Od Soreya CD Mikleo

środa, 20 sierpnia 2025

|
Co... co się właśnie wydarzyło? Czy to było jakieś wyobrażenie? Pocałunek był tak delikatny, że ledwo go zarejestrowałem. Nie byłem nawet w stanie opisać jego ust, tak subtelne to było. Spojrzałem na niego zaskoczony, z delikatnie otwartą buzią, jakby jeszcze nie rejestrując tego, co się stało. A może to się właśnie nie stało? Może... może ja coś sobie ubzdurałem? Skoro tyle o tym marzyłem, może te marzenia coś mi w głowie poprzestawiały? Nie zdziwiłbym się, czasem zdarza mi się śnić na jawie. W końcu Miki... by tego nie zrobił. 
A może? 
Na jego bladych policzkach pojawił się lekki rumieniec. Patrzył się gdzieś w bok, nie chcąc spojrzeć na mnie. Dopiero po chwili wziął głęboki wdech i odważył się na mnie spojrzeć. 
- Nigdy więc tak o sobie nie mów. Jesteś... dla mnie naprawdę ważny. Nigdy bym cię nie zostawił. Ani nie pomyślał, że jesteś gorszy – powiedział cicho, wpatrując się w moje dłonie. 
Naprawdę ważny. Więc to mi się nie przewidziało? Nie wymyśliłem sobie tego? Delikatnie ująłem jego twarz w dłonie, co sprawiło, że ten rumieniec stał się jeszcze większy, bardziej uroczy. Pojawił się nawet na nosku, a to było już naprawdę przeurocze. Uśmiechnąłem się łagodnie, a następnie ucałowałem jego usta, tak bardziej... realnie. Miałem z tyłu głowy to, że pewnie nigdy wcześniej z nikim się nie całował, dlatego pilnowałem, by ten pocałunek był delikatny, spokojny, i znacznie bardziej prawdziwy. Było to jak spełnienie moich najskrytszych marzeń... ale też powodowało to pewne komplikacje między nami. Powinien... powinien przecież mnie tu zostawić. Samemu byłby na miejscu szybciej. A teraz już na pewno mnie nie zostawi. 
Odsunąłem się od niego, delikatnie gładząc jego policzek, uśmiechając się smutno. Powinienem się cieszyć. W końcu, tego chciałem. Do tego dążyłem, by spojrzał na mnie inaczej. Ale teraz, kiedy już wiem, kim jestem, będę dla niego tylko obciążeniem. I najgorszą osobą, w której może ulokować swoje uczucia. 
- Trochę.. trochę to niefortunne – powiedziałem cicho, w końcu go puszczając. 
- Dlaczego? - spytał, nie rozumiejąc. - Nie chcesz, by nasza relacja... - zapytał niepewnie, już sobie dopowiadając to, czego nie powinien. 
- Nie, to nie tak. Chciałem tego, bardzo. I dalej tego chcę. Tylko... nie jestem dla ciebie najlepszym wyborem – powiedziałem cicho, nerwowo bawiąc się swoimi palcami. 
- Nie znam lepszej osoby od ciebie – powiedział, chwytając moje dłonie, a ten drobny gest sprawił, że zwróciłem na niego uwagę. - Ja ciebie akceptuję. I pomogę ci zaakceptować siebie. Nie opuszczę cię nigdy, rozumiesz? - powtórzył znacznie bardziej dosadnie, jakby chciał do mnie dotrzeć. 
- O tym mówię. Jesteś za dobry za dla mnie. A później... później tylko przeze mnie będziesz cierpieć – powiedziałem cicho, siląc się na uśmiech. Gdybym tylko nie był słabym człowiekiem... to byłaby sytuacja idealna. Jak ze snu. A tak dla niego to chyba będzie prędzej koszmar.

