Kiedy przyszło nasze jedzenie zauważyłem, że nigdzie nie było Mikleo, a to mnie zmartwiło. Gdzie on się podział? Przecież był głodny, wyraźnie to czułem. Rozejrzałem się więc po pomieszczeniu, ale nigdzie nie zauważyłem tych jego charakterystycznych, białych włosów, chociaż to nie był taki do końca biały. Miały taki piękny, jasnobłękitny odcień, najpewniej nawiązując do jego żywiołu. No takiego koloru to ja jeszcze nigdy nie widziałem, więc na pewno zaraz bym go wypatrzył, gdyby gdzieś tu był. A tak nie było.
– Wydaje mi się, że twój przyjaciel poszedł do pokoju. Zabrał klucze ze sobą – odezwał się Dante zauważając, że szukam go wzrokiem. I miał rację. Na stoliku nie było kluczy, które to dostaliśmy od karczmarza.
– W takim razie pójdę mu zanieść obiad i już wracam – zdecydowałem, chwytając za jego talerz. Nie chciałbym, aby poszedł spać głodny. W końcu, ile to minie, nim znów będziemy sobie mogli pozwolić na taki obiad? Nie wiem, gdzie znajduje się kolejna wioska. I on chyba też nie. Lepiej więc niech się nie wygłupia i sobie poje, korzystając z okazji, tak samo jak ja dzisiaj mam zamiar z takowej skorzystać.
– Wiesz, że gdyby chciał, to by tu został i ją wziął do pokoju? – spytał, delikatnie niepocieszony.
– Może źle się poczuł. Albo coś się stało. Powinienem mu to zanieść. Nie przejmuj się, zaraz wrócę i dokończymy to, co zaczęliśmy – odparłem, trzymając się swojego. Co jak co, ale Miki i jego samopoczucie jest ważniejsze. Obiecałem mu, że razem dotrzemy do Strażników Równowagi, i tak uczynimy. Ale razem, bo ja bez niego to przecież polegnę, i to na wielu płaszczyznach. No i też obiecałem, że będę o niego dbał. I właśnie to robię. Dbam, zanosząc mu kolację, czy może bardziej obiadokolację...? No, pierwszy syty posiłek tego dnia.
Pierw oczywiście zapukałem do drzwi, a kiedy nikt mi nie odpowiedział, niepewnie wszedłem do środka, gdzie nikogo nie było. Nie w pokoju. Natomiast z łazienki dochodziło nikłe światło. A więc tam się schował... Może miał za mało wody w ostatnim czasie? Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem zatrzymaliśmy się przy jakimś stałym źródle wody. Musieliśmy siebie radzić z zapasów, albo z deszczówki, a coś tak podejrzewałem, że to może być dla niego za mało.
– Miki? – zapukałem w drzwi łazienki.
– Zaraz wychodzę – odpowiedział w akompaniamencie cichego pluskania wody. Cóż, skoro zaraz wychodzi... to ja już na niego poczekam. Co mi szkodzi? Noc przecież jeszcze młoda jest. Tylko żeby mi mój makaron za bardzo nie wystygł. Taki zimny na pewno nie będzie dobry. – Nie siedzisz z tym swoim chłopaczkiem? – zapytał, kiedy tylko wyszedł, a w jego głosie mogłem usłyszeć nieufność, i może nawet lekką złośliwość.
– Zniknąłeś. I nie wziąłeś swojego dania. Pomyślałem, że ci je zaniosę, i upewnię się, że się dobrze czujesz. Wszystko w porządku? – spytałem, ignorując jego małe dogryzania. W tej chwili ważniejsze było, bym się upewnił, że wszystko w porządku, bo tak nie do końca jestem pewien, że jest.
<Złośniku? c:>