Spałem na swoim małym, lecz wygodnym łóżku, nieświadomy niczego. Chciałem się wreszcie porządnie wyspać na miękkim materacu, póki miałem na to okazję, jutro znów czekało nas spanie na twardej ziemi. To oznaczało koniec z odrobiną przyjemności, którą dawała ta stara, licha karczma.
Obudziłem się w środku nocy. Do moich powiek dotarła wąska strużka światła, przesączająca się przez moje zamknięte powieki, zaspany od razu podniosłem się do siadu, rozglądając po pokoju w półśnie.
- Sorey, dlaczego nie śpisz? I skąd masz moją książkę? - Mruknąłem zaspanym głosem, przecierając dłonią oczy.
- Obudziłem cię? Przepraszam, nie chciałem… Nie mogłem zasnąć, więc pomyślałem, że trochę poczytam. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe - Odpowiedział spokojnie. Odłożył książkę na bok i spojrzał na mnie z lekkim zakłopotaniem.
- Nic się nie stało - Odparłem, chociaż nie mogłem powstrzymać lekkiego westchnienia. - Ale rano nie będziesz mógł wstać. Całą drogę będziesz zmęczony i zrzędliwy. - Zauważyłem, przeglądając się mu z lekkim zmartwieniem.
Zdecydowanie powinien pójść już spać, jeśli nie tutaj, to może… z tym chłopakiem, z którym spędził dzisiaj czas. A zamiast tego siedzi i czyta, jakby wcale nie potrzebował odpoczynku.
- Chodź tutaj - Powiedziałem w końcu, gestem wskazując miejsce obok siebie. Wiedziałem, że tak naprawdę potrzebuje bliskości bardziej niż tej książki. A skoro to miało mu pomóc, mogłem się poświęcić zresztą, dopóki robił to on, wcale mi to nie przeszkadzało.
Sorey przez moment wyglądał na zaskoczonego. Zanim podszedł, zgasił świeczkę stojącą na małym stoliku.
- Nie będzie ci przeszkadzało, że z tobą śpię? - Zapytał cicho, kładąc się obok mnie.
- Nie będzie. Dopóki mnie nie dotykasz w żaden dziwny sposób, nic mi nie przeszkadza - Zapewniłem go spokojnie.
Przyciągnąłem go lekko do siebie. Sorey przytulił się do mojego boku i niemal natychmiast zasnął, jakby tylko na to czekał.
Westchnąłem w ciemności, czując jego spokojny oddech na ramieniu. No i co on by beze mnie zrobił? Zdecydowanie byłem wszystkim, co składało się w całość, potrafiłem myśleć i robić za nas obu, żeby on mógł od tego uciec. Doskonale zdając sobie sprawę z tego jak źle sobie z tym radzi.
Wciąż zmęczony wtuliłem twarz w poduszkę, pozwalając sobie na chwilę zapomnienia. Odpływałem powoli do krainy snów, chcąc jeszcze trochę pospać, zanim dzień znów odbierze mi tę przyjemność.
Mimo wcześniejszych planów obudziłem się znacznie później, niż zamierzałem. Mieliśmy wyruszyć o świcie, a tymczasem słońce stało już wysoko na niebie, było po dziewiątej. Nie tak to miało wyglądać i zdecydowanie nie tego oczekiwałem od swojego organizmu. Zwykle budził mnie punktualnie, niemal zawsze o tej samej porze, ale tym razem zawiódł i teraz musiałem mierzyć się z konsekwencjami.
Zaspany i trochę zirytowany, ostrożnie wydostałem się z objęć przyjaciela. Od razu kierując się do łazienki, żeby zażyć ostatniej ciepłej kąpieli przed drogą. Trzeba było doprowadzić się do porządku wiedziałem, że później będzie o to znacznie trudniej.
Kiedy wyszedłem z łazienki, odświeżony, ale wciąż lekko ospały, od razu podszedłem do Soreya. Wciąż spał spokojnie, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że czas uciekał nam między palcami.
- Sorey, wstawaj - Powiedziałem, nachylając się nad nim i kładąc mu dłoń na ramieniu. - Jesteśmy spóźnieni. Nie ma czasu na spanie - Dodałem nieco bardziej stanowczym głosem, nie chcąc aby wszystko przedłużyło się jeszcze bardziej..
<Przyjacielu? C:>