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Obudziło mnie ciche tupanie. Od jednego końca pokoju, do drugiego. Kroki te były przesycone nerwowością, niepewnością, wyrzutami do samego siebie. Mimo, że były ciche, jednocześnie były jakieś takie... ciężkie. To, co go trapiło, nie odeszło przez te kilka godzin. Możliwe, że wewnętrzny konflikt w nim troszkę eskalował. Nie otwierając oczu, spróbowałem skupić się na jego emocjach, co było trudne; Haru był za daleko. Kiedy jednak znajdował się na tyle blisko, że coś byłem w stanie od niego wyrzuć, poczułem pod moimi palcami... strach. I mimo że nie powinienem, bo przecież miałem się zdystansować, bo po co mi kolejna znajomość, w której jestem odbierany jak ktoś całkowicie odklejony od rzeczywistości... zmartwiłem się. Haru nie wyglądał na kogoś, kto się boi. Powinienem go zostawić samego sobie, dałem mu już możliwość na otworzenie się przede mną i to olał, czemu więc miałbym teraz się nim przejmować? 
Logika nie podpowiadała żadnej odpowiedzi. A jednak nie potrafiłem już odpoczywać. Nie, kiedy wiedziałem, że przeżywa coś takiego. 
Otworzyłem swoje oczy i podniosłem do siadu, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Było już tak ciemno? Przespałem cały dzień? I pomyśleć, że gdyby nie Haru, dalej bym spał. Trochę przesadziłem dzisiaj z tym odpoczynkiem, zdecydowanie. Poprawiłem swoje włosy i ruszyłem w stronę kuchni, gdzie aktualnie znajdował się Haru. Nie miałem w głowie nic. Po prostu... chciałem go zobaczyć. Spojrzeć mu w oczy. Poczuć coś więcej, by być w stanie stwierdzić, co się dzieje. 
A działo się. Dźwigał straszny ciężar, którego nie rozumiałem. Wczoraj, przedwczoraj, było wszystko w porządku. A dzisiaj? Czy ja jestem jakiś ślepy? Coś ominąłem? Ja wiem, że mnóstwo ostatnio spałem, ale co takiego się niby mogło wydarzyć podczas mojego snu? Lunatykowałem? I coś powiedziałem? Kilka razy zdarzyło mi się lunatykować i rozmawiać z kimś, owszem, ale... chyba by mi dał znać. Albo powinienem zrozumieć, że przecież byłem nieprzytomny, nieświadomy... o ile o to chodzi. 
- Och! Już wstałeś? Obudziłem cię? Wybacz, po prostu... - zawiesił wątek, a ja nic nie mówiłem. Wpatrywałem się w niego z uwagą, próbując go zrozumieć. Coś mi umykało. Czegoś nie dostrzegałem. A może nie rozumiałem? Nigdy nie ukrywałem, że nie rozumiem niektórych rzeczy. Świat dalej był dla mnie tajemnicą, którą powoli odkrywałem, i nigdy tego nie ukrywałem. Czemu bym miał? Byłem przecież młody, bardzo młody, więc to normalne, że jeszcze się uczę, pilnie chłonąc wiedzę, która była na wyciągnięcie ręki. Tak samo uczyłem się emocji, które były piękne, niezwykłe i skomplikowane. A te emocje, które w jego środku się kłębiły, były naprawdę trudne. Jakby prowadził ze sobą wewnętrzną walkę. Ale o co? To było poza moją wiedzą.
- Do wstania zmusiły mnie twoje emocje – przyznałem po chwili zgodnie z prawdą. Może... muszę być bardziej bezpośredni? 
Czemu mi w ogóle na nim zależy?
Haru nie odpowiedział. Zacisnął wargi, odwracając wzrok. 
- Więc dalej będziesz uważać, że cię nie zrozumiem, bo jestem zadufanym szlachcicem? I pozwolisz, by cię to rozsadziło od środka? - powiedziałem trochę zły, krzyżując ręce na piersi i unosząc tym samym jedną brew. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Zareagowałem natychmiast, jakby odruchowo, kiedy tylko jego słowa do mnie dotarły. Właśnie tego się obawiałem, takiej reakcji, takiego zwątpienia w jego głosie. Nie chciałem, żeby tak mówił. Przecież był moim przyjacielem, od zawsze, odkąd tylko pamiętam. Nigdy mnie nie skrzywdził, nigdy nie patrzył na mnie z góry. On jeden pytał, zamiast rozkazywać, słuchał, zamiast osądzać. Był jedyną osobą, która naprawdę chciała mnie poznać. I ja... ja starałem się dać mu to samo, całym sobą, mimo że czasem nie potrafiłem, bo tak po prostu nie rozumiałem jak to zrobić.
