Od Soreya CD Mikleo

wtorek, 1 lipca 2025

|
 Jak dla mnie Mikleo był zbyt skromny. Nasz posiłek był oczywiście ubogi, zwykłe ugotowane warzywa, no ale one były ugotowane, a nie przegotowane, co zapewne wydarzyłoby się w moim przypadku. I tak lepiej, by on się zabierał za takie przygotowywanie posiłków i myślenie pod tym względem, on się zna, on to dobrze zrobi, a ja... cóż, sam nie wiem, jak bym bez niego tu przetrwał. Najpewniej bym nie przetrwał, proste. On jest dla mnie wszystkim, i to naprawdę. 
- To i tak znacznie lepsze od tego, co ja bym zrobił. Ty się naprawdę świetnie spisałeś – powiedziałem zgodnie z prawdą, zabierając się za jedzenie. Proste, ale dobre, ja tam niczego więcej nie potrzebowałem. No, może jakiegoś takiego zapychacza, jak ryż. A ryż to ja chyba spakowałem. A może nie? Sam nie wiem. Na pewno nie starczy nam tego jedzenia aż do końca naszej podróży, skoro według Mikleo nasza podróż będzie trwała aż do trzech tygodni. A może po drodze uda nam się znaleźć jakąś wioskę? Za obiad, i zapasy, mógłbym coś zrobić, no bo pieniędzy to ja za bardzo nie miałem. A nawet jakbym miał, to i tak szukałbym sposobu, by wydać jak najmniej. 
- Raczej byś dał radę. Należało je tylko ugotować – odpowiedział spokojnie, na co pokręciłem głową. 
- Oj, nie, nie dałbym. Albo bym je nie dogotował, albo bym je przegotował. Jedno z tych dwóch – uśmiechnąłem się głupio, jedząc warzywko za warzywkiem. Od kiedy mi pomógł z tymi mięśniami, jakoś tak się lepiej czułem. On to jest doprawdy niesamowity. 
- Wieczorem zrobimy razem kolację, i zobaczę, czy faktycznie jesteś aż tak beznadziejny – odpowiedział, przyglądając mi się łagodnie. 
- Nie jestem tak beznadziejny. Jestem gorzej niż to. Dziękuję, było pyszne. Umyję wszystko, jak tylko dotrzemy do rzeki. Nie ma co na to marnować wody – odpowiedziałem, zabierając się za pakowanie. On wszystko ogarnął do tej pory, to ja teraz zajmę się resztą.
Mikleo przyglądał mi się z uwagą, a ja czułem, że nad czymś intensywnie myśli. Ciekawe, nad czym. Szkoda, że nie mogę mu czytać w myślach. Mikleo jest czasem taki nieprzenikniony, taki tajemniczy... niby doskonale go znałem, ale przez ten rok strasznie zamknął się w sobie. Domyślałem się, czyja to wina, i też wiedziałem, że będę miał przed sobą mnóstwo pracy, by go znów otworzyć. Ja jednak nie będę się poddawał. Powoli, drobnymi kroczkami będę mu pomagał. W końcu, jestem tu dla niego, i dla niego będę. 
- Wieczorem przepakujemy rzeczy tak, byś nasze bagaże były równe ciężarem – stwierdził, na co zmarszczyłem brwi.
- A po co to komu? Przecież i tak noszę wszystko, i tak. Powiem ci, że nawet lepiej, że to plecak jest cięższy, mam wtedy jako tako równomiernie rozłożony ciężar – odpowiedziałem, idąc za moim przyjacielem. Na wschód. Albo chyba to był zachód? No, nieważne, najważniejsze, by to mój przyjaciel wiedział, gdzie idziemy. - Nie musisz niczego dźwigać, ja się tym zajmę. I tak z dnia na dzień będzie to trochę lżejsze, dam sobie świetnie radę – dodałem, uśmiechając się do niego szeroko. Chociaż tak mogę mu pomagać w tej naszej wędrówce. 

<Owieczko? c:>

Etykiety

Archiwum