będą z nim rozmawiali, a później ze mną, by ustalić, co to się wydarzyło. Wpierw chyba jednak zobaczą ciało, a przynajmniej tak to powinno wyglądać według procedur. Jeżeli tak, chwilę czasu jeszcze mamy. Muszę się ogarnąć, przekazać mu to, czego się dowiedziałem, i co znalazłem, i też jak powinien się zachować. Nie mam czasu na odpoczynek, czy na przeżywanie traumy. Musiałem się uspokoić, i to w tej chwili. Skrzyżowałem dłonie na swojej klatce piersiowej, powoli uspokajając zszargane nerwy i przerażony umysł. Za często z tego nie korzystałem, nie miałem po prostu powodu, zawsze byłem opanowany, a teraz? Nigdy nie lubiłem widoku krwi, a to, co tam zobaczyłem...? Prędko tego widoku nie zapomnę.
- Gdzie są? - zapytałem znacznie bardziej opanowanym głosem i wytarłem krew z nosa. Znów. Moje ciało dzisiaj pokonuje wszystkie swoje granice. I czułem doskonale, że w końcu nie wytrzyma. Kręcenie w głowie, krew z nosa, za chwilę omdlenia... ale jeszcze troszkę musi wytrzymać. Jeszcze trochę. 
- Na dole – odpowiedział, na co pokiwałem głową. 
- Czyli przy ciele. Udało mi się sprawdzić jej ostatnie wspomnienia. Sprawcą jest mężczyzna, młody, któremu ufała. Nie widziałem twarzy, ale rozpoznałbym jego energię, dlatego na ten moment nie powinienem nosić rękawiczek. Jeżeli miałbym zgadywać, możliwe, że to jeden z opiekunów, albo jej chłopak, z którym się potajemnie spotykała. Znalazłem też sygnet, męski, i aby nie został przeoczony ani zabrany, włożyłem go do jej ręki. Wiem, nie powinienem ruszać dowodów, ale miałem przeczucie, że sprawca jest blisko i trochę obawiałem się, że może spróbować pozbyć się dowodu. Kiedy śledczy przyjdą, powiedz, że czytałem książkę, a nie, że spałem, twoje alibi będzie silniejsze – odpowiedziałem, opierając głowę o ścianę. Wdech, i wydech... musiałem jakoś się ogarnąć. 
- W porządku... a ty naprawdę powinieneś odpocząć – zaczął, na co pokręciłem głową. 
- Będę mógł odpocząć dopiero, jak złożę zeznania i pogadam z Suzue. Nie wcześniej – wymamrotałem, utrzymując za wszelką cenę otwarte oczy. Powinienem coś zjeść. Albo może raczej pierw umyć zęby? Po tym wymiotowaniu... tak, umyć zęby, twarz, to mnie trochę rozbudzi. 
- Nie powinieneś przesadzać, wiesz? To nie jest zdrowe, ani mi nie pomoże – zaczął, ale ja go tam średnio słuchałem.
- Złe samopoczucie mogę zgonić na bójkę. Nie martw się o mnie, wiem, co robię. W nic cię nie wrobią – rzuciłem, idąc do łazienki. 
Tak jak sobie postanowiłem wcześniej, umyłem twarz, zęby, i to faktycznie mnie trochę rozbudziło. Przejrzałem się w lustrze, delikatnie krzywiąc się na swoje spojrzenie. Nie do końca przypominałem siebie, a bardziej chodzącego trupa. Przypomniało mi się najpierw ciało tej dziewczyny, a później mojej mamy, i poczułem kolejne mdłości. Kolejne noce będą dla mnie naprawdę ciężkie. A skoro będą ciężkie dla mnie, to i będą ciężkie dla Haru. Przeczesałem dłonią włosy, założyłem kaptur i wróciłem do Haru, który patrzył się na mnie... sam nie wiem, ze zmartwieniem? Nie przywykłem do tego. 
- Nie patrz się tak na mnie. Mam świadomość tego, jak wyglądam, a twój wzrok sprawia, że czuję się jeszcze gorzej – wymamrotałem, sięgając po batonika, którego miałem schowanego w szafce nocnej. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Strażnicy Równowagi, tak? To rzeczywiście całkiem dobry pomysł. Oczywiście przed nami jeszcze długa droga, a do samej wyspy nie da się dotrzeć pieszo. Na szczęście myślę, że zanim tam dotrzemy, mój przyjaciel zdąży nauczyć się latać. Dopilnuję, żeby sobie z tym poradził, a jeśli mimo wszystko będzie się upierał przy swoich oporach, zawsze mam swoje skrzydła, którymi z łatwością przeniosę nas oboje.
- Tym się nie przejmuj - Powiedziałem z lekkim uśmiechem. - Podczas podróży spróbuję nauczyć cię, jak przywoływać twoje skrzydła w każdej chwili. Resztę drogi i tak pokonamy pieszo. A więc zanim dotrzemy do Strażników Równowagi, minie sporo czasu. Jestem pewien, że w tym czasie zdołam nauczyć cię wszystkiego, co konieczne. - Zapewniłem.
Miałem w sobie naprawdę dużo cierpliwości, a droga była wystarczająco daleka, bym mógł trochę go pomęczyć i upewnić się, że nie zrezygnuje z prób. Może, jeśli pomogę mu w prawidłowym przywoływaniu skrzydeł tak jak sam kiedyś musiałem się tego nauczyć, wkrótce będzie w stanie samodzielnie dotrzeć w każde wyznaczone miejsce, korzystając wyłącznie z własnych sił.
Sorey położył mapę na szafce nocnej, a potem zajął miejsce po drugiej stronie łóżka. Przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu, jakby czegoś szukał w mojej twarzy.
- Myślisz, że w ogóle będziesz w stanie mi pomóc? - Zapytał w końcu cicho. - Wiele osób próbowało, ale nikomu się nie udało. Może ja po prostu… nie potrafię latać? - To było coś dziwnego, zupełnie niepodobnego do mojego przyjaciela. On nigdy się nie poddawał ani nie załamywał. A w tej chwili? Chyba moja własna negatywna energia za bardzo mu się udzieliła.
- Hej, tym się nie przejmuj - Odpowiedziałem spokojnie, wyciągając do niego rękę. - Pozwól, że to ja się tobą zaopiekuję i zrobię wszystko, żebyś nauczył się latać. Bo tak jak każdy anioł, potrafisz, tylko masz w sobie za mało wiary. - Zapewniłem, uśmiechnąłem się do niego delikatnie, chcąc dodać mu otuchy.
- A teraz chodźmy już spać. Jestem naprawdę zmęczony - Dodałem, zakrywając dłonią twarz, żeby ukryć ziewnięcie.
Sorey, kiwając delikatnie głową, zgasił stojącą na szafce lampkę i wygodnie ułożył się na swojej połowie łóżka.
- Dobranoc, Miki - Usłyszałem jego głos jak przez mgłę. Byłem naprawdę zmęczony, skoro tak trudno było mi nawet słuchać.
- Dobranoc… - Wyszeptałem ostatkiem sił, odpływając powoli do krainy snów.

Rankiem, gdy tylko otworzyłem oczy, od razu zobaczyłem twarz mojego przyjaciela, była bardzo blisko mojej. Jego dłonie obejmowały mnie w pasie, a on coś niewyraźnie mruczał przez sen.
Cały Sorey… Zawsze taki sam. Czasem, gdy z jakiegoś powodu spaliśmy razem, również przez sen przytulał mnie do siebie, jakby instynktownie szukał ciepła. Może po prostu komuś tu brakuje przytulania. Albo miłości. Chyba najwyższa pora, żeby w końcu znalazł kogoś odpowiedniego…
Nie budząc go ze snu, ostrożnie wyślizgnąłem się z jego ramion. Korzystając ze swoich mocy, zmaterializowałem się już poza łóżkiem, żeby nie narobić hałasu.
Nie chciałem go budzić, jeszcze był czas, niech sobie śpi. Ja w tym czasie się umyję, ułożę wreszcie te niesforne włosy, a dopiero potem go obudzę. Niech korzysta, w trasie pewnie nie będzie miał ani tyle spokoju, ani szczęścia do spokojnego snu…