- Sorey, nawet tak nie mów. - Moje słowa zabrzmiały szybciej, niż zdążyłem się zastanowić. - Masz skrzydła, tylko jeszcze ich nie odkryłeś. Twoja ludzka połowa wcale tego nie przekreśla. Musisz się nauczyć, jak je przywołać. Zobaczysz, niedługo się pojawią i wtedy polecimy, choćby nad sam ocean. - Chciałem go podnieść na duchu, wyrwać z tego dołka, w który wpadał. Nie chciałem, by tonął w poczuciu winy czy słabości, to nie do niego pasowało.
- Ale...- Zaczął, a ja pierwszy raz w życiu nie chciałem słuchać jego „ale”. Delikatnie położyłem dłoń na jego ustach, uciszając go bez słów.
- Już nic nie mów. Wrócimy do pokoju. Tam porozmawiamy spokojnie, bez stresu i bez świadków. - Poprosiłem cicho, zerkając na otaczających nas ludzi. W tłumie było za dużo oczu, za dużo ciekawskich spojrzeń, które wbijały się w nas jak igły. To nie było miejsce na takie rozmowy.
Spojrzał na mnie z niepewnością, ale w końcu skinął głową. Ten drobny gest, ledwie dostrzegalny, sprawił, że odetchnąłem z ulgą. Pociągnął mnie za sobą, w stronę gospody, która przez ostatnie dni była naszym tymczasowym domem, miejscem odpoczynku, schronieniem przed dalszą podróżą, a zarazem punktem, gdzie zbieraliśmy siły i pieniądze na to, co przed nami.
Kiedy mijaliśmy gwarne ulice, słyszałem jeszcze śmiechy ludzi, zapach pieczonego chleba i gorycz dymu z palenisk. Jednak wszystko to blakło przy ciężarze rozmowy, którą mieliśmy jeszcze przed sobą. Wiedziałem, że czeka nas coś trudnego. Ale też wiedziałem, że muszę być dla niego, bardziej niż kiedykolwiek.
Po dotarciu do pokoju zapanowała między nami ciężka cisza. Żadne z nas nie odzywało się, choć w powietrzu wisiały niewypowiedziane słowa. Ja sam chciałem je wyrzucić z siebie, chciałem przełamać ten mur i pocieszyć go, ale coś trzymało mnie w miejscu. Wiedziałem jednak, że muszę, dla niego.
Sorey usiadł na łóżku, jakby nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Oparł łokcie o kolana, dłonie wsunął we włosy i spuścił głowę. Wyglądał, jakby cały jego świat runął w jednej chwili.
- I co teraz zrobimy? - Zapytał cicho, a jego głos drżał. - Jestem człowiekiem… oni mnie tam nie przyjmą. Może powinieneś pójść sam, to będzie lepsze. Przecież cię tylko spowalniam i… i najlepiej, jeśli odejdziesz. Zostaw mnie samego, nie zasługuję na ciebie. Nie teraz, gdy wiemy już, jak beznadziejną istotą jestem. - Te słowa rozcięły mnie od środka. Serce ścisnęło się boleśnie, jak mógł tak o sobie mówić? Jak mógł sądzić, że bym go zostawił? W tej chwili poczułem coś, czego wcześniej się nie spodziewałem, gniew wymieszany z rozpaczą. Nie na niego, lecz na samą myśl, że mógł tak myśleć.
Podszedłem bliżej. Nim zdążyłem to rozważyć, nim sam przed sobą zdążyłem się zatrzymać, zrobiłem coś, czego nigdy bym o sobie nie pomyślał. Pochyliłem się i dotknąłem jego ust swoimi. Delikatnie, ostrożnie, niemal niepewnie, jakby ten gest miał zaraz rozwiać się w powietrzu.
Zamknąłem w ten sposób jego słowa, Chciałem, by zrozumiał, że nie musi się bać. Że nie odejdę. Że to, co czuję, jest prawdziwe, silniejsze od jego lęków. A jednocześnie sam byłem w szoku, nigdy nie przypuszczałem, że to ja pierwszy się odważę... To zdecydowanie nie w moim stylu. 

