Miałem małą, cichutką i złudną nadzieję, że Miki zapomni o tym alchemiku. Bo chyba... lepiej żyć w tej niewiedzy, jak sobie o tym później myślałem. W końcu, może wyjść wszystko. Mogę być przecież jakimś jego wrogiem. Albo w ogóle wrogiem wszystkich... mogę nawet nie być aniołem, tylko czymś, co ma go przypominać, imitować, bym nie został rozszarpany przez innych? Tylko, czy gdybym był niebezpieczny, pozwoliłby mi żyć? Chyba, że nie wiedział, czym jestem. I postanowił iść w tę wersję z aniołem, bo najbardziej go przypominałem? Chyba... chyba tak właśnie powinno pozostać. Niepotrzebnie grzebię w tej sprawie. Jeszcze go przez nią stracę. Dopiero co znów jesteśmy razem... nie mogę go stracić. Nie poradzę sobie bez niego.
- No... chyba powinniśmy, prawda? Obiecaliśmy coś, i tak głupio by się teraz wycofać, no nie? - odpowiedziałem niepewnie, wpatrując się w swój podsmażany ryż z warzywami, na który tak nagle jakoś straciłem ochotę.
- Nie wyglądasz na podekscytowanego. Nie chcesz się dowiedzieć? - dopytał, a ja wyczułem, jak skupia się całkowicie na mnie, a nie na swoim posiłku.
- Sam... sam nie wiem. Mogę być przecież wszystkim. Zagrożeniem. Dla ciebie. Dla tych ludzi – tutaj zniżyłem głos. - A co, jak ten alchemik już też o tym wie? I poinformował o tym straż.
- Daj spokój. Czym takim musiałbyś być, by musieli cię piętnować? - spytał łagodnie, próbując mnie uspokoić.
- Demon. Albo jakiś jego rodzaj. Demonów nikt nie lubi – powiedziałem cicho, nerwowo bawiąc się ziarenkami ryżu na talerzu.
- Uwierz mi, żadnym demonem nie będziesz. Masz zdecydowanie za łagodną osobowość. Pójdziemy tam, wszystkiego się dowiesz i cały ten stres z ciebie spłynie – odpowiedział, chwytając moją dłoń, by dodać mi otuchy.
- Albo wręcz przeciwnie – mruknąłem cicho, tak strasznie się obawiając... wszystkiego.
- Jeżeli nie pójdziemy, to się nie dowiemy nigdy, i tak w tej niepewności będziesz żył. Zjemy i idziemy – zdecydował, a ja nie miałem za wiele do powiedzenia. Znaczy, gdybym bardzo się uparł, pewnie byśmy nie poszli, ale wtedy czułbym się tak, jakbyśmy tego pana oszukali. Zatem i tak tam musimy iść, i tak.
- Mhm – mruknąłem, zabierając się za jedzenie trochę poważniej. Nie chciałem, by ten przemiły gospodarz pomyślał, że jego posiłki są niedobre. A przecież są. Naprawdę bardzo dobre są te posiłki tutaj, dawno nie jadłem tak dobrych posiłków. Albo może dlatego tak myślę, bo w ostatnich tygodniach jadłem trochę miernie? Będąc w drodze Miki nie ma takich możliwości, jak gdyby gotował w kuchni... ale i tak wspaniale mu idzie. I to jeszcze lepiej, niż mnie. Ale o to akurat nie trudno, ja się do gotowania nie nadaję. To robota dla inteligentnych, czyli ja odpadam już na starcie.
Zjedliśmy, napiliśmy, podziękowaliśmy za posiłek, a następnie opuściliśmy gospodę. Czułem się, jakbym połknął gigantyczną bryłę lodu, która to teraz znajdowała się w moim żołądku.
- Wiesz, że będę cię akceptował? Niezależnie od tego, co wyjdzie na twój temat? - powiedział w pewnym momencie Miki, ale czy to mnie uspokoiło? Niekoniecznie.
- Jeszcze nic nie wiesz. Jak możesz już teraz deklarować takie rzeczy? - zapytałem cicho, zerkając na niego niepewnie.
<Owieczko? c:>