Uśmiechnąłem się pod nosem, ledwo zauważalnie, gdy jego słowa do mnie dotarły. Brzmiały prosto, może nawet niewinnie, a jednak miały w sobie coś, co głęboko mnie poruszyło. Uderzyły w miejsce, którego zwykle staram się nie dotykać. Miejsce, które ukrywam nawet przed sobą.
Podświadomie czułem, że nie powinienem się z tego cieszyć. To uczucie... nie powinno się wydarzyć. Nie tu, nie teraz, nie między nami. Przecież to wszystko nie miało prawa się zdarzyć. On nie powinien patrzeć na mnie w ten sposób, mówić do mnie z taką łagodnością, z takim ciepłem w głosie. Nie powinien sprawiać, że zaczynam się łudzić.
Bo kim ja właściwie dla niego jestem? Zwykłym chłopakiem. Może przypadkiem, może tłem. Kimś, kogo obecność nie powinna niczego zmieniać. I pewnie nie zmienia. Może to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie. Może jego spojrzenia nic nie znaczą. Może po prostu jestem zbyt głodny bliskości, by ocenić to obiektywnie.
A jednak… gdzieś głęboko, w miejscu, którego nie da się zamknąć na klucz, tli się pragnienie. Dziecinne, nierozsądne, głupie. Chciałbym, żeby to się zmieniło. Żeby spojrzał na mnie inaczej, nie przez pryzmat tego, kim jestem, ale kim mógłbym być. Dla niego.
Wiem, że to naiwne. Że przecież z sercem nikt jeszcze nie wygrał. Bo serce nie pyta, czy wolno. Nie prosi o zgodę. Ono po prostu wybiera. I potem trzeba żyć z konsekwencjami.
Szkoda tylko, że tak rzadko ktokolwiek zwraca uwagę na serce. Że nie zastanawiamy się, czego ono naprawdę pragnie. Czy się boi. Czy pęka w ciszy, gdy nikt nie patrzy.
- Bardzo się cieszę, że jesteś dla mnie tak wyrozumiały - Powiedziałem w końcu, cicho, prawie szeptem. Miałem wrażenie, że każde słowo waży więcej, niż jestem w stanie unieść. Ale nie mogłem milczeć.
Przysunąłem się bliżej, aż nasze ciała zetknęły się delikatnie. Poczułem jego chłód nieprzyjemny, jakby ciało długo było bez dotyku, bez ciepła. Zawahałem się na moment, ale zaraz potem objąłem go mocniej ramieniem i przytuliłem, pozwalając, by jego skóra zaczęła powoli przyjmować moje ciepło.
To było dziwne, a zarazem tak naturalne. Jakby jego ciało wiedziało, że może ufać. Że może się ogrzać. Że nie musi udawać siły.
Siedzieliśmy tak, bez słowa. Czułem, jak jego oddech stopniowo się wyrównuje, jakby moje bicie serca było jedynym rytmem, którego teraz potrzebował. Było w tym coś tak prawdziwego, że na chwilę zapomniałem o wszystkich „nie powinno się”, które kotłowały się wcześniej w mojej głowie.
Nie musiał nic mówić. Cisza między nami nie była ciężarem, była przestrzenią, w której obaj mogliśmy oddychać. Jakby na ten jeden dzień, na tę jedną chwilę, świat przestał od nas czegoś wymagać.
- A ty nie będziesz jadł? - Zapytał cicho, przerywając ciszę.
Słysząc jego pytanie, uśmiechnąłem się odruchowo. Ten uśmiech pojawia się zawsze, gdy jestem lekko spięty, zaskoczony… albo kiedy sytuacja wydaje się zbyt zwyczajna, by była prawdziwa. Jak teraz. To pytanie było takie proste, a jednak uderzyło we mnie niespodziewanie mocno.
- No tak... - Mruknąłem, przeczesując dłonią włosy z lekkim zakłopotaniem. - Tak bardzo skupiłem się na twoim posiłku, że zupełnie zapomniałem o sobie. Zrobiłem tylko gorącą kawę... - Wskazałem kubek na stoliku, wciąż parujący przyjemnym aromatem. - Ale to nic, za chwilę przygotuję coś dla siebie. - Zapewniłem, dając mu ciepło którego potrzebował.
<Paniczu? C:>