Krok od śmierci? Nie, zdecydowanie nie. Wyglądał kiepsko, to fakt, ale chyba nie aż tak, by można było powiedzieć, że jest o krok od śmierci. Choć… kto wie, co dla niego samego oznacza taki stan? Trzeba przyznać, że nie wyglądał najlepiej.
- Nie jest aż tak źle - Powiedziałem tonem, który miał zabrzmieć łagodniej niż jego własne określenie. - Naprawdę nie wyglądasz, jakbyś umierał. Co najwyżej… jak ktoś zmęczony życiem. - Wyjaśniłem, patrząc na niego z uwagą, ale nie dla tego aby go wyśmiać tylko dla tego, że się o niego bardzo martwiłem, nie wyglądał dobrze i co ja mam z nim zrobić?
- Zmęczony życiem, mówisz? - Powtórzył z lekkim, pozbawionym energii uśmiechem. - To prawie jak umierający… a więc się zgadzamy. - Stwierdził to tonem, jakby właśnie zamknął dyskusję, nie zostawiając miejsca na dalsze argumenty. Wyglądał naprawdę źle i musiał o tym wiedzieć. Miał zresztą prawo tak się czuć, w końcu nie wyglądał najlepiej.
Ale mimo wszystko… teraz prezentował się o niebo lepiej niż wtedy, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy: Zmarnowanego, przygaszonego, bez siły i chęci do życia.
- Wydaje mi się jednak, że jest różnica między byciem chorym i zmęczonym życiem a faktycznym umieraniem - Odparłem spokojnie. Wciąż byłem przekonany, że nie jest z nim aż tak źle, by mógł uważać, że właśnie odchodzi. Choć patrząc mu w oczy, trudno było stwierdzić, czy to tylko moje życzeniowe myślenie, czy on naprawdę miał jeszcze siłę walczyć z tym okropnym przeziębieniem.
- Ty już nic nie mów - Mruknął, opadając ciężko na poduszkę. Był zmęczony, to było widać po każdym jego ruchu. Do tego pewnie głodny, bo burczenie jego brzucha zdradzało wszystko.
- Nie będę mówił… chociaż raczej powinienem wstać i zrobić ci coś do jedzenia - Odparłem, powoli podnosząc się do siadu. Musiałem przyznać jedno, Spanie na siedząco to istny koszmar. Następnym razem chyba odpuszczę sobie takie eksperymenty, bo ból karku i pleców mówił sam za siebie.
Odruchowo wymamrotałem pod nosem kilka niewyraźnych słów, które, jakimś cudem, mój towarzysz i tak wyłapał. Skrzywił się lekko, marszcząc brwi.
- A może zamiast mi coś przygotowywać, położysz się? Twoje mięśnie na pewno byłyby ci wdzięczne - Powiedział tonem, w którym pobrzmiewała lekka troska. Czy on naprawdę się o mnie martwił? Trudno powiedzieć. Brzmiał szczerze… a więc może jednak?
Westchnąłem ciężko, przeciągając się leniwie. Każdy ruch był jak przypomnienie o tym, że przesiedziałem całą noc w niewygodnej pozycji. Starałem się przy tym nie skrzywić, choć mięśnie paliły nieprzyjemnym bólem.
- Muszę się trochę rozruszać, żeby przestały boleć - Mruknąłem w odpowiedzi, wstając z łóżka. Leniwie ruszyłem w stronę kuchni. W końcu trzeba było coś ugotować, dla mojego panicza, ale też dla mnie samego. Szczerze mówiąc, sam bym teraz coś zjadł… i to najlepiej coś ciepłego, sycącego.
W kuchni panowała cisza, przerywana jedynie cichym szuraniem moich stóp po podłodze. W myślach już układałem listę tego, co mógłbym przygotować, a jednocześnie czułem, jak resztki snu powoli opuszczają moje ciało.
- Masz ochotę na coś szczególnego? - Zawołałem z kuchni, chcąc wiedzieć czy ma jakieś specjalne życzenia.
<Paniczu? C:>