Od Mikleo CD Soreya

niedziela, 29 czerwca 2025

|
Strażnicy Równowagi, tak? To rzeczywiście całkiem dobry pomysł. Oczywiście przed nami jeszcze długa droga, a do samej wyspy nie da się dotrzeć pieszo. Na szczęście myślę, że zanim tam dotrzemy, mój przyjaciel zdąży nauczyć się latać. Dopilnuję, żeby sobie z tym poradził, a jeśli mimo wszystko będzie się upierał przy swoich oporach, zawsze mam swoje skrzydła, którymi z łatwością przeniosę nas oboje.
- Tym się nie przejmuj - Powiedziałem z lekkim uśmiechem. - Podczas podróży spróbuję nauczyć cię, jak przywoływać twoje skrzydła w każdej chwili. Resztę drogi i tak pokonamy pieszo. A więc zanim dotrzemy do Strażników Równowagi, minie sporo czasu. Jestem pewien, że w tym czasie zdołam nauczyć cię wszystkiego, co konieczne. - Zapewniłem.
Miałem w sobie naprawdę dużo cierpliwości, a droga była wystarczająco daleka, bym mógł trochę go pomęczyć i upewnić się, że nie zrezygnuje z prób. Może, jeśli pomogę mu w prawidłowym przywoływaniu skrzydeł tak jak sam kiedyś musiałem się tego nauczyć, wkrótce będzie w stanie samodzielnie dotrzeć w każde wyznaczone miejsce, korzystając wyłącznie z własnych sił.
Sorey położył mapę na szafce nocnej, a potem zajął miejsce po drugiej stronie łóżka. Przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu, jakby czegoś szukał w mojej twarzy.
- Myślisz, że w ogóle będziesz w stanie mi pomóc? - Zapytał w końcu cicho. - Wiele osób próbowało, ale nikomu się nie udało. Może ja po prostu… nie potrafię latać? - To było coś dziwnego, zupełnie niepodobnego do mojego przyjaciela. On nigdy się nie poddawał ani nie załamywał. A w tej chwili? Chyba moja własna negatywna energia za bardzo mu się udzieliła.
- Hej, tym się nie przejmuj - Odpowiedziałem spokojnie, wyciągając do niego rękę. - Pozwól, że to ja się tobą zaopiekuję i zrobię wszystko, żebyś nauczył się latać. Bo tak jak każdy anioł, potrafisz, tylko masz w sobie za mało wiary. - Zapewniłem, uśmiechnąłem się do niego delikatnie, chcąc dodać mu otuchy.
- A teraz chodźmy już spać. Jestem naprawdę zmęczony - Dodałem, zakrywając dłonią twarz, żeby ukryć ziewnięcie.
Sorey, kiwając delikatnie głową, zgasił stojącą na szafce lampkę i wygodnie ułożył się na swojej połowie łóżka.
- Dobranoc, Miki - Usłyszałem jego głos jak przez mgłę. Byłem naprawdę zmęczony, skoro tak trudno było mi nawet słuchać.
- Dobranoc… - Wyszeptałem ostatkiem sił, odpływając powoli do krainy snów.

Rankiem, gdy tylko otworzyłem oczy, od razu zobaczyłem twarz mojego przyjaciela, była bardzo blisko mojej. Jego dłonie obejmowały mnie w pasie, a on coś niewyraźnie mruczał przez sen.
Cały Sorey… Zawsze taki sam. Czasem, gdy z jakiegoś powodu spaliśmy razem, również przez sen przytulał mnie do siebie, jakby instynktownie szukał ciepła. Może po prostu komuś tu brakuje przytulania. Albo miłości. Chyba najwyższa pora, żeby w końcu znalazł kogoś odpowiedniego…
Nie budząc go ze snu, ostrożnie wyślizgnąłem się z jego ramion. Korzystając ze swoich mocy, zmaterializowałem się już poza łóżkiem, żeby nie narobić hałasu.
Nie chciałem go budzić, jeszcze był czas, niech sobie śpi. Ja w tym czasie się umyję, ułożę wreszcie te niesforne włosy, a dopiero potem go obudzę. Niech korzysta, w trasie pewnie nie będzie miał ani tyle spokoju, ani szczęścia do spokojnego snu…

<Przyjacielu? C:> 

Etykiety

Archiwum