I znowu to samo. Zawsze broni się tym samym, powtarzanym do znudzenia zdaniem: "Jestem za głupi", "Tego nie ogarnę", "Szkoda na mnie czasu".
Na Boga, czy on w końcu mógłby uwierzyć w siebie choć odrobinę? Przecież to naprawdę nic nie kosztuje, a mogłoby zmienić w nim tak wiele.
Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową z rezygnacją. Po kilku minutach marszu znalazłem odpowiednie miejsce na rozbicie obozu. Tak, tutaj będzie idealnie. Cień rzucany przez drzewa osłoni namiot przed nadmiernym słońcem. W pobliżu płynęła rzeka – wystarczająco blisko, byśmy mogli w niej umyć naczynia, wziąć chłodną kąpiel i po prostu na chwilę odetchnąć.
- Tutaj. To idealne miejsce - Stwierdziłem, podchodząc do niego i pomagając zdjąć z pleców ciężki plecak.
- Jak dobrze... - Wymamrotał z wyraźną ulgą.
Zauważyłem to od razu, twarz mu się rozluźniła, ramiona opadły, jakby nagle zniknęło z nich całe napięcie. Ten plecak był dla niego zdecydowanie za ciężki. Powinienem był mu pomóc wcześniej. I zrobiłbym to bez wahania, gdyby nie to jego wieczne: *"Nie trzeba", "Dam radę","Nie zawracaj sobie mną głowy".
Sorey nie potrzebował żadnych instrukcji. Szybko wyjął koc, który rozłożył na trawie, a potem wygodnie się na nim rozsiadł, zdejmując buty i przeciągając nogi.
No dobrze, niech mu będzie. Niech odpocznie przez chwilę.
Ale później, jak tylko rozłożymy namiot, bierzemy się do nauki. Bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie.
Mój przyjaciel rozkoszował się chwilą odpoczynku na rozłożonym kocu, a ja w tym czasie postanowiłem zażyć krótkiej, relaksacyjnej kąpieli, która miała sprawić, że poczuję się znacznie lepiej.
Woda zawsze działała na mnie kojąco. Pozwalała mi wyciszyć się, zregenerować ciało i poskładać na nowo wszystko to, co w ciągu dnia zdążyło się we mnie popsuć.
Zanurzyłem się po ramiona w chłodnej rzece. Przymknąłem na moment oczy i wsłuchałem się w odgłosy otoczenia, szmer wody obijającej się o kamienie, ciche pohukiwania ptaków w koronach drzew, łagodny podmuch wiatru.
Nie zauważyłem nawet, kiedy mój przyjaciel podszedł bliżej i stanął tuż za mną.
- Zdążyłeś już odpocząć? - Spytałem, zerkając na niego kątem oka.
- Potrzebowałbym chyba całego dnia, żeby naprawdę odpocząć... A to dopiero pierwszy dzień - Westchnął, wyglądając na skrajnie zmęczonego.
Cóż, sam zdecydował się na tę wyprawę. Nikt go do niczego nie zmuszał. Teraz musiał zmierzyć się z tym, co nas czekało.
- W końcu się przyzwyczaisz - Zapewniłem spokojnie, wychodząc z rzeki i otrząsając z ramion krople wody.
Sięgnąłem po ręcznik i odwróciłem się do niego.
- A jak na razie, skoro już trochę odpocząłeś... - Wyciągnąłem do niego dłoń w zapraszającym geście - Zapraszam na lekcję geografii. Postaram się wytłumaczyć ci podstawy, żebyś przynajmniej mniej więcej wiedział, gdzie jesteś.
Moja ręka zawisła w powietrzu , czekałem, aż ją uścisnie, gotów oznajmić mu, że czas beztroskiego lenistwa właśnie się skończył.
Sorey westchnął ciężko, ale mimo to ujął moją dłoń. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, raczej na pogodzonego z losem. Ale czy miał jakikolwiek wybór?
Musiał się nauczyć. Albo przynajmniej spróbować. Ja nie zamierzałem mu tego ułatwiać. Podstawy musiał znać, zwłaszcza podczas takiej podróży. Kto wie, co nas jeszcze czeka i czy pewnego dnia nie będziemy zmuszeni się rozdzielić.
Wtedy nie będzie mógł polegać na nikim innym, tylko na sobie.
<Przyjacielu? C:>