Miał rację, powinniśmy pójść się umyć i wypocząć przed jutrzejszym dniem. Ciężkim dniem, który bez wątpienia będzie wymagał od nas obojga pełni sił.
- Masz rację, możesz pójść pierwszy - Zaproponowałem bez najmniejszego wahania. Nie miałem z tym problemu, a wręcz czułem, że tak będzie najlepiej.
- A ty? Nie chcesz pójść pierwszy? - Dopytał, jakby chciał się upewnić, że naprawdę nie mam mu za złe, jeśli skorzysta z łazienki przedemną.
- Nie, spokojnie, idź - Odparłem z lekkim uśmiechem.
Sorey skinął głową i ruszył do łazienki. Słyszałem jeszcze, jak za nim zatrzasnęły się drzwi, a ja opadłem na łóżko, wpatrując się w sufit. Chociaż próbowałem o tym nie myśleć, wracały do mnie jego wcześniejsze słowa. Bałem się, że nawet jeśli będę go zapewniał o tym, jak ważny dla mnie jest, on i tak w chwilach zwątpienia będzie powtarzał, że jest beznadziejny i nie wart mojej obecności. Nie chciałem już nigdy słyszeć takich słów, bo bolały mnie równie mocno, jakby były skierowane bezpośrednio przeciwko mnie. Miałem nadzieję, że uda mi się sprawić, by z czasem naprawdę w nie nie wierzył.
Zamyślony, nie od razu zauważyłem, że Sorey już wrócił. Stał nade mną, patrząc uważnie, jakby próbował odczytać moje myśli.
- Już? Mogę iść? - Zapytałem, gdy w końcu dostrzegłem go w pełni.
- Możesz - Odpowiedział, wyciągając do mnie dłoń, żeby pomóc mi wstać. - A powiem ci nawet więcej… przygotowałem ci kąpiel. - To mnie zaskoczyło, ale w najlepszy możliwy sposób. Niby drobiazg, a jednak od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Tak? To może od razu mnie umyjesz? - Rzuciłem dla żartu, widząc, jak jego policzki natychmiast się rumienią. Nie mogłem się powstrzymać, lekko pokręciłem głową i pstryknąłem go w nos. - Tylko żartowałem - Dodałem, odchodząc w stronę łazienki.
Sorey naprawdę się postarał. Ręcznik leżał w zasięgu ręki, wanna była pełna wody o idealnej temperaturze. Wiedział dokładnie, co sprawia mi przyjemność, jakby znał mnie lepiej niż ja sam siebie. To… coś dla mnie znaczyło. Może dlatego czuję do niego więcej niż tylko przyjaźń, choć wciąż nie potrafię tego dokładnie nazwać. Nikt mnie nie nauczył rozumieć uczuć, wiem tylko jedno – chcę być przy nim i nie chcę go nigdy stracić.
Zanurzyłem się w wodzie i pozwoliłem, by ciepło otuliło moje ciało. Długa kąpiel ukoiła zmęczenie i myśli, więc gdy wyszedłem z łazienki, byłem już w dużo lepszym humorze.
Sorey leżał w łóżku, wpatrzony w sufit, dokładnie tak jak ja chwilę wcześniej. Usiadłem obok niego i uśmiechnąłem się lekko.
- I co takiego ciekawego tam dostrzegasz? - Zapytałem, próbując wyrwać go z zamyślenia.
Mój przyjaciel od razu oderwał wzrok od sufitu i przeniósł go na mnie. W jego oczach zatańczyło ciepło, a na ustach pojawił się ten znajomy, szczery uśmiech, który zawsze potrafił rozbroić moje serce.
- Moją myśl zaprząta pewna śliczna owieczka - Wypalił bez większego zawahania, jakby to było czymś zupełnie naturalnym.
Poczułem, jak policzki zaczynają mi się lekko rumienić. Nie przywykłem do tego rodzaju słów kierowanych pod moim adresem, do tej pory nikt nie mówił do mnie w taki sposób. A jednak… spodobało mi się to bardziej, niż chciałem przyznać. Może nawet za bardzo. Chyba mógłbym się przyzwyczaić do takiego tonu, do tej czułości ukrytej w prostym zdaniu.
- Owieczka? - Powtórzyłem, unosząc brew, a na mojej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. - Nie widzę tu żadnej owieczki. - Udawałem, że szukam jej wzrokiem, przesuwając spojrzeniem po pokoju, choć doskonale wiedziałem, że mówi o mnie.
<Przyjacielu? C:>