Od Mikleo CD Soreya

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

|
Tylko czekałem, aż o to zapyta. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie zainteresował się również moim dobrem.
- Ja już zdążyłem wypić, trochę długo zajęła ci ta kąpiel - Zauważyłem, wskazując palcem na pusty kubek stojący na szafce nocnej.
Sorey przez moment milczał, wpatrując się we mnie uważnie, jakby próbował odczytać coś z mojej twarzy. Może nie do końca mi wierzył? A niby czemu miałby wątpić, przecież ja nigdy nie kłamię. Rzeczywiście wypiłem swoją herbatę, dziś wyjątkowo miałem na nią ochotę. To pewnie przez tego naleśnika, który przesłodził mnie do granic, a gorący napój był idealnym lekarstwem na ten nadmiar słodyczy.
- No dobrze, skoro tak mówisz - Mruknął w końcu, unosząc własny kubek i nie dopytując już więcej.
To wystarczyło, żebym mógł z czystym sumieniem zamknąć za sobą drzwi łazienki i zanurzyć się w chłodnej, a zarazem kojącej kąpieli, której moje ciało i umysł potrzebowały bardziej, niż chciałem się przed sobą przyznać. Choć trwała krótko, wystarczyła, bym poczuł się lżejszy, odświeżony i gotowy wrócić do przyjaciela.
Kiedy wszedłem do pokoju, Sorey leżał już w łóżku, z pustym kubkiem odstawionym na boku. Czekał na mnie cierpliwie, jakby to było czymś zupełnie naturalnym.
- Dobranoc - Szepnąłem, kładąc się obok niego.
- Dobranoc, owieczko - Odpowiedział, a ja znów usłyszałem to zdrobnienie, które wymyślił dla mnie. Czy naprawdę przypominałem mu owieczkę? Już nieraz zdarzało się, że mówił tak przez sen, głaszcząc moje włosy, ale nigdy nie sądziłem, że zacznie używać tego określenia ot tak, na jawie, bez skrępowania.
I wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie, było to urocze, rozbrajające i dziwnie kojące. Ta drobna, słowna pieszczota sprawiała mi więcej radości, niż chciałem się do tego przed sobą przyznać.
Zamknąłem oczy, wtulając się w jego ciało. Ciepło, zapach i spokój, który od niego bił, otulały mnie jak miękki koc. Pozwoliłem sobie odpłynąć do krainy snów, trzymając w sercu to jedno słowo, które rozbrzmiewało we mnie jak zakazany dar.

Dni mijały powoli, a my każdego z nich pracowaliśmy ciężko, byle tylko zarobić na dalszą wędrówkę, na ciepły posiłek, a czasem jeśli los pozwoli nawet na drobną przyjemność, której czasem po prostu się potrzebuję. Zmęczenie dawało się we znaki, lecz świadomość, że każdy dzień przybliża nas do odpowiedzi, była dla mnie wystarczającą motywacją, by znów podnosić się o świcie i robić, co trzeba.
Czekaliśmy na wiadomość od alchemika. Ja nie mogłem się już doczekać, serce rwało się ku odpowiedziom, które miały rozwiać nasze wątpliwości. Sorey jednak… im bliżej byliśmy tej chwili, tym wyraźniej dostrzegałem w nim opór. Tak, jakby coś go wstrzymywało, jakby sama prawda była dla niego straszniejsza niż niewiedza.
Przecież tego chciał, dowiedzieć się, kim jest naprawdę. A jednak teraz, gdy to było niemal na wyciągnięcie ręki, zachowywał się tak, jakby każde słowo alchemika miało być ciężarem, którego nie udźwignie. Czy bał się, że zmieni się moje spojrzenie na niego? Że stracę wiarę w człowieka, którego trzymam przy sobie? A może bał się, że to on sam nie zdoła spojrzeć w lustro, kiedy usłyszy odpowiedź?
Nie wiem. I pewnie długo nie będę wiedział, dopóki sam mi nie powie. Ale wiem jedno, cokolwiek kryje się w tej prawdzie, będę obok niego. Będę wspierał, pomagał, podtrzymywał go, kiedy zabraknie mu sił. Nawet jeśli świat miałby się zawalić, nie pozwolę mu przejść przez to samotnie.
- Pójdziemy dziś sprawdzić, czy są wyniki? - Zapytałem cicho, odkładając łyżkę i spoglądając na niego ponad posiłkiem, który otrzymaliśmy w ramach pracy u gospodarza.

<Przyjacielu? C:> 

Etykiety

Archiwum