Chyba już tysiąc razy powtarzałem mu, że nie oczekuję niczego w zamian za swoją dobroć. Pomagam, bo chcę, bo tak podpowiada mi serce i naprawdę nic poza tym. Dlaczego tak trudno mu to zrozumieć? Bezinteresowność istnieje, a w moim świecie nie wiąże się z żadną ceną.
- Mówiłem ci już - Zacząłem spokojnie, choć wewnątrz narastała we mnie frustracja - Niczego nie chcę. Robię to z czystej woli, bo tak czuję. To dla mnie naturalne, że można dawać, nie żądając niczego w zamian. Ale to coś, czego ty i ludzie twojego pokroju chyba nigdy nie doświadczyliście. Dla ciebie wszystko ma swoją cenę, wszystko musi być kupione. Uśmiech, gest, obecność człowieka obok. Myślisz, że świat kręci się wokół pieniędzy, że bez nich nic nie istnieje. Ja znam inny świat. Świat głodu, niedostatku i chwil, gdy człowiekowi zostaje tylko nadzieja i dobra wola innych. Wiem, jak smakuje kromka chleba podarowana przez kogoś, kto sam ma niewiele. Wiem, czym jest życzliwość, która nie oczekuje zapłaty. Ty zaś otaczasz się służbą, która robi, co każesz, bo im płacisz. Masz przy sobie ludzi, którzy udają bliskość, a w rzeczywistości wciąż czegoś od ciebie chcą. Powiedz mi, czy choć raz spotkałeś się z prawdziwą szczerością? Czy w twoim świecie istnieje ktokolwiek, kto byłby obok ciebie tylko dlatego, że chce, a nie dlatego, że mu się to opłaca? - Zapytałem, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
- Twoja rzeczywistość to bańka mydlana, piękna, błyszcząca i krucha. Ale bańki zawsze pękają. I kiedy twoja w końcu się rozpadnie, zobaczysz, że pieniądze nie są odpowiedzią na wszystko. Zrozumiesz, że świat jest większy i głębszy niż to, co można kupić. Może wtedy dostrzeżesz wartość w czymś, co dla mnie od zawsze było oczywiste, w bezinteresowności, w prostocie gestu, w człowieku. - Wypowiedziałem, trochę za dużo mówić, za bardzo się w to wszystko wkręcając, chociaż tak naprawdę w cale nie powinienem. Jeszcze pomyśli, że go atakuję a nie taki przecież jest mój cel..
Mój towarzysz siedział w milczeniu, jakby całkowicie zamknął się w sobie. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się uparcie w swój kubek, nie unosząc głowy ani na moment. Miałem wrażenie, że moje słowa uderzyły w niego mocniej, niż się spodziewałem. Nie chciałem być złośliwy, a już na pewno nie planowałem, by poczuł się zaatakowany… a jednak teraz zacząłem się zastanawiać, czy nie odebrał mnie dokładnie w taki sposób.
- Wiesz… nie miałem zamiaru cię urazić. - Odezwałem się ostrożnie, dobierając słowa tak, by nie zabrzmiały sztucznie. - Jeśli tak to zabrzmiało, przepraszam. - Sam nie byłem pewien, czy powiedziałem to wystarczająco szczerze. Zastanawiałem się, czy nie powinienem dobrać innych słów, żeby nie zrazić go do siebie jeszcze bardziej. Cisza, która wciąż panowała między nami, zaczynała mi ciążyć..
- Nie jestem zły. - Odezwał się w końcu, podnosząc na mnie wzrok. - Masz rację… Po prostu nie znam się na tym wszystkim, o czym mówisz, i chyba właśnie dlatego tak trudno jest mi zrozumieć twoje zachowanie. Jesteś dla mnie… dziwny. Bo wiesz, nikt nie jest aż tak bezinteresowny jak ty. - Jego słowa zabrzmiały bardziej jak szczere wyznanie niż oskarżenie, choć czułem, że wciąż potrzebuje czasu, by to wszystko poukładać w swojej głowie.
- Przyzwyczaisz się. - Odpowiedziałem z trochę głupkowatym uśmiechem. - Po roku mieszkania ze mną nic już nie będzie cię dziwić. - Dodałem, nie przestając się uśmiechać.
<Paniczu? C:>