<Przyjacielu? C:> 

Od Haru CD Daisuke

|
 Czułem się naprawdę źle z tym, jak on mnie odebrał, bo przecież zupełnie nie o to mi chodziło. Nie chciałem, żeby pomyślał, że coś przed nim ukrywam, jakbym uważał go za kogoś lepszego ode mnie. Prawda jest taka, że pierwszy raz w życiu zwyczajnie się bałem, bałem się powiedzieć komuś, co naprawdę czuję. To było zupełnie do mnie niepodobne, bo zawsze byłem otwartym chłopakiem. Zazwyczaj mówiłem wszystko bez wahania, tak jak ślina na język przyniesie. Nigdy nie czułem strachu ani wstydu przed mówieniem o swoich emocjach.
Ale przy nim… przy nim było inaczej. Wszystko stało się trudniejsze, a jednocześnie dziwnie piękniejsze i bardziej intensywne. Nie umiem tego do końca wytłumaczyć. To tak, jakby nagle cała moja odwaga, której zawsze miałem pod dostatkiem, gdzieś zniknęła. Nagle każde słowo ważyło więcej niż kiedykolwiek wcześniej. I chyba właśnie pierwszy raz w życiu to ja mam problem z mówieniem tego, co naprawdę czuję, z zaakceptowaniem własnych emocji i z wypowiedzeniem ich na głos.
Najchętniej powiedziałbym mu, co naprawdę siedzi mi w sercu. Chciałbym być szczery, otwarty, tak jak zawsze. Ale boję się. Boję się, jak to się potoczy. Co, jeśli mnie wyśmieje? Co, jeśli od razu powie, że ma narzeczoną, że niedługo bierze ślub i że moje słowa są tylko niepotrzebnym zamieszaniem? Nie chcę później przez kolejne miesiące patrzeć mu w oczy i czuć się jak głupiec, który za bardzo się w coś wkręcił, za szybko pozwolił sobie na coś więcej. A przecież właśnie tak mogłoby się stać.

Leżałem bez ruchu, wsłuchując się w otoczenie. Nawet nie musiałem się odwracać, by zorientować się, że mój towarzysz zasnął, oddech miał spokojny, równy, jakby wreszcie odnalazł chwilę wytchnienia po chorobie, która wciąż go męczyła. Patrzyłem w ciemność, a jednak sam nie byłem w stanie zmrużyć oka.
Coś we mnie nie dawało spokoju. To uczucie było jak kamień zalegający na sercu ciężar, który przygniatał mnie bardziej z każdą chwilą. Wiedziałem, że nie chodzi o to, co zrobiłem, ale raczej o to, czego nie zrobiłem. Mogłem mu powiedzieć prawdę. Mogłem zdobyć się na szczerość i przyznać, co naprawdę do niego czuję. Może przyjąłby to źle, może by się ode mnie odsunął, ale przynajmniej wiedziałby, że nigdy nie uważałem go za kogoś gorszego. Że nigdy nie miałem wobec niego złych intencji.
A teraz? Teraz milczenie zdążyło urosnąć do rangi winy, której nie potrafię z siebie zrzucić. Każda kolejna chwila, w której nic nie mówię, sprawia, że czuję się jak tchórz. Boję się, że gdy w końcu znajdę w sobie odwagę, będzie już za późno.
Leżałem więc dalej, nieruchomy, z oczami wlepionymi w ciemne okno. Myśli krążyły jak w zamkniętym kręgu, bez wyjścia. Wydawało mi się, że im dłużej o tym rozważam, tym bardziej zaplątywałem się we własnych emocjach. Może naprawdę wpakowałem się w coś, z czego nie potrafię się wydostać.
Czuję się gorzej, podniosłem z łóżka podchodząc do okna, nie wiem co moje zachowanie miała na celu, ale jakoś tak po prostu szukałem swojego miejsca chodząc tu i tam nie potrafiąc spokojnie leżeć gdy trafiło mnie poczucie winy i nieprzyjemne ucisk w żołądku. 

