Od razu poczułem ukłucie wstydu. To moja wina. To przeze mnie tak długo idziemy, bo nie dość, że musimy iść, a nie latać, to jeszcze musimy unikać deszczu. Mikleo nie musiał się chować przed deszczem, i mógł lecieć, a tymczasem jest tu przy mnie, dba, i gotuje, i wszystko. Tak nie powinno wyglądać. Powinienem być mu równy, a tymczasem mocno zostaję w tyle, jak to miało miejsce w klasie. Aż poczułem wstyd, bo gdyby nie ja, już pewnie byłby na miejscu, szukając swojego szczęścia i celu w życiu. Jakby tak na to patrzeć, to ewidentnie mu stoję na drodze do szczęścia.
- A jak mi się nigdy nie uda? - spytałem niepewnie, jakoś tak mimowolnie bawiąc się jego włosami. One były takie niezwykłe. Niby włosy, jednocześnie nie były włosami. Nie mogę wyjść z podziwu, jaki on jest niesamowity.
- Uda się. Nie czuję, by pogoda się specjalnie polepszyła, więc będziemy mieć dużo czasu. Jesteś aniołem, zatem musisz mieć skrzydła. Raz je obudzisz, i już będą z tobą na zawsze – uspokoił mnie, oczywiście jak zawsze bardzo we mnie wierząc. Za bardzo. Nie zasługiwałem na tę jego wiarę. Aż poczułem się jeszcze gorzej. Mój przyjaciel był bardziej niż idealny.
- A jeżeli się nie uda... to może powinniśmy się rozdzielić? - zaproponowałem, co wywołało mocne zaskoczenie ze strony Mikleo. - No bo popatrz na to, ja tylko cię spowalniam. Nie umiem latać, muszę jeść, muszę uważać na chłód... jestem jak taka kula u nogi.
- Spójrz na mnie – poprosił, kładąc dłoń na moim policzku, a ten drobny, czuły gest sprawił, że od razu zyskał moją uwagę. Niepewnie zerknąłem na Mikleo, czekając w obawie, co chce mi powiedzieć. Nie chciałem, by dochodziło do naszego rozdzielenia, ale też wiedziałem, że to dla niego będzie najlepsze rozwiązanie. - Nie jesteś żadną kulą u nogi. Jesteś moim przyjacielem, tak? I razem tam dotrzemy – obiecał, ale i tak czułem się odrobinkę źle z faktem, że tak wszystko opóźniam. - Będę przy tobie, i ci pomogę wybudzić te skrzydła. Teraz jednak skup się na odpoczynku. Zachowanie energii też jest bardzo ważne.
- Żebym to ja miał tyle optymizmu, co ty – westchnąłem cicho, spuszczając wzrok.
- Ale ty jesteś strasznie optymistyczny, tylko nie wierzysz w siebie. To jest twój problem. Ale go naprawimy. Będziemy mieć teraz mnóstwo czasu, by nad tobą popracować – odpowiedział, powodując tym samym u mnie łagodny uśmiech. On był niesamowity. Jak ja sobie poradziłem przez niego ten rok?
- Nad tobą też trzeba popracować. I twoim wyrażaniem emocji. I twoim uśmiechaniem się. Masz taki piękny uśmiech, ale kiedy jest szczery – powiedziałem zgodnie z prawdą. Mogłem się na niego i patrzeć, i patrzeć i się nie napatrzę. Tylko strasznie rzadko się szczerze uśmiecha. Każdą jednak taką rzadką chwilę dokładnie zapamiętywałem, bo była tego warta. Po co mi jakieś przepisy, reguły w geografii, czy inne niby ważne rzeczy, jak to jego szczery uśmiech jest dla mnie najpiękniejszy i najważniejszy.
<Owieczko? c:>