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Z niecierpliwością wyczekiwałem powrotu mojego towarzysza. W tej chwili był moją jedyną nadzieją, moim jedynym ratunkiem w tej trudnej sytuacji. Bez niego tak naprawdę nie będę w stanie się wybronić, bo niby jak?
Przez cały czas byłem tutaj z nim, a i tak nikt mi nie wierzy. Wszyscy myślą, że zabiłem, bo przecież skoro raz bestia zabiła i poczuła smak krwi, to będzie zabijać już zawsze.
Nasłuchiwałem każdego kroku, który rozbrzmiewał wokół, chyba pierwszy raz naprawdę bojąc się tego, co może się wydarzyć.
Moje życie nigdy nie było szczególnie ciekawe, a czasami pragnąłem odejść z tego świata. Ale nie tak. Nie dlatego, że ktoś zabił. To nie jest moja wina. Nie wezmę tej odpowiedzialności na siebie. Niech znajdą mordercę, zamiast iść na łatwiznę i obwiniać niewinnego.
W końcu jednak Daisuke wrócił, blady jak ściana. Czyżby zobaczył coś, czego wolałby nigdy nie widzieć? Czy to ciało było w aż tak strasznym stanie?
Zacząłem się naprawdę obawiać, co tak naprawdę się tam wydarzyło i co on tam zobaczył.
- Nie wyglądasz najlepiej. Czyżbyś widział coś… złego? - Zapytałem, czując całą lawinę emocji, które zdawały się z niego wypływać.
- Zobaczyłem ciało rozszarpane na strzępy. Wszędzie była krew i wnętrzności. Dziewczyna wyglądała tak, jakby zaatakowała ją bestia… - Odparł, a w jego głosie pobrzmiewało coś, co przypominało przerażenie.
W tej chwili wszystko stało się jasne. Byłem wilkołakiem, tym samym, który kiedyś rozszarpał ciała własnych bliskich. Teraz rozumiałem, dlaczego od razu uznali, że to moja wina. W końcu tylko ja jeden w całym akademiku byłem w ich oczach „dziką bestią”, której nie trzeba nawet przesłuchiwać, żeby wydać wyrok.
Daisuke unikał mojego wzroku. Zaciskał palce tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Przez chwilę bałem się, że zemdleje.
– Wszystko w porządku? – Zapytałem, przyglądając mu się z uwagą. Martwiłem się o jego zdrowie psychiczne. Może to, co zobaczył, było dla niego zbyt traumatyczne. Może nie był w stanie poradzić sobie z tym wszystkim, a ja nawet nie wiedziałem, jak mógłbym mu pomóc.
- Znałem tę dziewczynę. To współlokatorka mojej kuzynki. Zaczynam się obawiać, że przypadkiem nie zrobi krzywdy i jej - Wyjaśnił, i wszystko stało się jasne. Boi się o swoją kuzynkę, która również może zostać skrzywdzona. Może powinien powiedzieć o tym śledczym. Może chociaż oni będą w stanie ochronić dziewczyny przed napastnikiem.
A jeśli o nich chodzi, usłyszałem nowe kroki, których wcześniej tu nie rozpoznawałem. Mogli już się pojawić. Miałem przeczucie, że zjawią się tu, aby z nami porozmawiać.
- Wiesz, może się na chwilę połóż. Naprawdę nie wyglądasz dobrze. A jeśli śledczy którzy tu przyjdą, a na pewno zaraz się pojawią, bo już ich słyszę, to jeszcze mogą pomyśleć, że i tobie coś zrobiłem. A naprawdę, na dziś mam już wystarczająco dużo problemów - Zażartowałem, choć w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu.
Ten dzień zdecydowanie mogłem zapisać jako najgorszy w moim życiu, a przynajmniej najgorszy od wielu lat.
Z tą różnicą, że dziś chociaż raz ktoś próbuje mi pomóc aby oczyścić mnie z winy..

<Paniczu? C;>

Od Soreya CD Mikleo

sobota, 28 czerwca 2025

|
 Cieszyłem się i byłem naprawdę wdzięczny mu za to, że mnie akceptuje, tak po prostu, bez żadnego krzywego spojrzenia czy wzroku. Nieczęsto mogłem się z tym spotkać, zwłaszcza współlokatorzy, którzy chyba myśleli, że skoro wolę chłopaków, to będę się do nich dobierał. Oczywiście, nie wszyscy, jak chociażby Alexander, któremu to było wszystko jedno. To, że ktoś jest chłopakiem nie oznacza z automatu, że mi się podoba. Nie mam pojęcia, skąd w tych wszystkich ludziach jest to przekonanie; tak samo, jak mężczyzna ma swój gust względem kobiet, tak ja mam swój gust. Trochę szkoda, że nie wszyscy to rozumieją, ale też nie potrzebuję aprobaty wszystkich. Tylko najbliższych, jak chociażby  właśnie mojego przyjaciela, czy też współlokatora, z którym to na co dzień spędzam sporo czasu. A gdyby tak jeszcze mój chłopak przyjaźnił się z moim przyjacielem, to byłoby wspaniale. No, może nie przyjaźnili, to duże słowo, ale gdyby się tak kolegowali, to byłoby dobrze. No ale na razie nie mam nikogo, jestem sam i mam zupełnie inny cel, muszę mu pomóc znaleźć bezpieczną przystań, odnaleźć siebie i przede wszystkim obronić przed całym złem tego świata. A co będzie później, albo co się wydarzy po drodze...? No, to się okaże. 
- Przepyszna czekolada – wyznał, odkładając pusty kubek na szafkę nocną. - Może w przyszłości będziesz mi ją więcej robił – dodał, na co szeroko się uśmiechnąłem. 
- Jeśli tylko będę mieć składniki, to oczywiście, że będę ci ją przygotowywał. Umyję kubki i możemy iść spać. Chyba, że najpierw wolisz zerknąć na mapę? - zapytałem, nie mając problemu z tym by móc to teraz przedyskutować. Skoro mamy wolny pokój, mamy możliwość porozmawiania na takie tematy. W sumie, to nawet lepiej, że mój współlokator pomyślał, że jesteśmy parą. Zostawił nas dzięki temu. Też jest dla mnie niezrozumiałe, bo czasem, jak miałem ochotę spędzenie czasu sam na sam z moją drugą połówką, no to jakoś się dogadywaliśmy w tym temacie; on zostawiał pokój mi, a kiedy on chciał spędzić czas ze swoją dziewczyną, to też potrafiłem spędzić noc gdzie indziej. Teraz mu mówiłem prawdę, że to tylko przyjaciel, a on tak to zinterpretował... no nic, w sumie to lepiej dla nas. Gdybym wcześniej pomyślał, że tak to się potoczy, to od razu bym nas przedstawił jako parę. 
- Chyba będzie dobrze przedyskutować nasze ruchy z rana – wyjaśnił, na co pokiwałem głową. Jak zwykle mój mądry przyjaciel miał dobre pomysły. Powinienem się go więcej słuchać. 
- Daj mi więc chwilę – poprosiłem, na chwilę znikając przy zlewie. 
Po kilku minutach umyłem wszystko i posprzątałem, i kiedy tylko wytarłem ręce, od razu chwyciłem za mapę i wróciłem do mojego przyjaciela, który już był taki trochę padnięty. Biedactwo, na pewno był zmęczony. Dziadek mu się nie dał wysypiać, to z pewnością. Może jak będziemy podróżować, to chociaż się trochę wyśpi? Ja już dopilnuję, by odpowiednio się wysypiał. 
- Zastanawiałem się, kto może nam pomóc, i tak sobie pomyślałem, że skoro ty za bardzo do ludzi nie chcesz, a ja uważam, że trzeba dać im szansę, Strażnicy Równowagi będą idealni. Ni w jedną, ni w drugą stronę. Tylko, ich można znaleźć na zachodzie, na wyspach, z czym mogę mieć problem. Normalny anioł by mógł wykorzystać swoje skrzydła, ale ja... no wiesz, dalej nie potrafię ich tak normalnie przywołać – przyznałem ze wstydem, patrząc gdzieś w bok. On nie dość, że świetnie pływał, to jeszcze świetnie latał, a ja? Ja miałem problem z najbardziej trywialnymi rzeczami, które powinny być dla mnie podstawą. 

