Od Soreya CD Mikleo

piątek, 4 lipca 2025

|
Jego słowa mnie zaintrygowały. Nie sądziłem, ze spakował książkę ze sobą, nie widziałem, by coś takiego pakował, ale też w sumie, to za bardzo nie patrzyłem, co pakuje, patrzyłem, czy nikt nie nadchodzi. Zafascynowany czytałem stronę za stroną, nie zwracając uwagi na nic innego. Jeszcze była ona o czymś, co mnie interesuje... całkowicie odpłynąłem, zapominając nawet o Mikleo. Historia w  końcu wydawała się być znacznie bardziej ciekawsza od medytacji, lekcji geografii czy cokolwiek innego. 
Nie wiem, ile czasu minęło, nim mój przyjaciel zaczął mnie wybudzać z tego czytania, co mi się nie podobało. W końcu, dałem mu spokój, tak jak chciał. W czym więc miał problem? Podniosłem wzrok, delikatnie marszcząc brwi. 
- Pomożesz mi zrobić kolację – wyjaśnił, co jeszcze bardziej mnie zbiło z tropu. 
- Ja? Ale ja nie potrafię gotować – odpowiedziałem, nie rozumiejąc, czemu mnie o to prosi. Przecież doskonale wiedział, jakim ja jestem beztalenciem i kulinarnym, i życiowym. 
- Więc najwyższa pora się nauczyć. Mówiłem ci, że musisz umieć podstawy, na wszelki wypadek. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy – odpowiedział, zabierając moją książkę. Znaczy się, jego, ale póki ja ją czytam, to jest moja. - Chodź. Powiesz mi, co z tych składników można by zrobić. 
- Z jakich składników? - zapytałem, nerwowo drapiąc się po karku. 
- Trzeba je wyjąć, tak? Ogólnie trzeba wyjąć wszystko, i jakoś to później przepakować, by cię odciążyć – wyjaśnił, przyciągając do siebie ten wielki plecak. Z przepakowaniem to ja mogę mu pomóc, na tym się znam, no i dopilnuję, by tej swojej torby za ciężkiej nie miał. 
- Już się za to zabieram – powiedziałem, z chęcią zabierając od niego plecak, by zaraz wszystko z niego wyjąć. 
- Dobrze... mamy trochę składników, możesz się rozejrzeć dookoła, czy czegoś nie mamy i powiedz mi, co byś z tego przyrządził – nie wiem, jakim cudem on ma do mnie tyle cierpliwości. Może za to go tak uwielbiałem? Nikt do mnie nie ma cierpliwości, nawet ja sam. Muszę mu kiedyś jakiś prezent za to dać, on przecież zasługuje na nagrodę. Jeszcze nie wiem, jaką, ale ja już mu coś wymyślę fantastycznego. 
- Noo... biednie to wszystko wygląda – przyznałem, delikatnie się krzywiąc. 
- Ja tu widzę kilka propozycji – podsunął, ale ja tam nic nie wiedziałem, żadnego połączenia, tylko pojedyncze składniki, które też przecież trzeba oszczędzać, bo nigdy nie wiemy, kiedy to trafimy na jakąś wioskę. 
- Może... trochę ryżu? - zaproponowałem, niepewnie zerkając na jego osobę. 
- Sam ryż? - podpytał, chcąc wyciągnąć ze mnie trochę więcej. 
- No... chyba  tak. I może byśmy go tak podsmażyli? Dla urozmaicenia? - zaproponowałem, wzruszając ramionami. Tak nie do końca miałem pojęcie, co i jak robić. I z czym to połączyć. Mieliśmy jeszcze trochę warzyw, ale czy je nie lepiej zostawić na później? Sam ryż też tak średnio mi się uśmiecha, no ale takie mamy warunki, i muszę się jakoś do nich dostosować czy mi się to podoba, czy nie. I tak przez trzy tygodnie. Cóż, dam radę. 

<Owieczko? c:>

Etykiety

Archiwum