To naprawdę urocze, jak bardzo wstydzi się swojego głosu. Widziałem, jak spuszcza wzrok, jak lekko drży mu broda, gdy próbuje coś powiedzieć, a potem się wycofuje, jakby sam dźwięk jego słów miał coś zdradzić. A przecież jego głos był... cudowny. Taki miękki, ciepły, otulający. Idealny dla moich delikatnych uszu, które z każdą wypowiedzianą przez niego sylabą rozkwitały od środka. Jakby każde jego słowo miało w sobie coś kojącego, coś, co sprawiało, że czułem się bezpieczny. I chciałem go słuchać, godzinami.
- Nie musisz się wstydzić. Mnie te dźwięki bardzo się podobają - Przyznałem, nie odwracając wzroku. Nie miałem powodu, by kłamać. Bo i po co? Nie zyskałbym na tym niczego, wręcz przeciwnie, mógłbym tylko stracić coś cennego. A tego nie chciałem. Naprawdę mi się podobał.
I choć gdzieś w głębi siebie wiedziałem, że to wszystko nie ma prawa się wydarzyć, że świat, w którym coś między nami byłoby możliwe, prawdopodobnie nie istnieje, mój mózg tego nie rozumiał. W tej chwili przestał pracować. Wyłączył się zupełnie, zostawiając mnie samego z emocjami, które pulsowały mi pod skórą.
Widziałem tylko jego Daisuke. Był przede mną i był wszystkim, co się w tej chwili liczyło. Całą chwilą. Całym światem. Każdym oddechem, każdym drżeniem serca. Był wyczekiwaniem i pragnieniem. Takim, którego nie da się już cofnąć ani zignorować. Takim, które domaga się spełnienia.
I chyba po raz pierwszy nie czułem z tego powodu wstydu.
Mój piękny panicz nie powiedział ani słowa, jedynie mocniej zagryzł wargi. Widziałem, że się wstydził. Bardzo się wstydził. A ja wciąż nie rozumiałem, dlaczego. Przecież był piękny, nie tylko z wyglądu, ale i w głosie, w każdym geście, w samym istnieniu. Był dla mnie ideałem, ucieleśnieniem wszystkiego, co subtelne i pociągające. Nie powinien czuć się zawstydzony. Nie był mój, nie należał do mnie, ale to nie miało teraz znaczenia.
Z powrotem zacząłem pieścić jego ciało, skupiając się na tym, by sprawić mu jak najwięcej przyjemności. Chciałem, żeby zapomniał o wstydzie, o świecie na zewnątrz, o wszystkim poza naszą bliskością. W tej chwili liczyło się tylko jedno: by jemu było dobrze. Mnie? Ja zdążę jeszcze się zaspokoić... miałem czas. Teraz liczył się on.
Noc ciągnęła się długo, przesycona szeptami, drżeniem skóry i głębokim oddechem. Była intensywna, wyczerpująca, ale piękna. Daliśmy z siebie wszystko bez lęku, bez hamulców, bez udawania. Chcieliśmy tego, obaj. Pragnęliśmy dotrzeć do najciemniejszych zakamarków pragnień, które tak długo w sobie tłumiliśmy.
To nie była zwykła noc. To była noc, której nie da się zapomnieć.
Obudziłem się wcześnie, zdecydowanie zbyt wcześnie jak na siebie. Mimo że mógłbym jeszcze spać, mój organizm najwyraźniej miał już dość odpoczynku. Coś w poranku, może jego cisza, może ukryty za ścianami rytm budzącego się świata sprawiło, że nie potrafiłem już zmrużyć oka.
Za oknem piętrzyły się ciężkie, ciemne chmury. Zapowiadał się kolejny deszczowy dzień. I choć dla wielu taka pogoda byłaby powodem do zniechęcenia, mnie w tym miejscu wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miało to w sobie pewien urok, coś kojącego.
Powoli podniosłem się z łóżka, przeciągając leniwie. Udałem się do łazienki, by obudzić ciało chłodną wodą. Każdy ruch, każda kropla na skórze przywracała mi jasność myśli i chęć działania.
Pomyślałem, że warto zacząć dzień czymś dobrym. Przygotuję nam porządne, ciepłe śniadanie takie, na jakie zasługujemy. Może jajka na miękko, świeże pieczywo, aromatyczna kawa... Zasłużyliśmy na to po tych wszystkich dniach.
<Paniczu? C:>