Musiałem przyznać, że trochę mnie to rozbawiło. Naprawdę myślał, że ten chłopak mi się spodobał? Nie, zdecydowanie nie patrzę na ludzi w takich kategoriach. Ta róża to był bardzo miły gest, za który jestem wdzięczny, ale to wcale nie oznacza, że od razu pobiegnę się z nim zaznajomić. Mam przyjaciela i on w zupełności mi wystarcza.
- Wiesz, to wcale nie brzmi tak, jakbyś tego naprawdę chciał - Powiedziałem, ruszając przodem. - Poza tym, jednorazowe przygody to nie moja bajka. Zdecydowanie wolę spędzić czas z tobą niż poznawać obcych ludzi.
Prawdę mówiąc, miałem ochotę na spacer. Chciałem zrobić coś więcej, coś, co oderwie nas od codzienności. Ale skoro mój przyjaciel chciał wrócić do pokoju, to i ja musiałem wrócić, to znaczy nie musiałem, ja po prostu tego chciałem. Chciałem być przy nim tak długo, jak tylko będzie tego potrzebował.
- A ja myślę, że takie znajomości mogłyby ci dobrze zrobić - Stwierdził po chwili, choć jego ton zupełnie tego nie potwierdzał. W rzeczywistości wcale nie chciał, żebym spędzał czas z tym mężczyzną. Zresztą... ja nawet go nie znałem. Nie potrafiłem, jak Sorey, pójść do łóżka z kimś obcym, ot tak, na jedną noc. Nie potrafiłem się przed kimś obcym otworzyć.
Przyjąłem tę różę, bo naprawdę mi się podobała, był w niej jakiś urok. Ale to nie znaczyło, że zaraz za tym facetem pobiegnę. Nie ze mną takie numery.
- Myślę, że nie jest mi to potrzebne. I wiesz... nie musisz być zazdrosny. Jestem twoim przyjacielem i to się nie zmieni - Powiedziałem spokojnie, chwytając delikatnie jego dłoń. Chciałem, by w tej chwili cała jego uwaga była skupiona tylko na mnie.
Sorey delikatnie się zarumienił i odwrócił wzrok.
- Ja nie jestem zazdrosny. Możesz się umawiać, z kim chcesz - Zapewnił, ale czułem, że to nieprawda.
Był zazdrosny. I nie podobało mu się to, co się właśnie wydarzyło. Westchnąłem cicho. Nie znałem się na miłości ani związkach, nigdy w żadnym nie byłem. Ale mimo to czułem, że Sorey chce, żebym był blisko. Choć nie byliśmy razem, chciał mieć mnie przy sobie.
- A więc... nie przeszkadzałoby ci, gdybym jednak poszedł do niego? - zapytałem, unosząc brew w lekkim, prowokującym geście.
Zawahał się. Potrzebował chwili, by przełknąć te słowa.
- Nie... nie będzie mi przeszkadzało - Powiedział w końcu.
Oczywiście, że kłamał. I to jak z nut. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zauważyć, myślę, że nawet ślepy by to dostrzegł.
- Wiesz, tak sobie myślę - Zacząłem, starając się chociaż łagodnie uśmiechnąć rzucając mu spojrzenie przez ramię, - Że może następnym razem, zamiast się dusić w sobie i zachowywać tak, jak się zachowujesz… Mam na myśli tak dziwnie, po prostu sam przyniósłbyś mi kwiaty? To na pewno byłoby bardzo miłe.
Wszedłem pierwszy do gospody, rzucając ukradkowe spojrzenie na Soreya, który szedł za mną. Mocno ściskał moją dłoń, jakby bał się, że ją puszczę.
Sorey nic już nie odpowiedział, milcząc tak jakby właśnie musiał przemyśleć swoje słowa i czyny..
<Przyjacielu? C:>