Mój uśmiech? On naprawdę nie był mi potrzebny. Zdecydowanie należał do tych rzeczy, które mogłem spokojnie pominąć w swoim codziennym życiu. Uśmiechałem się tylko w wyjątkowych sytuacjach i ta właśnie taka była. Wyjątkowa.
- Nie obiecuję, że ci się uda. Uśmiech nie jest mi szczególnie potrzebny, żeby funkcjonować - Zauważyłem spokojnie, od razu dostrzegając błysk w jego oczach. On ewidentnie się ze mną nie zgadzał. Patrzył na to zupełnie inaczej niż ja i, co dziwne, wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, to było dobre. Nie musiał być taki jak ja. Dzięki temu mogliśmy stać się naprawdę zgraną ekipą. I wiedziałem, że nic ani nikt tego nie zmieni.
Mój przyjaciel w milczeniu patrzył na mnie, jakby usiłował wyczytać moje myśli. Jego dłoń odruchowo zanurzyła się w moich włosach, bawił się nimi z delikatnością, która mnie rozczulała. Najwyraźniej ich miękkość i nienaturalny kolor wciąż go fascynowały, chociaż znał je przecież na wylot. Znał je i dotykał tyle razy, że powinny mu spowszednieć, ale w jego spojrzeniu wciąż było coś z zaciekawienia i czułości.
- Ja i tak jestem pewien, że w końcu szczerze się uśmiechniesz - Powiedział w końcu z przekonaniem. - I ja o to zadbam. - Przytulił się do mnie, nawet nie czekając, aż zaśniemy. Chyba poczuł się już na tyle swobodnie, by uznać, że może to zrobić o każdej porze. I w sumie... czemu nie? Mnie to nie przeszkadzało. Właściwie wręcz przeciwnie, lubiłem to. Nigdy nie zrobił mi niczego złego, nie dał powodu, bym musiał go odtrącić.
Może właśnie w tym była jego siła. W tej pewności, że kiedyś jednak znajdzie sposób, by rozjaśnić moją twarz uśmiechem, na który sam dawno przestałem liczyć.
- Twoje niedoczekanie - Odgryzłem się, nie mając najmniejszego zamiaru tak łatwo dać mu wygrać. Jeśli naprawdę chce zobaczyć mój szczery uśmiech, będzie musiał się bardzo postarać. A może... uśmiechnę się dopiero wtedy, gdy w końcu opanuję swoje skrzydła.
- Przyjmuję ten zakład - Stwierdził z zadowoleniem, uśmiechając się jeszcze bardziej głupkowato niż zazwyczaj.
Westchnąłem ciężko, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jego pewność siebie była czasem wręcz irytująca, ale jednocześnie potrafiła rozbroić. No dobrze... niech mu będzie. Nad tym wszystkim pomyślimy jutro. Dziś najwyższa pora, żeby po prostu pójść spać.
- Zakład zakładem, ale chodźmy już spać. Musimy nadrobić drogę, skoro jesteśmy tak bardzo w tyle - Mruknąłem, ziewając i chowając twarz w jego ramionach.
- Dobranoc, Sorey.
- Dobranoc, Miki - Szepnął cicho.
Wtulił się we mnie jeszcze mocniej, jakby bał się, że zniknę, jeśli puści. Czułem jego spokojny oddech na skórze. Po chwili oddech zaczął się wyrównywać i Sorey powoli odpłynął do krainy snu.
A ja przez moment leżałem nieruchomo, nasłuchując bicia jego serca, zanim sam pozwoliłem sobie zamknąć oczy.
I tak minęła nam spokojnie noc, nim znów nadszedł poranek, a wraz z nim codzienne obowiązki. Jak zwykle musieliśmy złożyć namiot, zjeść skromne śniadanie i wyruszyć w dalszą drogę, ku nieznanemu. Przed nami kolejne kilometry, kolejne przeszkody, kolejne chwile, które zbliżały nas do celu, choć wciąż nie wiedzieliśmy, jak daleko on naprawdę jest.
Mam tylko nadzieję, że uda nam się nadrobić stracony czas. Że prędzej czy później skrzydła mojego przyjaciela w końcu się pojawią, a kiedy to się stanie, nasza podróż nabierze tempa. Dzięki nim pokonamy resztę drogi znacznie szybciej.
<Przyjacielu? C:>