<Paniczu? C:>

Od Soreya CD Mikleo

wtorek, 19 sierpnia 2025

|
 Na jego słowa zamrugałem kilkukrotnie; bardzo, ale to bardzo powoli do mnie docierało. Jak to człowiekiem? To... w ogóle jest możliwe? Ja pochodzę stąd, stamtąd? Moi rodzice żyją, nie żyją? Jak człowiek znalazł się tu, lub anioł znalazł się tam? Jak ja trafiłem pod chwilową opiekę dziadka? Czemu nikt mi nie chciał nic powiedzieć? Nachyliłem się do Mikleo, by zobaczyć tę kartkę. Jakoś mu tak nie wierzyłem. Znaczy, to nie tak, że mu nie ufałem, po prostu brzmiało to tak... przedziwnie. Nierealnie. 
- Jeżeli to rodzicielka była człowiekiem, to poród ją wykończył, tak na dziewięćdziesiąt pięć procent – wyjaśnił alchemik, na chwilę zwracającym tym samym moją uwagę. - Też nie do końca wiem, jak wyglądają takie rzeczy u góry. Czy anioł poprzez związanie się z człowiekiem poniesie jakieś konsekwencje? Nie wiem. Nie wydaje mi się jednak, aby twoi rodzice dalej byli z nami. 
Jego ostatnie słowa trochę mnie zdenerwowały. Tego nie wie. Nie zna ich. Ja ich nie znam. Ale nie mogę trafić nadziei. Chociaż, na razie to wolałbym się dowiedzieć, dlaczego mnie porzucili, bez żadnego słowa. Tylko... tego się już raczej nie dowiem. To wiedział najpewniej dziadek, a jego już pewnie raczej nigdy nie zobaczę. 
- Dziękujemy – odpowiedział grzecznie Miki, po czym chwycił moją dłoń i wyprowadził mnie z budynku. Chyba wyczuł, że jestem zdenerwowany, i dlatego chciał mnie wyprowadzić. I dobrze, miałem dosyć przebywania tam. Duszno, i nieprzyjemnie, i ten mężczyzna.... też jego już miałem dosyć. Wszystko, co go obchodziło, to krew mojego przyjaciela. Tak czy siak Mikleo nie powinienem mu jej dawać. Te informacje... nie były tego warte. Nie tego flakonika, to zdecydowanie za dużo. 
- Tu masz wszystkie testy rozpisane, na co twoja krew reagowała, na co nie... Jak się czujesz z tą wiedzą? - spytał, podając mi kartę papieru. 
- Nie wiem. Zdecydowanie więcej pytań się pojawiło niż odpowiedzi. I lepiej... trzymać to dla siebie. Nie każdy tu lubi ludzi – mruknąłem, czując... sam nie wiem, co. Chyba dalej niedowierzanie. Może szok. No i niepewność. Jak Miki na mnie po tym spojrzy...? W końcu, skoro byłem w połowie człowiekiem, byłem gorszy od jakiejkolwiek innej rasy, albo mieszanki rasy. Słabszy. Bardziej kruchy, i podatny na... na wszystko, tak właściwie. To by tłumaczyło, dlaczego też nie mogę przywołać skrzydeł, ja ich po prostu nie posiadałem, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Zatem nigdy przeze mnie nie nadrobimy tej trasy, którą straciliśmy na mnie. Ta droga miała tylko jedną wadę, i to ja nią byłem. - Z moich.... z moich skrzydeł chyba nici. I ani szybko na miejsce nie dotrzemy... i ani nad ocean cię nie zabiorę - westchnąłem ciężko, czując się źle z faktem, że znów to wszystko moja wina. 

