Grzecznie rozsiadłem się na łóżku, czekając aż mój przyjaciel skończy pracę. Skupiłem wzrok na oknie, a właściwie na tym, co działo się za nim. Deszcz uderzał rytmicznie o parapet, śpiewając swoją własną, delikatną melodię. Echo tych dźwięków przyjemnie rozbrzmiewało w mojej głowie, tworząc harmonię z moimi myślami. Rozumiałem muzykę deszczu, niemal jak ludzki głos, którego inni nie potrafili usłyszeć, ani tym bardziej zrozumieć.
- Co tam takiego ciekawego widzisz? Deszcz? - Przerwał ciszę Sorey, spoglądając na mnie z uśmiechem. - Chcesz wyjść na dwór? Śmiało. Przecież wiesz, że nie będę cię trzymał tu siłą.
Jego głos na moment uciszył melodię grającą w moich uszach. Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem.
- Nie widzę niczego szczególnego - Odpowiedziałem spokojnie. - Ale słyszę. Melodię, którą gra deszcz, stukając o parapet. Jest... przyjemna.
Zauważyłem, jak na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości. Podszedł do mnie i położył dłoń na moim czole. Zmarszczyłem brwi, zaskoczony jego gestem.
Czy powiedziałem coś dziwnego? Zrobiłem coś niewłaściwego? Przecież tylko stwierdziłem fakt... Ach, no tak. Dla niego deszcz to tylko woda spadająca z nieba. Nie słyszy tej melodii tak jak ja. Nie rozumie jej.
- Nie mam gorączki - Powiedziałem spokojnie, odsuwając delikatnie jego dłoń. - Nie potrafię być chory. Przynajmniej nigdy nie byłem. Słyszę dźwięki grane przez wodę, jak każdy Serafin mojego rodzaju. To nic nadzwyczajnego. Przynajmniej nie dla mnie. - Nie chciałem, żeby się martwił. Naprawdę nic mi nie było. Po prostu... słuchałem. Dla mnie dźwięk deszczu to więcej niż hałas. To historia, ich opowiadana każdej nocy, kiedy świat milknie i zostaje tylko on. Deszcz.
Mój przyjaciel odsunął dłoń i usiadł obok mnie na łóżku. Było w jego ruchach coś ostrożnego, niemal czujnego, jakby bał się, że moje słowa zwiastują coś więcej, niż zwykłe zamyślenie.
- A możesz mi powiedzieć... co tak właściwie słyszysz? - Zapytał niepewnie, cały czas przyglądając mi się uważnie. Jego spojrzenie było łagodne, ale przepełnione ostrożnością. Jakby bał się, że za chwilę zmienię się w kogoś innego. Albo że to, co słyszę, naprawdę jest oznaką jakiegoś... przeziębienia, którego przecież nie powinienem mieć.
Zamilkłem na moment. Jak to wyjaśnić komuś, kto nigdy tego nie słyszał? Dla mnie to było oczywiste, dla niego, zapewne tylko szum, bezkształtny i monotonny.
- To jak... pieśń - Zacząłem cicho, wpatrując się w mokre szyby. - Nie ma słów, ale niesie emocje. Spokój, tęsknotę, czasem radość albo smutek. - Przechyliłem głowę, jakby łatwiej było mi usłyszeć szczegóły - Teraz to coś w rodzaju kołysanki. Ciepłej, choć granej chłodnymi dźwiękami. Słyszysz? Ten rytm... jakby deszcz opowiadał historię świata. - Spojrzałem kątem oka na Soreya. W jego oczach widziałem zdziwienie, ale też próbę zrozumienia.
- Ty tego nie słyszysz, a raczej nie rozumiesz ale zaufaj mi, to pieśń która sprawia radość, wycisza mnie i daje nadzieję na każdy kolejny dzień - Wytłumaczyłem, wiedziałem, że to dla niego może być trudne ale mimo to chciałem aby choć odrobinę zrozumiał mój skomplikowany świat.
- Trochę to dziwne, ale akceptuję twoje małe dziwactwa - Stwierdził z uśmiechem, łagodnie unosząc kąciki ust. W jego głosie nie było nawet odrobiny kpiny, tylko szczera akceptacja.
Uśmiechnąłem się lekko, czując, jak napięcie, którego nawet nie zauważyłem, zaczyna ze mnie opadać.
- Jak dobrze, że i ja twoje dziwactwa akceptuję - Zauważyłem z udawaną powagą. - W innym wypadku... chyba nie bylibyśmy sobie tak bliscy. Nie czekając na odpowiedź, oparłem głowę na jego ramieniu patrząc z uwagą w strone okna.
<Przyjacielu? C:>