<Serafinku? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Trochę nie podobał mi się fakt, że miałbym sam poruszać się po akademiku w poszukiwaniu ciała. I jeszcze nekromancja. Zdecydowanie wolałbym, by Haru mi towarzyszył, no ale miał rację. Ja się jakoś wyłgam. Zresztą, mój status społeczny uchroni mnie od jakichkolwiek konsekwencji. Ale on? O niego się już trochę obawiałem. Nie wiem, dlaczego to on stał się kozłem ofiarnym, ale nie podobało mi się to. To co innego niż skarcenie za bójkę, której się nie spowodowało. To poważne przestępstwo, któremu należy się przyjrzeć i wymierzyć sprawiedliwość, a nie rzucać oskarżenia na lewo i prawo.
– Rozumiem – powiedziałem tylko, zerkając na drzwi. Skoro podejrzewają, że to ktoś stąd, ciało musi być na terenie akademika. Suzue może coś wiedzieć, a już na pewno pomoże mi się czegoś dowiedzieć. O niej też muszę pamiętać. – Czułbym się pewniej, gdybym miał przy sobie kogoś z czułym słuchem, i węchem, ale w porządku. Lepiej, żebyś był na miejscu, jakby jeszcze raz chcieli cię sprawdzić. 
– Wybacz – zaczął, na co powoli pokiwałem głową. 
– Wybaczam. Jeszcze są na piętrze? Czy się przemieścili? – zapytałem, chcąc poznać ich lokalizację.
– Weszli wyżej. 
Skoro weszli wyżej, ja zacznę od samego dołu. Otworzyłem drzwi i po upewnieniu się, że nikogo za nimi nie ma, ruszyłem cicho ku klatce schodowej. Kiedy już się tam znalazłem, skupiłem swój wzrok na najniższym piętrze i stworzyłem przejście z mojego, drugiego piętra na sam dół. Czułem, że mimo wszystko muszę się spieszyć, a im szybciej znajdę ciało, tym lepiej. Piwnica okazała się zamknięta, ani też nikt jej nie pilnował, więc nawet nie starałem się znaleźć wejścia do niej. Z góry uznałem, że ktoś miejsca zbrodni musi pilnować, i bardzo szybko okazało się, że się nie myliłem; na parterze, przed świetlicą, stał jeden z opiekunów. Normalnie nikt z tego miejsca nie korzystał, wszyscy woleli siedzieć w swoich pokojach... 
Przez chwilę zastanawiałem się, jak się go pozbyć. Narodził się w mojej głowie pomysł, jednak wiedziałem, że na zrealizowanie go będę miał jakieś milisekundy. No nic, będę musiał się popisać błyskawicznym refleksem. Stworzyłem za mężczyzną małe przejście, przez które zmieściłem rękę. Kiedy tylko go dotknąłem, miałem chwilę, by stworzyć iluzję, która pochłonie go bardziej niż mój lekki dotyk. I na szczęście się udało. Mężczyzna ruszył w drugą stronę, a ja cichutko przemknąłem na świetlicę uważając, by nie zostawić odcisków palców. Po drodze musiałem jeszcze wytrzeć krew, która znów popłynęła mi z nosa. Jasny znak od mojego ciała, że to za dużo, ale musiałem wytrzymać jeszcze trochę. 
Kiedy tylko wszedłem do środka, od razu żałowałem, że zjadłem ten wspaniały obiad, bo od razu poczułem, jak podchodzi mi do gardła. 
To nie było morderstwo. To było miejsce rodem z koszmaru. Ciało, a przynajmniej jego większa część, została przykryta białym prześcieradłem. A jego reszta była... cóż, wszędzie. Podobnie jak krew, i wnętrzności. Trochę tak, jakby wpadła tu jakaś bestia i po prostu rozszarpała najbliższą żyjącą istotę. Może to dlatego Haru jest podejrzanym? Bo ma w sobie coś ze zwierzęcia? Ale nie on jeden na pewno. Musi się za tym kryć coś więcej. 
Wziąłem głęboki wdech i wydech, powstrzymując mdłości. Nawet powietrze śmierdziało obrzydliwie. Jak tylko wrócę do pokoju, pierw co zrobię, to odwiedzę łazienkę. Albo nie, jak tylko stąd wyjdę. 
Podszedłem niepewnie do ciała, ostrożnie je odsłaniając. Zimny dreszcz mnie przeszedł, kiedy zdałem sobie sprawę, że znałem tę dziewczynę. To współlokatorka mojej kuzynki. Czy jej też groziło niebezpieczeństwo? Będę musiał ją odwiedzić, i to koniecznie. Niszcząc już swoje wszelkie psychiczne bariery dotknąłem jeszcze ciepłej ręki i skupiłem się na ostatnich wspomnieniach, jakie miała ta osoba. 
Nie trwało to długo, ale kiedy wróciłem do siebie, wiedziałem nieco więcej. Nie znałem do końca tożsamości mordercy, ale wiedziałem, że go rozpoznam, jeśli mi się napatoczy; poznałem jego energię, którą to każda istota miała jednak swoją, zupełnie inną. Też czułem, że dziewczyna w swoich ostatnich chwilach czuła się bezpiecznie; albo więc znała mu i ufała, albo została zaskoczona. 
Okryłem zmasakrowane ciało i resztką woli rozejrzałem się dookoła, w poszukiwaniu jakichś śladów, coś, co mogłoby sprawić, że wykluczy Haru z kręgu podejrzanych. Już miałem wychodzić przez okno, bo na korytarzu zaczęło coś się dziać, ale dostrzegłem przy koszu pierścień; męski, z jakimś herbem, może znakiem? Nie należał do tej dziewczyny, ani do mojego współlokatora, więc uznałem, że musiał on należeć do napastnika. Chwyciłem go poprzez ubranie i włożyłem do martwej ręki, lekko zaciskając jej palce, by to śledczym nie umknęło. Po tym szybko stworzyłem przejście na zewnątrz i tam, w końcu, mogłem zwymiotować w krzaki. Nigdy więcej.

