Kotleciki były... cóż, na tyle dobre, na ile mogły być, biorąc pod uwagę to, jakie składniki mieliśmy pod ręką. Trochę się rozwalały, no i były tak odrobinkę może jałowe...? Ale nie było aż tak źle. Nie mogłem wybrzydzać. Cały czas muszę mieć na uwadze to, że nasze posiłki nie będą tak dobre, jak te domowe, dlatego nie mogę wybrzydzać. Dopóki będą zjadliwe, będą dobre, i jakoś to przetrwamy. Ja się starałem, Mikleo się starał, i tego nam odjąć nie można.
- Całkiem dobre – powiedziałem, uśmiechając się łagodnie do mojego przyjaciela.
- Czyżby? - spytał powątpiewająco, unosząc brew.
- No tak. Niewiele mieliśmy opcji, niewiele miałem składników, a ty tu zrobiłeś czary mary i bum, mamy kolację – wyszczerzyłem się, dalej jedząc te kotleciki. Chociaż, te jagody jeszcze są... zawsze można je zjeść, by poczuć jakiś smak. - Jak już dotrzemy na miejsce, to sobie to wszystko obijemy – obiecałem, kończąc swoją kolację i czekając, aż Miki skończy jeść, by móc pomyć naczynia i iść spać. Bo przecież co innego można by zrobić? Mógłbym jeszcze poczytać, ale boję się, że skończę czytać dopiero nad ranem.
- Racja... gdybyśmy mieli tylko jakieś jajka, to smakowałoby zupełnie inaczej. I miałoby lepszą konsystencję – przyznał, cicho wzdychając.
- Hej, było bardzo smaczne, wiesz? Dobrze ci wyszło – powiedziałem, uśmiechając się do niego łagodnie, chcąc go pocieszyć. Przecież zjedliśmy, tak? Nie umrzemy od tego, w żołądku pełno, w czym problem? - Przed snem chcemy się napić czegoś ciepłego? - dopytałem, zabierając jego talerz.
- Nie, raczej nie. Umyjemy naczynia, zęby i idziemy spać – stwierdził, cicho wzdychając.
- Szkoda, że nie mamy jakichś lodów pod ręką... mielibyśmy wspaniały deser z jagodami. Albo jakiś koktajl, gdym miał trochę nabiału – powiedziałem, zerkając na krzaczek pełen jagód. - Wiesz, ja zajmę się zmywaniem. Później to zostawię na wszystko na zewnątrz, by wyschło spokojnie – dodałem, idąc do rzeki ze wszystkimi naczyniami.
- No tak, bo przecież mycie naczyń jest takie trudne – westchnął ciężko, idąc za mną. - Zrobimy to razem. I będzie szybciej. Musisz się nauczyć dawać sobie pomagać, wiesz?
- No, przecież daję sobie pomagać, tak? A tych naczyń nie jest dużo, zaraz się uwinę – wzruszyłem ramionami, nie widząc w tym niczego złego. - Tak właściwie, to jutro o której wyruszamy? I jak daleko idziemy? Myślisz, że będzie padać? Ostatnio nawet ciepło było, więc w końcu musi zacząć padać. Wtedy raczej się nie będziemy się poruszać, jeszcze zachorujemy. Znaczy, ty nie zachorujesz, ale ja zachoruję, a ja jak jestem chory, to jestem okropnie męczący. Chociaż, teraz też jestem chyba męczący, co nie? I nie mów mi, że nie, ciężki do zniesienia jestem – mówiłem podczas zmywania, nie mogąc znieść nie mówienia.
<Owieczko? c:>