<Owieczko? C:>

Od Daisuke CD Haru

|
 Nie tego się spodziewałem. Co takiego strasznego może przede mną ukrywać? Myślałem, że mogę w jego obecności liczyć na szczerość, jak to było do tej pory. Czy już nie raz mu pokazałem, że może mi zaufać? Byłem przy nim, kiedy wszyscy wierzyli, że zrobił najgorsze. Pomagałem mu, kiedy inni wszyscy wierzyli, że był winny śmierci tej dziewczyny. A teraz... teraz coś przede mną ukrywa. Stricte przede mną. Naprawdę go doceniałem za szczerość... i teraz jej nie otrzymuję. Oczywiście, każdy ma prawo do prywatności, ale czuję, że z czymś sobie nie radził. Że coś go trapi, zżera od środka, i chce to przede mną ukryć. Może nie jest gotowy? Albo jestem dla niego tylko zapatrzonym w siebie dzieciakiem, który nie rozumie problemów innych, i żyje w swojej bańce. 
- Oczywiście. W końcu jestem szlachcicem, który nie zna prawdziwego życia, mogę nie pojąć prawdziwych problemów – powiedziałem cicho i troszkę bardziej cierpko niż planowałem. Nie potrafiłem jednak ukryć zawodu. 
- To nie tak – odpowiedział, chyba próbując załagodzić sprawę. Niepotrzebnie, ja już wszystko wiedziałem. 
- Czyżby? Gdyby było inaczej, powiedziałbyś mi – odparłem, schodząc z jego kolan. Myślałem, że jest troszkę inny. A jednak wychodzi na to, że w głębi serca myśli o mnie tak, jak inni. 
Podniosłem się z jego łóżka, odniosłem kubek do zlewu i wróciłem na swoje miejsce. Czułem, jak się we mnie wpatrywał, ale nic nie mówił. Poczułem, że moje zachowanie go dotknęło, że wolałby, żebym został przy nim... ale nic z tym nie zrobił. Nie zatrzymał, nie wytłumaczył... więc miałem rację. Myślał o mnie tak, jak inni. I tak to jest, kiedy kogoś za blisko do siebie dopuścisz. Miałem nadzieję, że on jest inny, czułem, że jest on inny, i co? I się mocno zawiodłem. 
Położyłem głowę na poduszkę, opatulając się kocem i zamykając oczy. Powinienem się ruszyć, coś robić, ale teraz... nie miałem ochoty na nic. Byłem zmęczony, zawiedziony... poczułem, że to dobry pomysł, by teraz zasnąć. Może i on po czasie się zreflektuje...? Miał ze mną jakiś problem, czułem to, ale co to konkretnego było? Miałem nadzieję, że mi powie, nie chciałem, żeby pomiędzy nami była jakaś zła krew, ale chyba on nie chciał. Czemu? Myślałem, że dobrze się dogadywaliśmy. I co? Moje wrażenie było mylne. Może i potrafię odczytywać emocje, ale intencje... tak, z odczytywaniem intencji mam problem, jak wskazuje na to nasza sytuacja. A miałem nadzieję, że... właśnie, nadzieja, zawsze w moim  okazała się złudna. Za dużo sobie dopowiedziałem, i co z tego wyszło? Pomogłem mu w trakcie jego pełni, on dał mi wspaniały seks i... i tylko tyle. Kolejna relacja w moim życiu, która polega jedynie na fizyczności. Niestety. Naprawdę miałem dzieję na coś innego. 
Mimo, że byłem zmęczony, przez dłuższy czas nie mogłem zasnąć. Nasłuchiwałem, co dzieje się wokół; jak Haru cicho wzdycha, i kręci się na swoim łóżku, a po chwili cisza, do której i ja w końcu zasnąłem. 

