Cieszyłem się, że w końcu trafiliśmy do cywilizacji... Albo przynajmniej jej zalążka. Ta mała wioska była urocza, ale to wszystko, co miała do zaoferowania. No, i może kilka ciekawych osób. Na pewno ktoś tutaj ma coś ciekawego do zaoferowania, ale czy ja się o tym dowiem? Zobaczymy. Najpierw mamy ważniejsze rzeczy do roboty, koniecznie musimy uzupełnić zapasy, wyspać się, zjeść... a na to wszystko na pewno będziemy musieli zapracować. Ja sam bym zapracował, i na siebie, i na Mikleo, ale już coś tak czułem, że on nie będzie mnie chciał z tym zostawić samego.
– Myślę, że warto będzie zacząć od karczmy. Nawet jeżeli tam nie będzie pracy, to karczmarz może nam coś powiedzieć. Ponoć karczmarze wiedzą o wszystkim, co się dzieje w okolicy, są najlepszym źródłem informacji – zasugerowałem, wskazując ruchem głowy na budynek w centrum wioski. – Jeżeli on nam nie pomoże... cóż, wtedy będziemy musieli pytać każdego po kolei.
– Racja. Chodźmy – stwierdził Mikleo, chociaż nie był taki chętny do wejścia do środka, a przynajmniej nie pierwszy. No nic, ja tu się wszystkim zajmę i się dowiem, on w ogóle nie będzie musiał się odzywać. Może być to moim obowiązkiem, on niech się skupi na innych rzeczach.
– Dobry wieczór – odezwałem się, podchodząc do lady. Oberżysta, mimo nieprzyjemnego wyglądu, uśmiechnął się do nas przyjaźnie. Może pierwsze wrażenie dobre nie było, ale za to drugie już jak najbardziej. Nie wolno oceniać człowieka po wyglądzie, po raz kolejny się o tym przekonałem.
– Co tam, dzieciaki? – spytał całkiem wesoło, przecierając szklanki.
– Szukamy pracy, w zamian za trochę jedzenia i miejsce do spania – powiedziałem zgodnie z prawdą, patrząc na niego z nadzieją. Czemu miałbym ją w końcu ukrywać? Może by nam coś załatwił chociażby z litości. – Ja nadaję się do pracy fizycznej. Ale mój przyjaciel jest świetny w gotowaniu. I myśleniu. I ogólnie wszystkim, co wymaga użycia umysłu, on ma genialny umysł – dodałem, mówiąc oczywiście prawdę i tylko prawdę. A te słowa, z jakiegoś powodu, zawstydziły mojego przyjaciela. Tylko dlaczego? Przecież to była prawda i tylko prawda.
– Sorey! – burknął, sprzedając mi sójkę w bok. – Proszę go nie słuchać, wyolbrzymia.
– Wcale nie, jesteś za skromny. To jak będzie z tą pracą? – zapytałem, uśmiechając się serdecznie do przyjaciela.
– Hmm... Możliwe, że coś by się znalazło. Mój siostrzeniec ociąga się z noszeniem worków z mąką do magazynku. Możesz mu trochę pomóc – powiedział po chwili, ruchem głowy wskazując na uroczego młodzieńca, który męczył się z zapewnie okropnie ciężkim workiem. – Ty możesz pójść do kuchni. Zawsze coś tam się znajdzie do robienia.
– Dziękujemy. Gdzie możemy zostawić nasze bagaże? – spytałem, naprawdę wdzięczny mężczyźnie, że coś tam dla nas wynalazł. Wspaniały człowiek. Znaczy się, niekoniecznie człowiek, albo raczej na pewno nie człowiek, ale tak się mówi przecież.
– Tutaj, w sieni. Później pokażę wam, gdzie będziecie spać.
– No to co, Miki, do zobaczenia później – rzuciłem w stronę przyjaciela, z ulgą zdejmując bagaż tylko po to, by zamienić go na kilkokilogramowy worek z mąką, no ale jakoś trzeba było zapracować na swoje utrzymanie.
<Owieczko? c:>