Obudziłem się bez Mikleo przy sobie, co mi się nie podobało. Czemu nie spał? To ostatni raz, kiedy ma ochotę na wyspanie się w miarę wygodnym łóżku, później jedyne co, go czeka, to śpiwór, i spanie na ziemi, kiedy wbijają ci się w plecy te wszystkie kamyczki i gałęzie... wolność jednak jest tego warta. Podniosłem się do siadu, drapiąc się niemrawo po głowie. Mikleo nigdzie nie było, i gdyby nie jego torba leżąca w kącie pokoju, no to bym chyba pomyślał, że to jakiś sen. Powoli podniosłem się z łóżka i wtedy, w tym samym momencie, z łazienki wrócił mój przyjaciel. Muszę przyznać, trochę się ucieszyłem na jego widok. Trochę bardzo. Już zdążyła się w mojej głowie pojawić myśl, że może jednak zrezygnował i wrócił do dziadka. Bez żadnego ostrzeżenia podszedłem do niego i przytuliłem go do siebie, ciesząc się jego obecnością. Tak po prostu.
- Bałem się, że zrezygnowałeś – wyznałem, dalej go tuląc.
- Byłem się tylko umyć, spokojnie. Ty też powinieneś się ogarnąć, a ja w tym czasie zrobię śniadanie, co? - zaproponował, ostrożnie odsuwając mnie od siebie. Muszę przyzwyczaić się do tego, że nie mogę go witać co chwila takim przytulasem. On tego nie lubił, a ja, jako dobry przyjaciel, muszę to uszanować.
- Dobry pomysł. I przepraszam, już więcej nie będę na ciebie tak naskakiwał – uśmiechnąłem się przepraszająco do przyjaciela mając nadzieję, że nie miał mi tego mojego nagłego wybuchu radości za złe.
- Nic się nie stało. Będziesz mnie widział codziennie, na pewno wkrótce się przyzwyczaisz – odpowiedział z delikatnym, ledwo widocznym, ale szczerym uśmiechem.
- Do twojego widoku? Nie wydaje mi się. No już, idę się ogarniać – odparłem, chwytając za swoje ubrania.
Z rana nigdy zbyt długo w łazience nie przebywałem. Umyłem twarz, zęby, ubrałem się i zaraz wróciłem do pokoju, nie przejmując się takimi drobnostkami jak nałożenie kremu czy ułożenie włosów; tylko je przeczesałem palcami. Idziemy do dziczy, zatem, po co miałem się stroić? Im wcześniej będę gotowy, tym bardziej Miki będzie zadowolony.
- Co nam dzisiaj przygotowałeś? - zapytałem zadowolony, podchodząc do stołu.
- To co było... udało mi się zrobić jajecznicę. Spakowałeś nam jakieś zapasy? – zapytał, podając mi talerz pełen jedzenia.
– Wybrałem rzeczy z długim terminem i które nie potrzebują jakichś niezwykłych warunków, by pozostać dobre. Obawiam się jednak, że i tak będziemy musieli korzystać z dobrodziejstw lasu, kiedy przyjdzie co do czego. Mam nadzieję, że nie będziemy jakoś długo błądzić – westchnąłem cicho, siadając przy stole. Trochę inaczej też sprawy by się miały, gdybym potrafił latać. Miki za bardzo we mnie wiedzy. W końcu, gdybym był normalny, taki jak inne anioły, opanowałbym to zaraz, jak jeszcze byłem dzieckiem, jak cała reszta. Jak tak sobie nad tym pomyślę, to nie dziwię się, że byłem przekazywany z rodziny do rodziny. Kto by chciał mieć kogoś tak słabego i nie ogarniętego, jak ja?
<Serafinie? c:>