Od Soreya CD Mikleo

środa, 25 czerwca 2025

|
 Na jego słowa się szeroko uśmiechnąłem, a następnie mocno przytuliłem go do siebie, bardzo nie chcąc go zostawiać. Bałem się o niego. Bałem się o to, co może zrobić mu dziadek, który wcale taki miły i kochany nie był. Naprawdę byłem w stanie w tej chwili rzucić wszystko i po prostu z nim zamieszkać, niezależnie od konsekwencji. Ale tydzień... tydzień wytrzymam. I mam nadzieję, że on też. 
– Jeżeli będzie coś nie tak, postaraj się mi jakoś dać znać. Albo lepiej, od razu tu przyjdź. Pomogę ci – powiedziałem po dłuższej chwili, nie chcąc go puszczać. Trochę się bałem, że jeżeli to zrobię, już ponownie go nie znajdę i zostaniemy rozdzieleni na strasznie długi czas. Albo na wieczność. 
– Skoro przez tyle lat dawałem sobie radę, to teraz ten tydzień też przecież wytrzymam – uśmiechnął się do mnie ładnie, w końcu się odsuwając, przez co go musiałem puścić, a nie chciałem. Naprawdę nie chciałem. 
– No tak... ale nie zmienia to faktu, że i tak się martwię. Zwłaszcza, że teraz wiem, w jakie tam masz warunki – odpowiedziałem, patrząc na niego z niewykrywalnym zmartwieniem. 
– Niepotrzebnie. Uciekaj do pokoju. Ja też już muszę wracać – odpowiedział, bardzo starając się mnie uspokoić, ale nie potrafiłem. Miałem jakieś takie bardzo paskudne wrażenie, że coś mu się stanie. 
– Spotkamy się za tydzień nad tym jeziorem? O tej samej porze. Jeżeli się spóźnisz, to po ciebie przyjdę – zagroziłem, chociaż i tak najchętniej bym go nie opuszczał.
– Dobrze. Do zobaczenia – powiedział, i zaraz po tym zniknął. To trochę tak, jakby się rozpłynął. W sumie, skoro jego żywiołem jest woda, to chyba w takie rzeczy potrafi... 
Wpatrywałem się jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym stał, a następnie wróciłem do pokoju, z wielką niechęcią. Już za nim tęskniłem. Nie powinien tam wracać sam... Gdybym wiedział, w jaką się pakuje sytuację, już wtedy odszedłbym z Akademii, by móc z nim być i go bronić. Byleby tylko się mu nic nie stało. Nie wybaczę sobie, jeżeli coś mu się stanie, a ja, mając takie przeczucie, nic nie zrobiłem. Może trochę przesadzam? Może będzie w porządku, tak, jak mówił? Musi być w porządku. Za tydzień się spotkamy, on mi powie, że się zgadza, ja przez ten czas znajdę pomoc, i będziemy mogli uciec, nie przejmując się nikim i niczym. 
Na szczęście mojego współlokatora nie było, dzięki czemu mogłem się czuć trochę swobodnie. Od razu się umyłem, przebrałem i rzuciłem na łóżko. Mimo, że nie spałem całą noc, teraz też niezbyt byłem śpiący. Martwiłem się. Moją głowę zajmował tylko mój przyjaciel, którego zostawiłem tam na pastwę losu. Może się powinienem nie zgadzać? Powinienem z nim wrócić do wioski, nie do akademika? Ale teraz dałem słowo, i nieładnie z mojej strony byłoby tak je złamać. Ale czy byłoby to złe, gdybym je złamał w geście ratowania go? Nie mam także pewności, czy w tym niebezpieczeństwie jest. 
Nie, poczekam. Cierpliwie poczekam. Jak coś się będzie dziać, ma mi dawać znać, tak mi obiecał, więc za to słowo go trzymam. 

<Biedaczku? c:>

Etykiety

Archiwum