Pokręciłem energicznie głową, nie dowierzając w słowa, które właśnie padły z jego ust. On tak poważnie? Przecież w końcu musi zacząć o siebie dbać. Musi wreszcie nauczyć się skupiać na tym, co robi, żeby któregoś dnia nie zrobić sobie niepotrzebnie krzywdy. Musi w końcu wydorośleć, powoli nadchodzi jego czas.
Oczywiście jestem tu po to, żeby mu pomagać, ale nie po to, żeby myśleć za niego. On potrafi, i to potrafi całkiem dobrze, jeśli tylko naprawdę chce. Tylko właśnie... musi chcieć. Bo najłatwiej jest powiedzieć, że się nie wie, że się nie umie, że się nie potrafi. Granie głupka wychodzi mu doskonale, ale ja wiem o nim znacznie więcej, niż mu się wydaje.
- Nie mogę zawsze za ciebie odpowiadać. I nie mogę cały czas pilnować, żeby nic ci się nie stało - Powiedziałem spokojnie, chociaż w środku czułem narastającą frustrację. - Nie zawsze będę obok. Kiedyś w końcu poznasz kogoś odpowiedniego i wtedy pójdziesz własną drogą. Ale zanim to się stanie... muszę cię nauczyć, jak dbać o siebie, zarówno w sensie fizycznym, jak i psychicznym. - Uważnie go obserwowałem, czekając, czy w ogóle zrozumie, co tak naprawdę chcę mu powiedzieć.
Mój przyjaciel nagle znieruchomiał. Odwrócił głowę w moją stronę, a ja dostrzegłem, jak marszczy brwi, a jego spojrzenie zmienia się, z obojętnego w pełne niepokoju.
- Jak to... odejdę? - Zapytał cicho, niemal szeptem. - Ja nie chcę od ciebie odchodzić. Nawet jeśli kiedyś kogoś poznam, to chciałbym, żebyś był przy mnie. Jesteś dla mnie bardzo ważny i... nie chcę cię nigdy stracić. - W jego głosie była szczerość, która mnie zaskoczyła. Był naprawdę przejęty moimi słowami. Widziałem to, w każdym jego geście, w napięciu ciała, w tym niepewnym spojrzeniu. Bał się. Bał się, że mógłby mnie stracić.
- Serio? Chciałbyś żyć w jakimś dziwnym trójkąciku razem z twoim chłopakiem? - Dopytałem z lekkim rozbawieniem, nie mogąc się powstrzymać. - Jego dramatyczne wyznanie było wzruszające, ale też... no cóż, zabawne w swojej intensywności. I chyba pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę się zaśmiałem, szczerze, głośno, bez ukrywania emocji.
Sorey patrzył na mnie jak zaczarowany. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mój śmiech tak mocno przykuł jego uwagę. Nic dziwnego, przecież już od dawna nie śmiałem się tak szczerze. Ale dlaczego miałbym się nie śmiać, skoro opowiadał takie głupoty?
- Jeśli będzie trzeba, a ty nie będziesz miał nic przeciwko... no i jeśli on o ile w ogóle kiedykolwiek kogoś poznam, też się zgodzi... to dlaczego nie? - Odparł z powagą, choć uśmiechał się przy tym jak głupi do sera. Dokładnie tak, jak zawsze wychodziło mu najlepiej. - Przecież miałbym przy sobie najlepszego przyjaciela i partnera. To... to jest moje największe pragnienie.
Westchnąłem cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Obawiam się, że to tak nie działa. - Mówiłem spokojnie, ale stanowczo. - W pewnym momencie będziesz musiał wybierać między przyjaźnią a miłością. To znaczy... nie będę ci kazał decydować między nim a mną. Nigdy bym tego nie zrobił. Ale musisz zrozumieć, że nie będziemy mogli być razem tak, jak teraz, kiedy w twoim życiu pojawi się ktoś, kogo naprawdę pokochasz. To logiczne i dobrze wiesz, co mam na myśli.... - Zamilkłem na chwilę, żeby zebrać myśli.
To nie tak, że chcę zmuszać go do jakichkolwiek wyborów. Absolutnie nie. Jestem świadom, że jeśli kiedyś znajdzie kogoś, komu odda serce, odejdzie. A ja... ja nie będę go trzymał na siłę. Każdy z nas pójdzie wtedy swoją drogą.
<Przyjacielu? C:>