Od Mikleo CD Soreya

sobota, 19 lipca 2025

|
Jak zwykle jego słowa mnie rozbawiły. Naprawdę mówił to poważnie? Przecież nigdy nie narzekałem na niego ani na to, jak bardzo jest gadatliwy. Skąd więc taka myśl? Nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że nie zacznie sobie czegoś wmawiać, bo za to też potrafiłbym go porządnie zbesztać.
- Sorey - Powiedziałem spokojnie. - Proszę cię, nie wmawiaj sobie niestworzonych rzeczy, dobrze? Masz już wystarczająco dużo na głowie, nie musisz zaprzątać sobie myśli takimi głupotami.
Naprawdę nie chciałem, żeby pomyślał, że nie chcę z nim wyjść. Bo tak szczerze... dlaczego miałbym nie chcieć? Lubię spędzać z nim czas i to jest fakt, którego nawet nigdy nie próbowałem ukrywać.
- Czyli to znaczy, że chcesz pójść ze mną na spacer? - Zapytał, patrząc na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Wyglądał wtedy trochę jak radosny piesek, który właśnie usłyszał słowo „spacer”.
- Oczywiście, że chcę. Dlaczego miałbym nie chcieć? - Odparłem rozbawiony. - Czasami jesteś po prostu niemożliwy.
Z łagodnym chociaż trochę jeszcze wymuszonym uśmiechem, podniosłem się z łóżka i spojrzałem na niego z uwagą. Zrozumiał, że musi się pospieszyć, jeśli naprawdę chce wyjść. I rzeczywiście, po chwili zniknął za drzwiami, a ja poczekałem cierpliwie.
Wrócił czysty, pachnący i gotowy do wyjścia. No, prawie gotowy, był tylko jeden mały problem.
- Twoje włosy... znów o nich zapomniałeś - Westchnąłem, podchodząc do niego. Jego włosy, jak zwykle niesforne, nie chciały się łatwo ułożyć, ale z pomocą grzebienia udało mi się choć trochę je ujarzmić.
- Lepiej. Zdecydowanie lepiej - Przyznałem, odkładając grzebień na bok. Teraz już naprawdę mogliśmy opuścić pokój.
Wyszliśmy razem, gotowi na wspólny spacer, który jak każdy nasz czas razem, zapowiadał się wyjątkowo.
Miasteczko, w którym się znajdowaliśmy, było naprawdę urocze. Małe, ale przytulne, już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że wszyscy tu się znają, a może nawet lubią. To było ciekawe doświadczenie. Szczególnie, gdy masz za sobą tak wiele dróg i kolejnych miejsc, a każde z nich przynosi spotkania z nowymi istotami, które potrafią darzyć się szacunkiem... większym niż ten, jaki kiedykolwiek otrzymałeś od własnej rodziny.
Spacerowaliśmy spokojnie, chłonąc atmosferę miasteczka, aż nagle usłyszeliśmy za sobą głos młodego mężczyzny.
- Dzień dobry - Powiedział pogodnie, od razu przykuwając naszą uwagę.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podszedł bliżej i z uśmiechem podał mi coś.... Piękną, świeżo ściętą różę.
- Proszę, oto róża dla ślicznego młodzieńca - Powiedział z uprzejmym, lekko figlarnym tonem, zwracając się bezpośrednio do mnie.
Zaskoczony, ale mile poruszony, przyjąłem kwiat z lekkim uśmiechem.
- Dziękuję - Odpowiedziałem cicho, czując, jak na moich policzkach pojawia się delikatny rumieniec. Nie potrafiłem powstrzymać ciepła, które rozlało się gdzieś w środku. Nie tyle przez sam gest, co przez sposób, w jaki został wykonany lekki, naturalny, bez cienia nachalności.
Spojrzałem kątem oka na Soreya.
Zaskoczył mnie jego wyraz twarzy. Stał nieruchomo, z nieco uniesioną brwią i czymś trudnym do rozszyfrowania w spojrzeniu. To nie był gniew. Raczej... zmieszanie? Może odrobina zazdrości? Uśmiech, który zazwyczaj gościł na jego twarzy, zniknął na moment, zastąpiony neutralnością z cieniem napięcia.
- Wszystko dobrze? - Zapytałem, trochę zmartwione jego dziwnym wyrazem twarzy.

<Przyjacielu? C:> 

Etykiety

Archiwum