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Od razu, gdy tylko to powiedział, wszystko jakoś tak połączyło mi się w jedną całość. A więc dlatego jego kolega pytał, czy jesteśmy razem. A ja naiwnie myślałem, że to tylko dlatego, że mój przyjaciel bywa czasem zbyt opiekuńczy… A tu proszę, okazuje się, że po prostu lubi mężczyzn.
Oczywiście w najmniejszym stopniu mi to nie przeszkadzało. Był moim przyjacielem i akceptowałem go w pełni bez względu na to, z kim zdecyduje się być.
- Sorey… - Zacząłem spokojnie, patrząc mu w oczy. - Myślę, że to wcale nie powinno mnie interesować, z kim sypiasz i jaka płeć ci odpowiada. - Odchrząknąłem cicho, żeby miał pewność, że mówię to całkiem serio. - Jako twój przyjaciel będę akceptować każdy twój wybór. Naprawdę nie musisz się martwić - Zapewniłem go szczerze - Nigdy cię nie odrzucę tylko dlatego, że jesteś w takiej orientacji, której większość ludzi nie akceptuje.
Dobrze wiedziałem, jak niektórzy potrafią patrzeć na biseksualistów albo homoseksualistów. Widziałem tę pogardę i niezrozumienie.
Sam… tak naprawdę nigdy do końca nie wiedziałem, co dokładnie czuję i czego potrzebuję. Nikt nigdy nie okazał mi prawdziwej miłości, żebym mógł jej w cudzysłowiu dotknąć i ją poznać. Znałem tylko przyjacielską bliskość. Taką, która w przenośni pozwalała mi rozłożyć skrzydła i przez chwilę poczuć się kimś więcej niż tylko sobą.
Wiem jednak, że przy nim jestem innym człowiekiem, szczęśliwszym, spokojniejszym, bardziej prawdziwym. I za to byłem mu wdzięczny, za tę przyjaźń i za swojego rodzaju braterską miłość, którą mnie obdarzał.
Sorey przez moment milczał. Patrzył na mnie tak, jakby nie wierzył, że usłyszał coś tak prostego i ważnego jednocześnie. A potem jego usta rozciągnęły się w delikatnym, prawdziwym uśmiechu.
- Dziękuję… - Wyszeptał w końcu. A jego głos zadrżał lekko. - Nawet nie wiesz, jak wiele to dla mnie znaczy.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, objął mnie mocno i przytulił, jakby chciał w ten sposób przekazać wszystko, czego nie potrafił ubrać w słowa. - Cieszę się, że cię mam - Dodał cicho, wciąż trzymając mnie w ramionach.
I w tej jednej chwili poczułem, że choćby cały świat odwrócił się od nas plecami, my i tak damy sobie radę.
Pozwoliłem mu tak trwać jeszcze przez chwilę. W końcu delikatnie się odsunąłem, chcąc wreszcie napić się swojego ciepłego napoju.
- No już, spokojnie - Powiedziałem łagodnie. - Wszystko jest dobrze. Jako twój przyjaciel zaakceptuję wszystko… ale nie obiecuję, że będę go lubił..
Na twarzy Soreya od razu pojawiło się rozbawienie, którego nie próbował nawet ukrywać.
Ta moja odpowiedź chyba wyjątkowo mu się spodobała albo po prostu coś w niej go rozbawiło. No cóż, mówiłem całkiem poważnie: może być z kim chce, ale niech nie zmusza mnie do przyjaźnienia się z kimkolwiek innym, oprócz niego.
- Myślę, że i z tym sobie jakoś poradzimy - Stwierdził z tym swoim spokojnym, przekonanym tonem. - A kto wie… może z czasem polubisz moją drugą połówkę. - Westchnąłem cicho, kręcąc głową z lekkim prawie że nie zauważalnym uśmiechem.
- No tak… - Mruknąłem pod nosem. - Mimo wszystko będziesz próbował, prawda? - Zapytałem, znając go na tyle dobrze aby wiedzieć że tak właśnie będzie 
- Oczywiście - Odpowiedział bez chwili zawahania, jakbym właśnie powiedział coś zupełnie oczywistego.
I w sumie… właśnie za to go lubiłem najbardziej. Za szczerość i otwartość, za dobroć i poczucie bezpieczeństwa za które zawsze będę mu wdzięczny.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
Najlepiej od razu obwinić mnie o morderstwo. Bo skoro już raz zabiłem, to znaczy, że zrobię to ponownie, prawda? Tak łatwo im przyszło przypiąć mi tę łatkę mordercy, potwora. Tak łatwo mnie ocenić, mimo że nic złego nie zrobiłem. Nie zabiłem. To nie ja.
Czy już zawsze, do końca życia, będę w ich oczach mordercą tylko dlatego, że kiedyś, jako dziecko, nie potrafiłem zapanować nad swoimi mocami?
Miałem ochotę załamać się. Upaść na ziemię, uciec stąd, schować się gdziekolwiek, byleby tylko przestali mnie oskarżać i patrzeć na mnie w taki sposób, jakbym naprawdę znowu odebrał komuś życie.
Ten nauczyciel nawet mnie nie słuchał. Już na początku zdecydował, że to musiałem być ja. Bo przecież jestem tym, którego wszyscy się bali. Tym, którego łatwo wskazać palcem. I to bolało bardziej, niż potrafiłem opisać.
A mimo to, zamiast pogrążyć się w rozpaczy, poczułem nagle narastający spokój. Dziwne znajome uczucie ogarnęło moje myśli i ciało. Dopiero po chwili zrozumiałem, co się dzieje. Mój towarzysz musiał właśnie w tej chwili użyć na mnie swoich mocy. Nawet mnie o tym nie uprzedził.
Uspokoiłem się w końcu, patrząc przez chwilę w milczeniu na Daisuke.
- To może i tak niczego nie zmienić - Odezwałem się cicho. 
Wygląda na to, że nawet jeśli nie zrobię nic złego, moja przyszłość i tak spróbuje mnie dopaść. Westchnąłem ciężko i odsunąłem się od niego, żeby usiąść spokojnie na łóżku i zastanowić się, co powinienem zrobić.
Wszystko było… w miarę dobrze. Niedoskonałe, pełne napięć i lęku, ale jednak dobre. A teraz? Nawet jeśli uda się ustalić, kto naprawdę zabił, to i tak już zawsze będę dla nich mordercą. Przy każdej następnej takiej sytuacji znów mnie obwinią, nawet nie pytając o prawdę. O moją prawdę.
- Więc co, zamierzasz tu siedzieć i użalać się nad sobą? - Przerwał ciszę Daisuke, jego głos brzmiał surowo, ale jednocześnie jakoś… troskliwie. - Nie masz zamiaru zawalczyć? O prawdę, na którą zasługujesz? Przecież nie zabiłeś. I ja to wiem. Dlatego musisz się bronić.
Spojrzałem na niego z wahaniem.
- Dlaczego w ogóle chcesz mi pomóc? - Zapytałem niepewnie. Bałem się, że będzie czegoś oczekiwał w zamian. Nie miałem wiele do zaoferowania, a znając ludzi takich jak on, mogłem się spodziewać, że prędzej czy później zażąda jakiejś zapłaty.
Daisuke uśmiechnął się lekko, jakby rozumiał moje obawy.
- Bo ty też mi pomagasz - Odpowiedział spokojnie. - A skoro tak, to dlaczego ja miałbym zostawić cię z tym wszystkim samego? - Zaskoczył mnie tym. Naprawdę szczerze. Wyglądało na to, że jest kimś zupełnie innym, niż zdążyłem sobie o nim w głowie zdanie ułożyć.
Kiwnąłem głową, zgadzając się z nim w milczeniu, choć wciąż nie opuszczały mnie wątpliwości. Zastanawiałem się, jak mamy to wszystko sprawdzić, skoro ja nie mogę stąd wyjść. Obawiałem się, że jeśli tylko spróbuję opuścić to miejsce, a ktoś mnie zobaczy, natychmiast zaczną gadać, że próbuję uciec. Że chcę coś ukryć albo zatuszować dowody. Albo że planuję kolejne zbrodnie. Zawsze znalazłoby się coś, za co mogliby mnie obwinić.
- Problem jest tylko taki, że nie mogę stąd wyjść - Odezwałem się w końcu, spuszczając wzrok. - Z góry założyli, że to zrobiłem, więc każda próba wyjścia będzie dla nich dowodem, że uciekam. Albo że chcę zatrzeć ślady. - Westchnąłem ciężko, czując, jak znów narasta we mnie zniechęcenie.. I nawet jeśli niczego złego nie zrobię… to przecież i tak już mnie skazali.

