Od Mikleo CD Soreya

poniedziałek, 21 lipca 2025

|
 Czy było mu ciepło? To akurat ciekawe, nie wydawało mi się, by temperatura była na tyle wysoka, żeby zwracać na to szczególną uwagę.
- Nie musisz nic dla mnie robić. Powinniśmy oszczędzać pieniądze, mogą się jeszcze przydać na podróż - Wyjaśniłem spokojnie, nie chcąc, by marnował na mnie choćby grosz.
- Wiesz, jeśli pójdę po składniki i zrobię lemoniadę dla ciebie, to zrobię ją też dla siebie, prawda? A wtedy nie wydam pieniędzy *tylko* na ciebie - Odpowiedział z łagodnym uśmiechem, podnosząc się z łóżka. W jego głosie i ruchach było coś... nietypowego. Zachowywał się inaczej niż zwykle. Czyżby to przez moje słowa? Czy mogłem powiedzieć coś, co go uraziło, coś, co sprawiło, że poczuł się niepotrzebnie winny?
Nie do końca rozumiałem, skąd ta zmiana w jego zachowaniu, ale znając go, nie powinienem być zaskoczony. On po prostu *taki* jest trochę inny, wyjątkowy. W dobrym tego słowa znaczeniu. Jego odmienność miała w sobie coś poruszającego i trudnego do zdefiniowania.
- Chciałbyś może coś jeszcze? Jeśli już wychodzę, mogę ci coś przy okazji kupić - Zapytał, gotowy do wyjścia z pokoju, do którego przecież dopiero co przyszedł.
- Nie, niczego nie chcę, dziękuję - Zapewniłem, leżąc spokojnie na łóżku. Nie miałem ochoty się ruszać. Czułem się dziwnie z tym wszystkim, z jego troską, z własnym zmęczeniem, z ciszą, która zapanowała po moich słowach.
Otworzył drzwi, ale przez chwilę jeszcze stał w progu, jakby się wahał. Spojrzał na mnie przez ramię, z tym swoim półuśmiechem, który zwykle oznaczał, że coś jeszcze chciał powiedzieć, ale nie był pewien, czy powinien.
- Wrócę za chwilę - Rzucił cicho. - Nie znikam. - Przytaknąłem tylko ruchem głowy, nie mówiąc nic więcej. Gdy drzwi za nim się zamknęły, pokój na moment zatonął w ciszy, tej znajomej, ale tym razem jakby cięższej. Dźwięk jego kroków cichł na korytarzu, aż całkiem zniknął.
Zamknąłem oczy. Czułem się zmęczony, ale nie fizycznie, raczej od środka. Jakby wszystkie myśli, emocje i pytania, które zwykle udaje mi się odepchnąć, teraz przysiadły we mnie ciasno i nie zamierzały się ruszyć.
Czy go zniechęciłem? A może wystraszyłem? Nie chciałem. Nie o to mi chodziło.
Po prostu… nie jestem przyzwyczajony, żeby ktoś się mną tak zajmował. Troszczył się. Nawet jeśli to tylko lemoniada, to i tak więcej, niż często dostawałem.
Może właśnie dlatego jego gesty czasem wydają mi się niepokojące. Bo są dobre. Bo są prawdziwe.
A ja wciąż nie jestem pewien, czy umiem je przyjąć.
Czas płynął powoli. Słońce leniwie przebiło się przez zasłony tańcząc po ścianie, rysując złote smugi na suficie. Leżałem nieruchomo, słuchając odległych odgłosów z zewnątrz, szczeknięcia psa, stukotu kroków na, szelestu drzew za oknem.
To wszystko było bardzo relaksujące i nieświadomie trochę mi potrzebne, lubiłem ciszę a w tej chwili miałem jej w nadmiarze.
Sorey wrócił po jakichś dwudziestu minutach. Nie usłyszałem kroków, tylko nagle ciche kliknięcie klamki. Otworzył drzwi ostrożnie, jakby nie chciał mnie obudzić mimo że tak naprawdę nie spałam.
W dłoniach trzymał potrzebne składniki do zrobienia lemoniady, a na ustach widniał przyjemny dla oka uśmiech który tak dobrze znałem.
- Udało ci się zakupić wszystkie potrzebne składniki? - Zapytałem, podnosząc się powoli do siadu.

<Sorey? C:>

Etykiety

Archiwum