Od Mikleo CD Soreya

wtorek, 1 lipca 2025

|
Jak długo będziemy szli? To akurat trudne pytanie, na które nie potrafiłem odpowiedzieć jednoznacznie. Wszystko zależało od pogody, naszego tempa, długości snu, a także od liczby przerw, które znacznie mogły wydłużyć całą drogę. Nie było więc jednej, pewnej odpowiedzi.
- Ciężko mi powiedzieć, ile tak naprawdę potrwa nasza podróż - Odparłem po chwili namysłu, starając się mówić spokojnie i rzeczowo. - Wszystko zależy od tego, jak szybko będziemy wędrować i jak wiele przerw zrobimy po drodze. Myślę jednak, że w przeciągu dwóch, maksymalnie trzech tygodni powinniśmy dotrzeć na miejsce. - Wyjaśniłem, rozglądając się uważnie po rzeczach, które sobie tutaj przygotował.
Zaraz potem zauważyłem spakowane warzywa. Uśmiechnąłem się lekko, bo od razu pomyślałem, że z ich pomocą da się przyrządzić coś prostego i pożywnego. Trochę ognia, garnek, odrobina soli, którą również zabrał i za moment będziemy mogli zjeść ciepły posiłek.
- A wracając do twoich ubrań - Dodałem, unosząc wzrok - Zawsze możemy je wyprać w rzece. Potrafię je później szybko wysuszyć, więc nie powinno być z tym najmniejszego problemu. - Zaproponowałem powoli wszystko samemu przygotowując, nie potrzebując pomocy do tak prostych rzeczy. 
Sorey westchnął cicho, nie przestając masować obolałych ramion. Wyraźnie było widać, że dźwiganie ciężkich rzeczy zaczyna go przerastać.
- Wygląda na to, że noszenie tych pakunków wcale nie będzie takie proste - Mruknął z lekkim rozdrażnieniem.
A co on powie później? Droga przed nami nie będzie łatwa. Albo nauczy się latać, albo będziemy musieli wędrować dniami, a może nawet nocami, żeby nadrobić stracony czas.
Skinąłem głową w milczeniu, rozumiejąc jego niezadowolenie.
Po przygotowaniu wszystkiego na obiad zostawiłem garnek na ogniu, z którego unosił się już przyjemny zapach gotujących się warzyw. Gestem dłoni przywołałem Soreya bliżej.
- Coś się stało? - Zapytał od razu, a w jego głosie, dało się usłyszeć zmartwienie, a to dlaczego? Tego nie rozumiałem.
- Nie, nic złego się nie dzieje. - Zapewniłem, Robert mu miejsce na kocu. - Po prostu się zrelaksuj... Delikatnie położyłem zimne dłonie na jego ramionach. Poczułem, jak mięśnie pod palcami są twarde od zmęczenia. Skoncentrowałem się przez chwilę i posłałem odrobinę swojej mocy, żeby ulżyć mu w bólu. Ciepłe, kojące pulsowanie rozlało się pod moimi dłońmi, rozluźniając spięte mięśnie.
- Dziękuję, Miki. - Westchnął z ulgą, gdy oderwałem ręce. - Jesteś niesamowitym aniołem - Stwierdził, odruchowo mocno się do mnie przytulając.
- Niesamowity to za wiele powiedziane - Odpowiedziałem to uśmiechnąć się delikatnie a przy okazji szczerze choć wcale nie było to proste. 
Odsuwając przyjaciela od siebie odwróciłem wzrok w stronę garnka, w którym warzywa już zaczynały mięknąć.
Cisza, jaka zapadła między nami, była spokojna i przyjazna. Odległe trzaski ognia mieszały się z odgłosami przyrody. Przez chwilę poczułem, że mimo trudów podróży jest w tym wszystkim coś prostego i ważnego świadomość, że możemy na siebie liczyć.
Widząc, że warzywa były już gotowe do zjedzenia, ostrożnie zdjąłem garnek z ognia i odstawiłem na ziemię. W ten sposób mogliśmy zaoszczędzić czas i uniknąć zbędnego sprzątania, przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby po prostu jeść prosto z naczynia. Niewiele trzeba było, by posiłek w podróży smakował równie dobrze jak ten przygotowany w domu.
- Proszę. - Podałem mu widelec. - Nic specjalnego, ale myślę, że na ten moment musi nam wystarczyć... - Dodałem, podając mu sztućce.

<Przyjacielu? C:> 

Etykiety

Archiwum