Cały on, nigdy nie wiedział, kiedy przestać mówić. Czasem zastanawiam się, czy w ogóle ma jakikolwiek umiar. Potrafi gadać od rana do nocy, a potem jeszcze trochę. I o ile nigdy specjalnie mi to nie przeszkadzało, tak od czasu do czasu naprawdę intryguje mnie, skąd bierze na to siłę.
To niesamowite, jak wiele nas różni, a jednocześnie jak wiele łączy. On mówi za nas dwóch, dzięki czemu ja nie muszę odzywać się zbyt często i tak jest dobrze. Mówienie zwyczajnie mnie męczy. Oczywiście kiedyś potrafiłem mówić więcej, ale mój dziadek dość szybko uświadomił mi, jak bardzo potok słów bywa zbędny. Nauczył mnie, że mam używać przede wszystkim umysłu, oczu i sprytu. Głos, jak powtarzał, to tylko przeszkoda w osiągnięciu celu.
-Sorey, proszę… idź już spać. - Westchnąłem spokojnie, zamykając oczy, żeby dać mu jasno do zrozumienia, że na dziś rozmowa jest skończona. - Rano będziesz musiał wstać i zapewniam cię, że nie będzie żadnej litości. Masz wstać bez choćby słowa narzekania. - Wyjaśniłem, mówiąc bardzo poważnie, nie będzie miał żadnych ulg, nie kiedy przed nami tak wiele drogi do pokonania.
- Bez jakiegokolwiek narzekania? – mruknął z wyrzutem. - Ale przecież ja nie umiem wstać bez narzekania… - No i tyle by było z mojego odpoczynku.
- To niestety będziesz musiał się nauczyć. - Stwierdziłem bez cienia współczucia i odwróciłem się do niego plecami. - Dobranoc - Wyszeptałem,
- Dobranoc - Odpowiedział w końcu cicho. Tym razem naprawdę zamilkł, pozwalając nam obu wreszcie odpłynąć do krainy snu.
Obudziłem się w środku nocy, czując na sobie dłonie mojego przyjaciela, które ciasno owinęły się wokół mojego pasa. Mamrotał coś pod nosem, jednocześnie mocno mnie do siebie przytulając. Z tego, co zrozumiałem, mówił coś o jakichś zwierzakach. Chyba śniły mu się owce, bo wyraźnie je liczył, powtarzając, jakie są mięciutkie.
Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem i postanowiłem jeszcze trochę go posłuchać. Kto wie, może akurat usłyszę coś ciekawego.
Wsłuchując się w jego senny, urywany głos, patrzyłem na jego twarz. Nie widziałem już w nim tego dziecka, które znałem dawniej, przez ten rok naprawdę wydoroślał. Chociaż wciąż był równie roztrzepany, jak kiedyś.
Zmęczony westchnąłem cicho. Nie miałem serca go budzić. Skoro czuł, że musi się przytulić nawet przez sen… niech tak będzie. I tak niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Ułożyłem się wygodniej, zamykając oczy. Delikatnie przytuliłem się do jego ciepłego ciała. Byłem jeszcze senny, więc pozwoliłem sobie odpłynąć z powrotem w sen, już nie słuchając dalszego mamrotania, które jak zwykle, nie miało najmniejszego sensu.
On naprawdę nie potrafi nie mówić, niesamowite jak bardzo gadatliwy jest.
Powoli ponownie odpływałem do krainy snów, gdy nagle usłyszałem swoje imię. Zaskoczony, otworzyłem senne, ciężkie powieki i spojrzałem na niego. Wciąż spał, a więc wołał mnie przez sen. Czyżby w tej chwili o mnie śnił?
Zaraz jednak zauważyłem, że jego twarz zmieniła wyraz, stała się bardziej zmartwiona, jakby coś go męczyło. Nawet pogrążony w śnie nie potrafił od tego uciec.
Obawiając się, że dręczy go koszmar, położyłem mu dłoń na czole i użyłem odrobiny mocy, żeby go uspokoić, choć trochę złagodzić ten lęk.
- Już dobrze… - Wyszeptałem cicho, pochylając się bliżej. - Jestem tu i obiecuję, że cię nie zostawię. - Czułem, że teraz naprawdę mnie potrzebuje. A ja byłem. Jestem. I będę, póki świat i czas nas nie rozdzielą.
<Przyjacielu? C;>