Gdy tak do mnie mówił, w sercu rodziła się nadzieja, krucha i zwodnicza, której nie powinienem w sobie nosić. Powtarzałem w myślach, że muszę ją zdusić, porzucić te wszystkie niepotrzebne uczucia i marzenia, które tylko sprowadzą na mnie cierpienie. To trudniejsze, niż chciałbym przyznać, ale wiem, że jeśli nie zacznę nad tym pracować, on prędzej czy później dostrzeże, że coś się we mnie obudziło. A nie powinien. Nie może.
To przecież szlachcic, człowiek ze świata, do którego nie należę i do którego nigdy nie będę mieć wstępu. Muszę wreszcie wbić sobie do głowy, że on nie jest mi przeznaczony. Za rok, może szybciej, zapomni o mnie tak samo, jak o każdym ze swych poprzednich kochanków. Zostanę wspomnieniem, jednym z wielu, cieniem zaledwie. Jestem dla niego tylko pionkiem, igraszką, chwilową rozrywką… a ja wciąż naiwnie liczę, że mógłbym być kimś więcej.
Westchnąłem, czując ukłucie smutku, które pojawiło się nagle, by zaraz zgasnąć, nie chciałem, by zauważył, że cokolwiek mnie trapi.
- W takim razie ja będę myśleć, a ty odpocznij - Wyszeptałem cicho, zmuszając się do łagodnego tonu. - Choroba wciąż zabiera ci dużo sił i nie jesteś w stanie patrzeć na wszystko racjonalnie. Na szczęście z dnia na dzień widzę, że powoli wracasz do siebie… i to daje mi radość. - Nie zastanawiając się długo, odruchowo uniosłem dłoń i pogładziłem go po głowie. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie przekonanie, że właśnie tego teraz potrzebuje, ale moja podświadomość prowadziła mnie nieomylnie. Więc robiłem to, co wydawało się słuszne. Cokolwiek, byle tylko nie dopuścić do myśli, które paliły mnie od środka.
- Przesadzam już z tym odpoczynkiem - Przyznał z lekkim uśmiechem, nie próbując się jednak podnieść. - Powinienem robić coś więcej niż tylko spać i leżeć… ale tak bardzo nie mam siły. - Jego ciało w moich ramionach było ciężkie, ale czułem wyraźnie, że jest mu tu dobrze, że moje objęcia dają mu ukojenie. A ja… ja wiedziałem, że tym samym ranię samego siebie. Powinienem trzymać go na dystans, być chłodny, stanowczy, bronić się przed tym wszystkim. A jednak im dłużej go przy sobie trzymałem, tym silniejsze stawało się pragnienie, by już nigdy nie musiał odejść. I właśnie to będzie boleć najbardziej.
- Dlatego właśnie nie musisz nic robić - Odpowiedziałem miękko, z uśmiechem, który miał ukryć wszystko to, czego nie powinien zobaczyć. - Zjadłeś, wypiłeś, a teraz znowu możesz zasnąć spokojnie. Ja zajmę się resztą, dopóki nie odzyskasz pełni sił. - Ukrywałem przed nim i przed całym światem rodzące się we mnie uczucie. Kruche, zakazane, niewłaściwe. Wiedziałem, że powinno zgasnąć, zanim zapłonie naprawdę. Ale im mocniej starałem się je zdusić, tym bardziej rozlewało się po moim sercu, zagarniając każdy oddech i każdy ruch.
- Może i nie muszę… - Zaczął cicho, jakby mówił to bardziej do siebie niż do mnie. - Ale wypadałoby robić coś więcej niż tylko leżeć, prawda? - Podniósł wzrok, a w jego oczach dostrzegłem niepewność, jakby naprawdę oczekiwał ode mnie odpowiedzi, jakby we mnie szukał drogowskazu na wszystkie swoje pytania. A ja przecież nie byłem dla niego dobrym wzorem do naśladowania.
- Nie sądzę, żebyś musiał cokolwiek robić - Odparłem spokojnie, pozwalając, by w moim głosie zabrzmiała pewność, której sam wcale nie czułem. - I nie sądzę też, żeby cokolwiek teraz wypadało. Jesteś zmęczony, jesteś chory, a więc twoim jedynym obowiązkiem jest odpoczynek. Zajęć i tak jeszcze nie mamy, nikt niczego od ciebie nie oczekuje. Trzeba więc korzystać z tego lenistwa, które czasem sam świat nam ofiarowuje. - Patrzyłem na niego, wiedząc, że widzi to wszystko zupełnie inaczej niż ja. Dla niego bezczynność była ciężarem, dla mnie, chwilowym wybawieniem, krótką iluzją spokoju, którą chciałem zatrzymać jak najdłużej.
<Paniczu? C:>