<Paniczu? C:> 

Od Soreya CD Mikleo

|
 Zadowolony z tego pozytywnego odbioru Mikleo zabrałem się za przygotowanie mojej popisowej czekolady bardzo, ale to bardzo sumiennie. Nie miałem żadnego proszku, który miał na opakowaniu napis „gorąca czekolada”, nie, nie. To byłoby za proste, no i nie takie dobre. Wpierw zabrałem się za siekanie czekolady, mlecznej i gorzkiej, a następnie zabrałem się za gotowanie mleka oraz śmietanki. Kiedy już mieszanka ta się zagotowała, dodałem do niej wcześniej przygotowaną czekoladę i mieszałem, dopóki się całkowicie nie roztopiło. Po tym rozlałem ją na dwa kubki i przyozdobiłem tym, co tam jeszcze miałem; bitą śmietaną, piankami, szczyptą cynamonu... no dałem wszystko, co mogłem dać, i co oczywiście pasowało. Nie mogłem też dać zbyt wiele, by nie przesadzić. Idealna równowaga. 
- Proszę bardzo. Moja specjalna czekolada dla specjalnej osoby – uśmiechnąłem się do niego szeroko, podając mu jeden z kubków. Samemu jeszcze nie piłem obserwując, jak bierze pierwszy łyk, i tym samym troszkę brudzi swój nosek bitą śmietaną. Jak to u niego działa, że niezależnie, co robi, wygląda przepięknie? To chyba musi być jakiś jego ukryty talent, innego tutaj wytłumaczenia nie widzę. - I jak? - zapytałem, nie mogąc się doczekać jego słów i oceny. Włożyłem w to całe moje serce, pilnowałem, by wszystko było idealnie, właśnie dla niego. 
- Przepyszna – wyznał, uśmiechając się łagodnie. I to był taki piękny uśmiech, szczery, taki, który uwielbiałem. 
- Poczekaj chwilę, na nosku się ubrudziłeś... - odpowiedziałem, sięgając po chusteczkę. 
- Wiecie co, ja was może na noc samych zostawię. U Jasona jest wolne miejsce, jeszcze tam pogadam z nim na temat jutrzejszej prezentacji. Wy się tu bawcie dobrze, byleby jak wrócę po południu to czysto było – stwierdził nagle Alexander, podnosząc się z łóżka i chwytając za swoją torbę i ubrania, które miał na jutro przygotowane. 
- Co? Ale nie musisz... - zacząłem, trochę go nie rozumiejąc. Czy ja coś robię takiego dziwnego? Miki jest przyjacielem i będzie tylko i wyłącznie przyjacielem. Nie dość, że jest Serafinem, który przecież na pewno nie patrzy na takie przyziemne sprawy, jaką jest miłość, no przecież mój tylko dobry przyjaciel. Ja w sumie jestem aniołem, i też nie powinienem na to patrzeć, ale nie potrafiłem żyć bez takich relacji, i tych uczuciowych i fizycznych. Co prawda, miłości nie uświadczyłem, ale zauroczeń trochę w moim życiu było. 
- Chyba jednak wolę. Miłej nocy wam życzę – stwierdził i opuścił nasz pokój. 
- Nie rozumiem... przecież mówiłem mu, że tylko przyjacielem jesteś. Zachowuję się względem ciebie jakoś nie tak? - zapytałem, odwracając się w stronę Mikiego. 
- Według mnie zachowujesz się jak zawsze. Niektórzy ludzie, jak już sobie coś wymyślą, to twardo przy tym stoją, nawet jak dowody mówią coś przeciwnego – odpowiedział Miki, wzruszając ramionami. Cóż, skoro mój przyjaciel twierdzi, że zachowuję się w porządku, no to muszę się zachowywać w porządku. A Alexander coś sobie dopowiada. Zresztą, jego zdanie nie powinno mnie jakoś bardzo interesować, i tak w tym momencie wiedziałem po raz ostatni. 
- Może masz rację... ale nie przeszkadzałoby ci, gdybym miał chłopaka? - dopytałem niepewnie, zdając sobie sprawę, że chyba jeszcze nie wie o tym, że wolę tę samą płeć, a nie przeciwną, jak większość z nas. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 To faktycznie była rzadkość. Podobnie jak rzadkością było to, że bójkę odpowiedzialnych jest dwóch współlokatorów. Może stwierdzili, że zobaczą, co się dzieje i czy niczego nie kombinujemy, zwłaszcza, że jeszcze trwają zajęcia. W sumie, nawet dobrze, że możemy sobie siedzieć tutaj. Tak naprawdę nie chciałoby mi się tam siedzieć jeszcze godzinę, zwłaszcza bez jedzenia, bo przecież nic bym nie zjadł. Może co najwyżej skądś kawę bym dorwał, i tak na tym bym sobie żył. 
- To może nawet dobrze, że jeszcze się nigdzie nie wybierałeś – powiedziałem spokojnie, wracając do czytania książki. 
- Będę mógł to zrobić bezpiecznie teraz – stwierdził, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową, ale nic nie powiedziałem. Gdyby pogoda była ładna, to nawet bym zrozumiał jego chęć wyjścia. A tak? Siąpi, jest brzydko, szaro, i ponuro. Do takiej pogody albo idealnie się czyta, albo śpi. A jako, że już spałem, no to teraz czekało mnie czytanie. 
Nasze drzwi otworzyły się nagle, gwałtownie, czego się nie spodziewałem. Zawsze najpierw pukają, a po chwili wchodzą, a teraz? Zaskoczony podniosłem głowę, dostrzegając od razu zdenerwowanie i przerażenie na twarzach opiekunów. No i jeszcze, że dwóch do nas przyszło...? Coś jest na rzeczy. Coś złego. 
- Kato, chodź tutaj – rzucił ten sam opiekun, który nas tutaj wysłał. Mężczyzna użył tonu głosu nieznoszącego sprzeciwu. Mój współlokator rzucił mi niepewne spojrzenie, ale posłusznie podniósł się z łóżka i ruszył za nim na korytarz. 
- Co się stało? - zapytałem kobiety, która tu ze mną została, kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły. Tę panią akurat znałem, była jedną z niewielu opiekunów, który to się starał być w jakikolwiek sposób sprawiedliwy. I chyba wolałbym być przesłuchiwany przez tamtego, mnie niewiele jest w stanie wyprowadzić z równowagi, a Haru... cóż, on potrzebował kogoś, kto jest bardziej wyrozumiały.
- Byłeś tutaj przez cały czas? - zapytała, kompletnie ignorując moje pytanie. A ja bardzo nie lubiłem, kiedy byłem ignorowany. 
- Tak. Podobnie jak Haru. Najpierw ugotował obiad, a później posprzątaliśmy. Co się stało? - powtórzyłem dobitniej, nieco się denerwując, zwłaszcza, że z korytarza dochodziły podniesione głosy. 
- Słuchaj, to bardzo ważne, abyś nie kłamał, ani go nie krył... jedna z wychowanek nie żyje. Została zamordowana i podejrzewamy, że jest odpowiedzialny za to ktoś przebywający w akademiku. Dlatego bardzo proszę, byście do końca dnia nie opuszczali pokoju. Za jakiś czas jeszcze raz zostaniecie przesłuchani przez odpowiednich ludzi. Dlatego jeżeli teraz skłamałeś...
- Ja i Haru byliśmy tutaj od czasu długiej przerwy – powiedziałem dobitniej i w tym samym momencie do środka wrócił mocno poddenerwowany Haru, i równie wkurzony opiekun. Coś mi się wydaje, że znaleźli winnego, a przynajmniej tak myślą. Tylko, czemu akurat Haru? Co ich na niego naprowadziło?
- Skończyłaś z tym drugim? Świetnie, chodź dalej – rzucił facet i już po chwili zostaliśmy sami. Rozmowa ta ewidentnie wyprowadziła Haru z równowagi; robił kółka po pokoju i mamrotał coś pod nosem, a jego energię mogłem wyczuć nawet przez rękawiczki. 
- Nie denerwuj się tak. Nic nie zrobiłeś – powiedziałem spokojnie, ale to nie poprawiło jego samopoczucia. 
- Żebyś ty słyszał, co on mi mówił. W ogóle mnie nie słuchał, sam sobie wszystko dopowiedział i chciał, żebym się przyznał... - z jego gardła wyrwało się coś na wzór wilczego warkotu, i oczy też jakieś takie mało ludzkie się stały. Obawiając się, że zaraz może stracić resztki samokontroli, ściągnąłem rękawiczki ze swoich dłoni i podszedłem do niego. Położyłem swoją dłoń na jego ramieniu i uspokoiłem jego zszargane nerwy, co nie było takie łatwe. 
- Zatem przedstawimy im czarno na białym, że to nie ty. Mamy trochę czasu, nim oddział z Rady tutaj przyjedzie, wtedy lepiej faktycznie się nie kręcić. Musimy znaleźć ciało. Jeżeli to morderstwo zdarzyło się niedawno, być może będę w stanie coś ustalić – zaproponowałem czując, że powinienem mu pomóc. Skoro on stanął w mojej obronie podczas bójki, to ja teraz muszę udowodnić, że jest niewinny. Dzięki swoim umiejętnościom być może będę w stanie zobaczyć ostatnie chwile ofiary; nekromancja nigdy nie jest przyjemna, a w moim przypadku nawet nie jest pewna, ale spróbować nie zaszkodzi.

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Rozejrzałem się odruchowo po łazience, wracając myślami do czasów, gdy sam jeszcze tutaj mieszkałem. To były naprawdę wyjątkowe chwile i, choć nie chciałem się do tego otwarcie przyznawać, w głębi duszy cieszyłem się, że znów mogę tu być.
Po rozebraniu się i zanurzeniu w ciepłej wodzie poczułem spokój, którego tak bardzo potrzebowałem. Przez kilka krótkich minut mogłem po prostu być sobą, bez obaw, bez oceniania, bez nieustannego poczucia, że nie pasuję. Przynajmniej tutaj nikt nie zamierzał mnie osądzać.
Ciekawe tylko, czy dziadek już zauważył moją nieobecność. Albo czy w ogóle w jakikolwiek sposób go to zainteresowało. Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się, gdyby nawet nie próbował mnie szukać. A jednak gdzieś tam, głęboko, tliła się we mnie naiwna iskra nadziei, że może jednak… że pewnego dnia stanie się normalnym dziadkiem, który pokocha mnie takim, jakim jestem, bez względu na to, jak bardzo według niego zawodzę.
Zatopiony w tych myślach, całkowicie zapomniałem o upływającym czasie. Trochę tak, jakby nie miał dla mnie najmniejszego znaczenia. A przecież nie byłem tu sam, musiałem w końcu zachować choć odrobinę kultury, bo tak wypadało.
Westchnąłem cicho i wreszcie przerwałem swoje niepotrzebne rozmyślania. Wyszedłem z wody, która zdążyła już wystygnąć, wytarłem dokładnie ciało i założyłem ubrania, szczelnie zakrywające skórę. Dzięki temu mogłem w końcu zwolnić łazienkę mojemu towarzyszowi.
- Wolne - Rzuciłem krótko, przyciągając uwagę obu dyskutujących chłopaków.
- W porządku, w takim razie teraz ja pójdę się umyć. Chciałbyś może najpierw napić się gorącej czekolady? - Zaproponował Sorey. Był gotów w tej chwili rzucić wszystko, żeby przygotować mi obiecaną czekoladę ze śmietaną i piankami.
- Spokojnie, poczekam, aż się umyjesz. Nigdzie nam się przecież nie śpieszy - Zapewniłem go, siadając wygodnie na łóżku.
Mój przyjaciel kiwnął głową i szybko zniknął w łazience, jakby naprawdę bardzo mu się spieszyło, żeby ze wszystkim zdążyć. A przecież wcale nie musiał, mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu. Mogliśmy spokojnie się wyspać, napić się gorącej czekolady i dopiero następnego dnia, po wyjściu towarzysza Soreya, opuścić pokój.
W czasie gdy Sorey zażywał relaksacyjnej kąpieli, jego współlokator uważnie mi się przyglądał. Zastanawiałem się, czy był aż tak zaciekawiony tym, kim jestem. A może tylko mi się wydawało. Nie byłem pewien, dlatego nawet nie próbowałem na siłę zaczynać rozmowy.
- A więc ty i Sorey jesteście parą? - Zapytał nagle, wybijając mnie z zamyślenia.
To pytanie naprawdę mnie zaskoczyło. Parą? Jaką parą? Przecież byliśmy tylko przyjaciółmi, nigdy nie łączyło nas nic więcej.
- Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Dobrymi przyjaciółmi – Wyjaśniłem spokojnie, choć czułem, że mi nie wierzy. Miałem wrażenie, że gdzieś podświadomie wciąż uważał nas za parę.
Jednak czy tak naprawdę mnie to interesowało? Niekoniecznie. Mógł myśleć, co chciał. My i tak wiedzieliśmy swoje.
Resztę czasu spędziliśmy już w milczeniu. Chłopak, którego imienia nawet nie poznałem, skupił się na swojej lekturze, a ja zająłem miejsce na łóżku i spokojnie czekałem na przyjaciela.
On również, tak jak ja, trochę posiedział w łazience. Najwyraźniej nie tylko ja lubiłem długie kąpiele.
- Już jestem - Usłyszałem w końcu jego zadowolony głos. -Coś mnie ominęło? - Zapytał, podchodząc bliżej i rozglądając się po pokoju.
Od razu pokręciłem przecząco głową, bo naprawdę nic się nie wydarzyło. Cały czas grzecznie zajmowałem łóżko, a jego towarzysz czytał książkę, więc co niby mogło się stać?
- Skoro tak mówisz… To co, gorąca czekolada? - Zapytał z uśmiechem, najwyraźniej postanawiając, że nie odpuści tego tematu.
- Tak, bardzo chętnie napiję się tej wychwalanej czekolady - Odparłem, czując, że na samą myśl robi mi się cieplej.

