Od Mikleo CD Soreya

środa, 16 lipca 2025

|
Rozumiałem, że było mu ciężko. W końcu jest osobą, która naprawdę potrzebuje towarzystwa, i nie ma w tym nic złego. Podziwiałem go za tę otwartość, bo dla mnie obecność innych ludzi bywa męcząca. Właśnie dlatego mam tylko jednego przyjaciela jego i szczerze mówiąc, nie potrzebuję nikogo więcej. On zdecydowanie mi wystarcza.
Na szczęście, gdy dotrzemy do miasta, będzie miał wokół siebie mnóstwo ludzi i nie będzie już musiał znosić mojego milczenia ani oszczędnych odpowiedzi. Będzie mógł znaleźć sobie tylu przyjaciół, ilu tylko zapragnie.
- Jak dobrze, że w tej chwili masz mnie. - Odparłem spokojnym tonem kontynuując: - A w mieście będziesz miał towarzystwa co niemiara. I może, jeśli przestaniesz szukać na siłę, tylko poczekasz na tę odpowiednią osobę... kto wie, może okaże się, że przez cały czas była gdzieś blisko ciebie, tylko jej nie dostrzegałeś.
Rozejrzałem się odruchowo po otoczeniu, tak miałem w zwyczaju, czułem się wtedy pewniej.
- Gdzieś blisko mnie? - Powtórzył powoli, z lekkim rozbawieniem, ale i smutkiem. - Nie wiem, czy ktoś w tym lesie może być blisko mnie. Jesteś tylko ty. A przecież ty jesteś moim przyjacielem.
Słusznie zauważył. Jestem jego przyjacielem, jednakże nie mówiłem o sobie, zauważyłem tylko, że ktoś kiedyś może się znaleźć obok niego, czy to tu, czy w małym miasteczku, do którego zmierzaliśmy. Byleby tylko nie szukał na siłę i nie próbował znaleźć kogoś na jedną noc. Oczywiście, jeśli tego potrzebował, miał do tego pełne prawo – To przecież jego ciało, jego wybory. Mnie nic do tego.
- Musisz nauczyć się cierpliwości. - Odwróciłem wzrok od jego uważnego spojrzenia. - Miłość przyjdzie w odpowiednim momencie, ale nie możesz jej pośpieszać.
Tym zdaniem zamknąłem temat. Nie chciałem więcej o tym rozmawiać. Wiedziałem, że musi sam dojść do tego, czego naprawdę pragnie, i zrozumieć, że nie wszystko w życiu można wymusić. Miłość przychodzi jak przyjaźń nagle, niespodziewanie i nie da się tego kontrolować. Musi to zaakceptować albo dalej gonić za iluzją kogoś, kto kiedyś go pokocha.
Zamilkł, pogrążony w swoich myślach. Zapewne rozważał każde moje słowo. Dało mi to chwilę wytchnienia oddech od rozmów. Mimo że go kochałem jak brata, czasem naprawdę potrzebowałem ciszy. Tylko wtedy, gdy odpływał w rozważania, mogłem nacieszyć się spokojem i pobyć sam ze sobą.
Dwie godziny później dotarliśmy wreszcie do miasta.

- Nareszcie - Westchnął z wyraźną ulgą Sorey, a w jego głosie brzmiała dziecięca radość. - Jestem taki głodny...
Rozejrzał się, wypatrując karczmy, w której moglibyśmy coś zjeść, zapracować na nocleg i zostać kilka dni.
Na nasze szczęście w środku nie brakowało pracy. Dzięki temu mogliśmy uczciwie zarobić na pokój i posiłek, który zaspokoi głód mojego przyjaciela. Sorey jak zwykle, dostał pracę bardziej fizyczną. A ja... znów trafiłem do kuchni. Najwyraźniej moja drobna sylwetka i spokojne usposobienie sprawiały, że nikt nie wyobrażał sobie mnie przy noszeniu beczek czy rąbaniu drewna.
Nie zamierzałem narzekać. Potrzebowałem tej pracy, choć nie musiałem jeść, dzięki czemu mogłem odłożyć zarobione monety na zapasy na dalszą drogę. Zamierzaliśmy zostać tu kilka dni, by nadrobić zaległości i odpocząć. Potem znów wyruszymy, szukać naszego miejsca na ziemi. Miejsca, w którym będziemy mogli być naprawdę szczęśliwi i wolni.

<Przyjacielu? C;> 

Etykiety

Archiwum