Zadowolony wszedłem do chłodnej wody, która teraz wyjątkowo mi nie przeszkadzała. Jestem ciepłolubny, owszem, ale po dzisiejszej wędrówce, częściowo w pełnym słońcu, potrzebowałem chwili chłodu. Dodatkowo miałem wrażenie, że mój kark i grzbiet nosa były całkowicie spalone. Dobrze, że teraz głównie będziemy wędrować w cieniu, może nie będzie tak źle. I jeszcze okropnie bolały mnie plecy. Zawsze byłem przekonany, że chociaż silny jestem, ale ten dzień mnie zweryfikował w całości. Może za mało ćwiczyłem? Albo jestem słabszy, niż początkowo podejrzewałem. Albo moje ciało musi się przyzwyczaić. Nie mogę jednak aż tak pokazywać, że mnie cokolwiek boli, jeszcze Mikleo będzie chciał, by nasze pakunki były równe wagowo. A ja wiem, że muszę mieć ten cięższy. Nie chciałbym, by on niepotrzebnie cierpiał. On już się przecież wycierpiał, więc teraz pora na mnie. Będę musiał przypilnować więc, by mój plecak był cięższy.
Chwilę sobie w tej wodzie sobie posiedziałem, a po tym przebrałem się w coś wygodniejszego i lżejszego, czyli w sumie w same spodenki, bo po co mi więcej tutaj? Jeszcze ta medytacja mnie czeka... nie wiem, czy ja się do tego nadaję. To trzeba być spokojnym, i się skupić, i być cichym... nie wyobrażam sobie siebie w trakcie medytacji. Zresztą, co mi pomoże medytacja? Ja muszę poczuć te skrzydła. Co prawda, w wyjątkowych sytuacjach mogę przyzwać skrzydła, ale one nie są moje. To manifestacja energii, a nie moje fizyczne skrzydła. No i też są one przez chwilę, Tak to nie powinno wyglądać. Może to jest wszystko, co jestem w stanie przywołać? Sam nie wiem. Ze mną jest coś ewidentnie nie tak na wielu płaszczyznach.
Wróciłem do Mikleo i już miałem wszem i wobec obwieścić, że skończyłem kąpiel, ale zauważyłem, jak siedzi pod drzewem, z przymkniętymi oczami i skrzyżowanymi nogami. To była ta medytacja? Na to wychodzi. I skoro mój przyjaciel sobie siedział i medytował, to nie mogłem mu przeszkadzać, chociaż już tyle słów cisnęło mi się na usta... muszę jednak zachować milczenie. Najciszej, jak tylko potrafiłem, położyłem się na kocu, wyciągając zmęczone nogi. Muszę teraz tylko pamiętać o tym, by nie wydawać z siebie dziwnych dźwięków, jak westchnięć, mruknięć, ziewnięć i w sumie, to wszystkiego. Totalna cisza.
I już miałem dosyć.
Jak to tak nie mówić? Niesamowite, że mój przyjaciel potrafi tak nie mówić. Ja już tutaj nerwicy dostawałem, a minęło ile? Pięć minut? Oj nie, ja się zdecydowanie nie nadaję do medytacji. Przecież ja po minucie się poddam.
- Miki? - zapytałem, trochę mając już dosyć leżenia. Znaczy, leżenia może nie, ale milczenia. No ileż można?
- Mhm? - mruknął, a jego piękne i idealne ciało w ogóle nie drgnęło. Niesamowite. I go tak nic nie bolało? Nie swędziało? Przecież tak musi być niewygodnie mu strasznie. Mnie by już było niewygodnie i bym się musiał wiercić.
- Już się umyłem. Co teraz robimy? - zapytałem, czekając na jego polecenia.
<Owieczko? c:>