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Już od razu dało się zauważyć, że starał się być miły, może trochę niepewny, zagubiony w tym wszystkim, ale jednak uprzejmy. I pomyśleć, że wystarczył tylko wspólny obiad… Cóż, może mieszkanie z nim wcale nie będzie aż tak złe.
- Tak, chętnie napiję się ciepłej herbaty - Stwierdziłem spokojnie. Mimo że nie odczuwałem zimna tak intensywnie jak on, zawsze lubiłem wypić coś gorącego. W końcu każdy lubi, bez względu na to, jaką temperaturę otoczenia odczuwa.
Mój towarzysz kiwnął głową i zabrał się za przygotowywanie napoju. Ja tymczasem skupiłem się na myciu naczyń, musiałem dopilnować, żeby były czyste i zdatne do następnego użytku. Daisuke, czekając na zagotowanie wody, wycierał miski, które mu podawałem.
Dzięki wspólnej pracy już po kilku minutach kuchnia była posprzątana i gotowa na kolejne kulinarne wyzwania. Na szczęście tym razem nie musiałem nic gotować, obaj byliśmy syci, więc teoretycznie mogłem pozwolić sobie na odrobinę odpoczynku. W rzeczywistości jednak sam nie byłem pewien, czy naprawdę tego chciałem. Najchętniej znów wymknąłbym się z pokoju, żeby nie tracić czasu na bezczynne siedzenie w czterech ścianach.
Może właśnie to zrobię? Po co mam tu tkwić, skoro mogę posiedzieć na zewnątrz? Pogoda nadal była brzydka, ale czy naprawdę mi to przeszkadzało? Absolutnie nie. Moje ciało i tak nie odczuwało wielkiej różnicy. Nic by się przecież nie stało, gdybym wyszedł teraz na dwór.
- Proszę, oto twoja herbata - Powiedział nagle, podając mi parujący kubek.
Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że w ogóle poprosiłem o coś do picia. W czasie sprzątania całkowicie wyleciało mi to z głowy, a może po prostu skupiłem się na czymś innym i wypchnąłem tę myśl gdzieś na bok.
- Dziękuję - Odpowiedziałem szczerze. Mimo że zapomniałem o herbacie, byłem mu naprawdę wdzięczny za to, że ją przygotował. Dzięki temu zadbam chociaż trochę o swoje nawodnienie, o którym zbyt często zapominam. A niestety, moje ciało i skóra czasem bardzo to odczuwają.
Pijąc spokojnie napój, intensywnie wpatrywałem się w okno. Na zewnątrz działo się naprawdę wiele, tyle dźwięków i drobnych ruchów, które potrafiły skupić moją uwagę. Mój wyostrzony słuch wychwytywał znacznie więcej niż u przeciętnego człowieka; każdy najcichszy szmer zdawał się wołać o moją ciekawość i zmuszać do nasłuchiwania. Odgłos mokrego liścia opadającego na ziemię, skrzypnięcie gałęzi pod ciężarem wiatru, krótkie trzepotanie ptasich skrzydeł, wszystko to nakładało się na siebie, tworząc chaotyczną, a jednocześnie fascynującą melodię, której nie umiałem ani zignorować, ani przerwać.
W pewnym momencie energicznie odwróciłem głowę w stronę drzwi, mrużąc podejrzliwie oczy. A więc jednak postanowili przyjść i sprawdzić, czy na pewno odbywamy swoją karę. To raczej rzadko się zdarzało, szlabany miałem już nieraz i zdążyłabym zauważyć, gdyby wcześniej wykazywali taką gorliwość.
- Coś nie tak? - Daisuke, widząc moje nagłe zachowanie, od razu zwrócił głowę w moją stronę, szukając odpowiedzi na mojej twarzy.
- Nie, wszystko w porządku. Opiekunowie zmierzają w naszą stronę. Coś nowego, zazwyczaj raczej nie sprawdzają, dopóki nie nadejdzie pora snu - Mruknęłam, odrywając wzrok od drzwi. Nie robimy przecież nic złego. Siedzimy w pokoju, jesteśmy grzeczni, więc nie powinni mieć do nas najmniejszych zastrzeżeń, o ile na siłę czegoś nie znajdą, bo i to czasem się zdarzało.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

piątek, 27 czerwca 2025

|
 Jakie szczęście, że mój przyjaciel nie miał wielkich wymagań. Oczywiście, gdyby chciał, spałby sam, a ja bym wylądował na podłodze. Tylko, co ja zrobię z moim współlokatorem? Widziałem, jak się na nas zerkał od czasu do czasu. Mówiłem mu, że mogę przez chwilę przenocować przyjaciela, ale nic o ucieczce nie mówiłem. Ukryłem mój plecak, i jutro musimy wyjść albo przed nim, albo po nim. Przecież jak zobaczy ten mój wypchany plecak, ze śpiworami, i namiotem, to zaraz nabierze podejrzeń. Czy by mnie komuś podkablował? Nie mam pojęcia. Tylko mojemu Mikleo ufałem bezgranicznie, a innym już tak niekoniecznie. I wolałem nie ryzykować. Z tego co wiem, jutro zajęcia miał rano, więc idealnie możemy wyjść po nim, o ile nie obudzimy się skoro świt. Nie wiem, jak on, ale ja raczej się nie obudzę tak prędko. Ostatnio bardzo słabo spałem, męczony zamartwianiem się o niego i koszmarami. Skoro teraz będę miał go przy sobie, może w końcu spokojnie wypocznę? Zobaczymy. Miałem szczerą nadzieję, że tak. 
– Jeżeli wolisz, możesz spać od ściany. W ten sposób cię nie zrzucę – powiedziałem, łagodnie się uśmiechając, i przede wszystkim szczerze, nie to, co on. Będę musiał z nim o tym porozmawiać. Chcę, by się uśmiechał, owszem, ale żeby tak się szczerze uśmiechał. Tylko może nie przy moim współlokatorze. Jeszcze sobie pomyśli, że Miki jest moim chłopakiem. Już teraz to myśli, słyszę to jego echo. Nic z tym jednak nie mogę zrobić, żadnego komentarza w naszą stronę nie rzucił, a myśleć sobie może o czym tylko chce. 
– Chyba wolę. Mogę się umyć? – zapytał, na co pokiwałem głową. 
– Pewnie, zaraz dam ci ręcznik. Chodź, zaraz ci wszystko pokażę – odpowiedziałem, zaraz wyciągając dla niego ręcznik, i po tym chwyciłem jego nadgarstek, zabierając do łazienki. – Wyjdziemy jutro przed nim, albo po nim, dobrze? – wyszeptałem cicho, kładąc ręcznik na koszu do prania. Mikleo kiwnął głową, na co tylko lekko się uśmiechnąłem. – Tu, te kosmetyki są moje, użyj wszystkiego, czego potrzebujesz. Ja się umyję po tobie i pójdziemy spać. Chyba, że chcesz coś do jedzenia. Przygotować ci coś? Niewiele umiem, ale coś tam ci szybko ogarnę. 
– Nie, chcę się tylko położyć. Jestem... zmęczony. Ale też czuję ulgę. Przy tobie wiem, że nic mi nie grozi – wyznał, na co szeroko się uśmiechnąłem. Lepszego komplementu z jego ust nie mogłem usłyszeć. 
– Tego dopilnuję, byś zawsze był bezpieczny. I szczęśliwy. I uśmiechnięty – powiedziałem, poprawiając jego grzywkę. Nic się nie zmienił... to niesamowite. No, może mu odrobinkę te włosy urosły, ale tak odrobinkę. – No nic, ja ci nie przeszkadzam, czekam na ciebie w pokoju. A jak wyjdziesz, to ci przygotuję czekolady ciepłej. Taką czekoladę, jaką ja robię, to nikt nie robi. Z bitą śmietaną, posypką, syropem, piankami... Zasmakuje ci – dodałem, już go zostawiając samego. Widziałem jego łazienkę, była naprawdę mierna, a ta nasza akademicka była dwadzieścia razy lepsza. Może sobie zrobić długą kąpiel relaksacyjną, jeśli będzie chciał. A zasługuje na taki relaks, jeśli tylko będzie go chciał. 