<Piesku? c:>

Od Mikleo CD Soreya

|
Jakoś tak odruchowo delikatny uśmiech pojawił się na moich ustach. Naprawdę o to pyta? Przecież jest moim przyjacielem… A jednak gdzieś głęboko we mnie drżała myśl, że mógłby stać się kimś jeszcze ważniejszym, kimś bliższym, gdyby tylko zrobił krok w moją stronę. Ja sam nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Te wszystkie emocje były dla mnie nowe, obce i niepokojąco silne. Czułem się w nich zagubiony, chyba właśnie to było moim największym problemem.
Westchnąłem ciężko i ująłem jego dłoń, mocno, jakby bał się, że zaraz ucieknie mi gdzieś w cień. Chciałem, aby spojrzał tylko na mnie, by w tej jednej chwili nic innego się nie liczyło.
- Sorey… - Zacząłem, a głos zadrżał mi lekko. - Nie muszę wiedzieć, kim naprawdę jesteś, żeby być pewnym tego, co czuję. Naprawdę tak myślę. Jesteś moim przyjacielem, częścią mojego życia. I nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że… że sam wciąż nie wiem, kim w tej chwili się staniesz. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić gatunku, w który mógłbyś się zmienić, żebym się ciebie przestraszył choćby odrobinę. - Wytłumaczyłem i miałem nadzieję, że te słowa znajdą w nim choć maleńki odzew, że coś w nim poruszą. Jednak on odwrócił wzrok, jakby bał się, że w moich oczach zobaczy coś, czego nie chciał. Zagryzł dolną wargę, a jego twarz na moment przysłonił cień.
- Dobrze - Wyszeptał w końcu tak cicho, że ledwo go usłyszałem. - W takim razie chodźmy. Dowiedzmy się jak najszybciej, kim jestem… i miejmy to już za sobą. - Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, pociągnął mnie za sobą. Szliśmy w stronę starego budynku, jego ściany były popękane, dach zapadał się w kilku miejscach, to właśnie tu rezydował alchemik, jedyny, który mógł rozwiać wątpliwości mojego przyjaciela.
A ja, choć niepewność ściskała mnie za gardło, wiedziałem jedno, niezależnie od tego, co usłyszymy w środku, nie puszczę jego dłoni.
Starszy mężczyzna, gdy tylko przekroczyliśmy próg, uniósł wzrok znad sterty papierów. W jego oczach pojawił się błysk znajomej pewności, a na twarzy rozciągnął się uśmiech taki, jakby od dawna wiedział, na kogo czeka.
- Nareszcie jesteście - Powiedział głosem ochrypłym, ale stanowczym. - Mam już odpowiedź na wasze pytanie. - Wyciągnął w naszą stronę kartkę, zapisany gęsto dokument, który aż kusił, by natychmiast rzucić okiem.. Wyciągnąłem dłoń, ale alchemik w ostatniej chwili cofnął papier i schował go do kieszeni swego znoszonego płaszcza.
- Najpierw, chcę twojej krwi. - Wyjął niewielki, kryształowy flakonik i podał mi go bez słowa, jakby był pewien, że nie będę miał wyboru.
Poczułem, jak palce Soreya zaciskają się na moim ramieniu. Zobaczyłem w jego oczach niechęć, a może strach.
Ale wiedziałem, że muszę zrobić to, co trzeba. Westchnąłem ciężko, sięgnąłem po nóż leżący na stole i rozciąłem delikatnie skórę na dłoni. Krople krwi spłynęły powoli, barwiąc szkło głęboką czerwienią.
Alchemik, zadowolony, zamknął naczynie i odsunął się, po czym wyjął wreszcie dokument. Podał nam go z powagą, jakby wręczał coś znacznie cenniejszego niż zwykły zapis.
Drżącymi palcami rozwinąłem kartkę i zacząłem czytać. Słowa tańczyły przede mną, aż w końcu zamarłem. Prawda, której tak się baliśmy, okazała się jeszcze bardziej niezwykła, niż mogłem przypuszczać.
- Jesteś… w połowie aniołem - Wyszeptałem, czując, jak ciężar zdania zapada się w ciszy. - Ale jesteś też człowiekiem.
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Teraz wszystko nabierało sensu: jego zmęczenie, pragnienie, głód to, co czyniło go tak podobnym do mnie, a zarazem tak innym, tego zdecydowanie się nie spodziewałem.

<Przyjacielu? C;> 

Etykiety

Archiwum