Początkowo nie mówiłem nic, myśląc intensywnie nad jego słowami. Paskudna sprawa. I tragedia. Zawsze sobie beznadziejnie radziłem, jak chodzi o pocieszenie. Czułem, że coś powinienem powiedzieć, ale... co takiego? Nic, co bym powiedział, nie poprawi jego nastroju. Przynajmniej już teraz wiem, na czym stoję, i nie jestem wykluczony. I też łatwiej będzie mi stanąć w jego obronie, kiedy już ktoś będzie miał do niego problem. Swoją drogą, czemu ktokolwiek miałby mieć do niego jakiś problem? Przecież to była tragedia, z którą będzie musiał jakoś żyć do końca swojego życia. Teraz, te jego przytłaczające poczucie winy jest dla mnie zrozumiałe.
- Jeżeli ktoś upozorował to morderstwo tak, by wrobić w nie ciebie, jest zwykłym skurwysynem – powiedziałem cicho, wpatrując się w ciemny sufit.
- Myślisz, że morderca chce mnie wrobić? - zapytał, na co wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Ale nie możemy wykluczyć tej możliwości. Przyjmując tę teorię, od razu zakładamy, że to musi być ktoś z Akademii, ktoś, kto sprawnie się orientuje w plotkach. Wcześniej dowiedziałem się, że był to mężczyzna, starszy od nas, i ktoś, komu ufała. Wątpię, by Sayuri na lewo i prawo rozpowiadała o tobie. Zatem to może jeden z opiekunów? Albo absolwent, jakiś świeży. Weź pod uwagę, że to tylko jedna z możliwości. Wydaje mi się, że ten sygnet może być najlepszym tropem. Miał na sobie jakieś znaki, one coś muszą znaczyć – westchnąłem cicho, nerwowo się przekręcając. Powinienem przestać o tym myśleć. Wyrzucić wszystkie myśli z głowy, i pójść spać.
- Wiem, że nie jestem lubiany, ale żeby wrabiać mnie w morderstwo?
- Na kogoś winę trzeba zrzucić, tak? Jesteś do tego idealnym celem – wyjaśniłem, pocierając skronie. Od tego wszystkiego mnie zaczęła głowa boleć. - Ale nie martw się. Masz alibi, więc póki nie znajdą twoich śladów na miejscu zbrodni, nic nie mogą ci zrobić.
- Dziękuję. Za to, że mi uwierzyłeś. Nie miałeś przecież pewności, że tego nie zrobiłem, z marszu mi uwierzyłeś – odezwał się po dłuższej chwili, a ja delikatnie się na te słowa uśmiechnąłem.
- Oczywiście, że ci uwierzyłem. Nie jesteś mordercą przecież – odpowiedziałem spokojnie, zerkając na niego kątem oka.
Haru nie odpowiedział, a ja nie kontynuowałem rozmowy. Skoro chciał spać, niech śpi. Też powinienem spróbować, to na dobre mi wyjdzie, mimo że trochę się tego obawiałem. W końcu, koszmar i lunatykowanie... no, to się nie skończy dobrze. Na wszelki wypadek już założyłem rękawiczki, by nie zrobić mu krzywdy. Nie chciałem z tym ryzykować. Wpatrywałem się w ciemny sufit tak długo, aż oczy z tego wykończenia same mi się nie zamknęły.
Obudziłem się... nie wiem kiedy, ale na pewno nie w swoim łóżku, a w łóżku Haru. Co więcej, przytulałem się do niego, do jego pleców. Przestraszony tym, co zrobiłem, odsunąłem się od niego gwałtownie, oddychając ciężko. I dopiero ten ruch obudził Haru, który odwrócił się w moją stronę, niemrawo przecierając oczy.
- Daisuke? - zapytał, podnosząc się do siadu.
- Przepraszam. Po prostu się tu obudziłem – wymamrotałem, zbierając się z jego łóżka. Mój panie, jaki to był wstyd. Nie sądziłem, że mogę zrobić coś takiego, nawet przez sen, przecież ja stroniłem od kontaktu fizycznego, a tu? To się nigdy nie powinno było wydarzyć.
<Współlokatorze? c:>