<Owieczko? c:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Nie spodziewałem się tego. O nic takiego nie prosiłem, ani też nic takiego nie oczekiwałem. Czemu bym miał? Nie byłem aż tak zapatrzony w siebie, abym miał oczekiwać od obcych ludzi, by mi służyli. I to jeszcze za darmo. Jakbym im płacił, to było co innego, ale Haru za nic nie płaciłem. Wymieniamy się przysługami; on pilnuje, bym nic głupiego w nocy nie zrobił, a ja w razie czego chronię go przed opiekunami, kiedy za późno chce wrócić. A dzisiaj? Nie dość, że wpierw zdecydował się stanąć w mojej obronie, to teraz jeszcze podaje mi obiad. Tego się naprawdę nie spodziewałem. I nie byłem do końca pewien, jak mam na to wszystko zareagować. Jak przy bójce oboje chroniliśmy swoje plecy, więc poniekąd dług został spłacony, ale to? Czego mógłby za to oczekiwać? 
– Bardzo dobre, jednakże nie wiem, co za to chcesz – powiedziałem trochę niepewnie, przyglądając się mu z uwagą. Nie chcę się wplątać w jakiś dziwny dług. Oczywiście, jak chodzi o pieniądze, to nie miałbym żadnego problemu, ale on nie wyglądał na kogoś, kto chce pieniędzy. On mi wyglądał na kogoś z takich głupiutkich, dobrodusznych, ale i też jednocześnie też dawał mi wrażenie kogoś takiego cwanego. Tacy są niebezpieczni. 
– Co ja chcę? Nic. Ale cieszy mnie bardzo to, że ci smakuje – wyznał, zabierając się spokojnie za swoją porcję. A ja zgłupiałem. Jak to nic? 
– W życiu nic za darmo nie ma – odpowiedziałem niepewnie, nawijając na widelec kolejną porcję. Naprawdę było to dobre. Mogłem śmiało stwierdzić, że co jak co, ale gotował naprawdę świetnie. Powiedziałbym nawet, że tak dobrze, jak mój osobisty kucharz. Jedyne prezencja pozostawiała trochę do życzenia, ale to nie jest teraz nic ważnego, w tej chwili zdecydowanie ważniejszy był smak. 
– Cóż, może w twoim. Ale u mnie już tak. Zresztą, i tak by mi zostało, zrobiłem nieco za dużo, więc coś z tym zrobić musiałem – wzruszył ramionami, dalej sobie spokojnie jedząc. 
– Zawsze mogłeś mieć na później – zauważyłem, jedząc już nieco pewniej. Nie dość, że było bardzo dobre, to jeszcze dodatkowo byłem nieco głodny. 
– Na później sobie zrobię co innego – wzruszył ramionami, kończąc swoją porcję. – Ale jak tak bardzo chcesz się odwdzięczyć, możesz mi pomóc ze sprzątaniem. Ja umyję naczynia, ty je wytrzesz. 
A więc to tak wyglądało. Normalnie od tego mam służbę, ale tu, niestety, muszę te takie podstawowe rzeczy ogarnąć, chociaż w takim minimalnym stopniu. Nie rozumiem, czemu jakiś mój lokaj nie może mieszkać w pokoju obok? Albo w jakimś hotelu i codziennie, podczas mojej nieobecności, by tutaj ogarniał. Ale nie, to zabronione, bo musimy się sami życia uczyć. Jak trafię w końcu do świata ludzi, to oczywiście z moim lokajem. I to nie jednym, z całym sztabem służących. Po co mam tracić czas na takie trywialne rzeczy, kiedy mogę zmieniać świat? A za robienie tych wszystkich rzeczy mogę zapłacić odpowiednim ludziom. I ja będę szczęśliwy, bo mam mnóstwo czasu, i oni są szczęśliwi, bo przecież zarobią. 
– Chyba to jest w porządku układ – odpowiedziałem, wstając z łóżka. Im szybciej się za to zabierzemy, tym lepiej. A w międzyczasie sobie herbatę zaparzę. I może jemu? Jak będzie miał ochotę. – Możemy więc zaraz się za to zabrać. Zaparzyć ci także herbaty? – zapytałem, trochę go naśladując. Skoro on pyta i takie drobnostki, no to ja też powinienem chyba to robić. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Nie zamierzałem tracić ani sekundy więcej. W pośpiechu wrzucałem do torby wszystko, co uznałem za choć odrobinę potrzebne. Nie było tego wiele, w zasadzie tylko kilka ubrań i parę rzeczy, których nie byłem gotów zostawić za sobą. Reszta… była tylko wspomnieniem, którego wcale nie chciałem ze sobą zabierać.
Miałem dość. Dość tego miejsca, gdzie ściany pamiętały więcej chłodu niż ciepła. Dość wspomnień, które gryzły mnie z każdym powrotem tutaj. Ale przede wszystkim, dość jego. Człowieka, którego nazywałem dziadkiem, choć nigdy nie czułem się jego wnukiem.
Wychował mnie, to prawda. Dał dach nad głową, jedzenie na stół i może nawet jakieś poczucie porządku. Ale czy kiedykolwiek mnie pokochał? Czy kiedykolwiek spojrzał na mnie bez tego chłodnego dystansu, bez tego cienia rezygnacji w oczach?
Wiedziałem, że nie jestem jego prawdziwym wnukiem. Ale skoro przyjął mnie pod swój dach, to czemu nie potrafił mnie przyjąć do serca? Czemu za każdym razem czułem się jak niechciany mebel potrzebny, ale bez znaczenia?
Nie rozumiałem tego. I chyba nigdy nie zrozumiem.
- Masz wszystko? - Głos Soreya wyrwał mnie z myśli. Stał przy drzwiach, czujny jak zawsze. Oczy miał skupione, rękę opartą na framudze. Obserwował mnie nie tylko po to, by pomóc, on mnie chronił. Jak strażnik, którego sam sobie nieświadomie wybrałem.
- Tak - Odpowiedziałem, zaciągając zamek torby. - Jak mówiłem, nie ma tu zbyt wielu moich rzeczy. Poza tym, nie jestem z tych, co potrzebują szafy pełnej ubrań. - Wyszedłem z chatki pierwszy, czując ciężar drzwi zamykających się za mną. Cichy trzask brzmiał niemal jak rozdział kończący książkę, której nigdy nie chciałem czytać.
Odruchowo rozejrzałem się po okolicy. Cicho. Pusto. Żadnych znajomych sylwetek w oknach, żadnych spojrzeń zza firanek. Idealnie.
- Nikogo nie ma - Odezwał się Sorey, ruszając za mną.
Skinąłem głową.
Może po raz pierwszy od bardzo dawna miałem wrażenie, że naprawdę odchodzę. Nie uciekam. Nie chowam się. Tylko odchodzę, do miejsca i osób które może chodź odrobinę potraktują mnie lepiej niż mój dziadek.
Mój przyjaciel, widząc, że stoję w miejscu i po raz ostatni z wahaniem odwracam się za siebie, cicho westchnął. Potem chwycił moją dłoń, skupiając całą moją uwagę tylko na sobie.
- Chodźmy. Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi - Powiedział pewnym głosem i pociągnął mnie w stronę lasu.
Ruszyliśmy razem. Od razu zauważyłem, że nie idzie tak, jak powinien. Co chwilę spoglądał na boki, jakby gubił się w najprostszych ścieżkach. Znałem go dobrze, wiedziałem, że jego pamięć nigdy nie była jego mocną stroną. Starał się jak mógł, ale zapamiętywanie szczegółów po prostu nie było czymś, w czym był dobry.
Nie komentowałem tego. Nie chciałem go wprawiać w zakłopotanie. Po prostu przejąłem prowadzenie i ruszyłem przodem, wybierając dobrze znane mi boczne drogi. Omijałem ścieżki, gdzie czasem przechadzali się mieszkańcy wioski. Chciałem, żeby nasze odejście pozostało nie zauważona.
Sorey ani razu nie puścił mojej dłoni, aż dotarliśmy do Akademii...
Nie tylko odprowadził mnie do samego budynku akademika, ale nawet pomógł wnieść torbę do pokoju. Pokazał mi łóżko stojące pod ścianą, skromną łazienkę i swojego współlokatora, który uniósł na mnie zdziwione brwi, po czym z powrotem wbił wzrok w jakąś książkę.
- Niestety… mamy tylko jedno łóżko - Powiedział Sorey, drapiąc się zakłopotany po karku. - Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało spanie razem. - Spojrzałem na niego, a potem na łóżko. Nie było duże, ale wyglądało na wygodne. W tej chwili jedyne, czego pragnąłem, to po prostu miejsce, gdzie będę mógł położyć się i odetchnąć.
- To żaden problem - Stwierdziłem spokojnie. - Póki nie zrzucisz mnie w nocy na podłogę, raczej nie będę narzekać. - Zapewniłem, starając się uśmiechnąć choć nie najlepiej mi to wychodziło. 

<Pasterzyku? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Głód i nuda zrobiły swoje. Postanowiłem zrobić obiad z dobrze znanych mi składników. Może i nie byłem szefem kuchni z pięcioma gwiazdkami, ale w kuchni radziłem sobie całkiem nieźle, a ta umiejętność zawsze była przydatna zwłaszcza w takim miejscu..
Mimo że byłem skupiony na przygotowywaniu posiłku, doskonale słyszałem wszystko, co działo się wokół mnie.
- Obudziłeś się już? - Zwróciłem się do mojego towarzysza, odwracając się w jego stronę.
- Trudno było się nie obudzić, gdy wokół unoszą się takie zapachy - Odparł leniwie, przeciągając się w łóżku.
- Ładnie pachnie, a jeszcze lepiej smakuje - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, nakładając porcje na dwa talerze. - Proszę, tagliatelle z tuńczykiem. Nic wielkiego, ale mam nadzieję, że ci posmakuje.
Podałem mu talerz. Daisuke spojrzał na mnie z widocznym zaskoczeniem, jakby nie do końca wierzył, że to naprawdę dla niego.
Zastanawiałem się, co go tak dziwiło. Przecież to był zwykły, szybki posiłek, który każdy mógłby zrobić, gdyby tylko chciał. Myślę, że nawet on gdyby tylko się postarał, coś takiego byłby w stanie przygotować.
- Ty naprawdę zrobiłeś obiad… i dla mnie? - Zapytał cicho. Nadal nie dowierzał temu, co widział. Dlaczego? Tego nie rozumiałem i chyba nawet nie chciałem zrozumieć.
- Oczywiście, że tak. A dlaczego miałbym nie zrobić? Skoro i tak gotuję dla siebie, to jaki problem przygotować coś także dla ciebie? - Wzruszyłem ramionami. Dla mnie to było całkiem naturalne, choć najwyraźniej dla niego już nie.
Cóż, i tym się właśnie różnimy. Biedni często są bardziej skłonni pomagać i działać bezinteresownie, bo sami wiedzą, jak to jest nic nie mieć. Bogaci natomiast wszędzie doszukują się korzyści i nie potrafią zrobić niczego bez oczekiwania czegoś w zamian.
Patrzyłem, jak Daisuke ostrożnie bierze widelec i nabiera pierwszy kęs makaronu. Przez chwilę miałem wrażenie, że to nie jedzenie najbardziej go zaskakuje, tylko sam gest. Prosty, zwyczajny, a jednak dla niego być może obcy.
Może właśnie w tym tkwiło sedno całej tej sytuacji, że czasem najprostsze rzeczy znaczą więcej niż cokolwiek innego.
Widziałem, jak uważnie przyglądał się przygotowanemu posiłkowi. Przez dłuższą chwilę nawet go nie dotykał, jakbyś rozważał, czy w ogóle warto ryzykować. W tej chwili wyglądał trochę tak, jakby się bał, może nie samego jedzenia, tylko intencji, jakie za nim stoją.
Czyżby naprawdę pomyślał, że chciałbym go otruć? Dlaczego miałbym to zrobić? Nie jestem mordercą. Już nie. Chcę po prostu być miły. To przecież nic złego.
– Spokojnie, nie otruję cię. Jeszcze nie zaszedłeś mi aż tak za skórę - Rzuciłem żartobliwie, żeby rozładować napięcie.
Sięgnąłem po widelec i demonstracyjnie nabrałem porcję makaronu, po czym włożyłem ją sobie do ust.
Chciałem tym zachowaniem pokazać mu, że naprawdę nic tu nie ma, żadnych trucizn ani podstępów. Tylko proste jedzenie i może odrobina dobrej woli.
Mój towarzysz, widząc, że sam spokojnie zacząłem jeść, w końcu wyzbył się niepewności. Ostrożnie chwycił widelec i zabrał się za swój posiłek. Miałem nadzieję, że mu posmakuje, w końcu poświęciłem na to trochę czasu, nie tylko dla siebie, ale i dla niego.
Przez moment obserwowałem, jak nabiera pierwszy kęs i ostrożnie go próbuje, jakby wciąż spodziewał się jakiejś pułapki.
- I jak? Może być? - Zapytałem, gdy wreszcie przełknął makaron.

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

|
 Od razu kiwnąłem głową, nie mogąc go zostawić z tym samego. Spakujemy go i tę noc spędzi u mnie w pokoju, bo będzie trochę za późno, by gdziekolwiek dzisiaj iść, spędzilibyśmy noc w lesie, a to raczej nie byłoby przyjemne. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że będziemy spać w jednym łóżku. A jeżeli będzie bardzo przeszkadzać, no to będę spać na podłodze, chociaż miałem nadzieję, że jednak bede mógł spać wraz z nim. Spanie na twardej, zimnej podłodze to nic przyjemnego. 
– Oczywiście, że pójdę z tobą. Nie chcesz jeszcze trochę tutaj czasu spędzić? Rozluźnić się? Myślę, że mamy jeszcze na to trochę czasu – zaproponowałem, uśmiechając się łagodnie. Widziałem, że Mikleo tego nie odwzajemnia, ale to nic takiego. Bardzo mało się uśmiechał, i teraz, i ostatnio, ale doskonale wiem, że jest do tego zdolny. I ja już dopilnuję, by uśmiechał się coraz więcej, i więcej. To będzie moje drugie zadanie. Zapewnić mu bezpieczeństwo, szczęście, no i teraz jeszcze uśmiech. A uśmiech na jego twarzy sprawi, że wygląda jeszcze lepiej. 
– Chciałbym to już mieć za sobą – wyznał, na co pokiwałem głową.
– Dobrze. Spakujemy cię, a później może tutaj znów wrócimy. I powiem ci, czego się dowiedziałem – stwierdziłem, chwytając jego dłoń, by dodać mi otuchy. 
Mikleo kiwnął głową i następnie niepewnie zaczął prowadzić mnie w stronę wioski. Gdybym tylko wiedział, gdzie jest ta wioska, to ja bym go poprowadził, no ale jeszcze nas będę dziwnie prowadzić, a Miki będzie mnie poprawiał, i jeszcze ktoś nas usłyszy. Nie, zna te tereny, harmonogram innych, ja będę po prostu cicho i będę za nim podążać tak, by nas nikt nie zauważył. 
Na szczęście jego chatka znajdowała się na końcu wioski, z dala od innych domków, więc trudne to nie było. Weszliśmy do środka, a wnętrze było dla mnie bardzo... Zaskakujące. I smutne. Już w akademiku było lepiej, niż tutaj. Mieliśmy więcej miejsca dla siebie we dwójkę, niż tutaj Miki będąc sam. W ogóle nie powiedziałbym, że to jest jego chatka, w żaden sposób nie krzyczała ona „Miki”, a ja już trochę Mikleo znam. 
– To będzie chyba szybka akcja – westchnąłem cicho, biorąc jego torbę, którą zauważyłem w kącie pokoju. 
– I dobrze. Musimy działać szybko, nim dziadek zauważy – powiedział trochę przejęty, otwierając swoją małą szafę, w której miał chyba wszystkie swoje rzeczy. 
– Nim się już więcej przejmować nie musisz – uspokoiłem go, uśmiechając się łagodnie. – Weź tylko rzeczy, które są przydatne dla ciebie. Jakieś koce czy śpiwory to już ja ogarnę – dodałem, chcąc skrócić ten czas do absolutnego minimum, by się zbytnio nie przejmował. Tym też się zająłem... w sumie, jak chodzi o mnie, to zrobiłem chyba wszystko, co było potrzebne do ucieczki, brakowało mi tylko mojego przyjaciela, który na szczęście już się zgodził. 

<Aniołku? c:>

Etykiety

Archiwum