Po odprowadzeniu Soreya do akademii musiałem jak najszybciej zjawić się na treningu. Niestety, spóźniłem się, a to bardzo nie spodobało się mojemu dziadkowi, który jak zawsze przy wszystkich obecnych musiał mi to wytknąć.
- No proszę, kolejne spóźnienie. Oczywiście rozumiem, że masz inne ważniejsze rzeczy na głowie skoro spóźniasz się na trening – Zwrócił się do mnie na oczach wszystkich.
Czułem, jak na mnie patrzą, jakby śledzili każdy mój ruch. Tak jakbym i bez tego miał mało problemów z dziadkiem.
- Ja przepraszam - Tyle zdołałem wydusić, zanim dziadek uciszył mnie szybkim gestem ręki.
- Lepiej weź się do roboty. Wystarczająco już wstydu mi przynosisz. Nie potrzebujemy tu słabych ani leniwych - Rzucił oschle, jak zwykle bez cienia wyrozumiałości.
Od razu mógł powiedzieć, że nie potrzebują tu po prostu mnie..
Zająłem się treningiem tak, jak sobie tego życzył. Ćwiczyłem najciężej, jak tylko potrafiłem, ale wiedziałem, że bez względu na to, jak się postaram i tak będzie źle. Nieważne, co bym zrobił, zawsze było za mało lub po prostu nie tak.
Kiedy trening dobiegł końca, z ulgą wróciłem do swojego pokoju, unikając spotkań i spojrzeń innych istot.
- Nareszcie… Mam tego po prostu dosyć - Szepnąłem do siebie, tęskniąc za czasami, gdy mogłem beztrosko bawić się i uczyć z przyjacielem. Tak bardzo pragnąłem do tego wrócić, choć wiedziałem, że to niemożliwe.
Musiałem wziąć się w garść i pracować ciężej niż dotychczas, aby choć trochę uszczęśliwić dziadka.
Z takimi myślami zapadłem w sen, uciekając od codzienności do krainy, gdzie wszystko było inne, spokojne i całe moje.
Obudziło mnie jak zwykle głośne uderzenie w drzwi. Pora było wstać, wziąć się do roboty i znów przydać się społeczności, która tak naprawdę była mi obojętna. Byłem tu tylko dlatego, że tak chciał dziadek. Tak mnie wychował, ludzi trzeba się wystrzegać, bo „ludzie są źli” i „nie zasługują na naszą magię”.
Zgadzałem się z tym. Ludzie zniszczyliby magię, gdyby ją posiedli. Wykorzystaliby ją do złych celów. A na to nie mogliśmy pozwolić.
Gotowy, opuściłem chatkę i ruszyłem w stronę pola. Trening był zaplanowany na wieczór, teraz musiałem zająć się roślinami. Każdy z nas miał tu swoją rolę, jedni ważniejszą i bardziej ambitną, a inni, jak ja, mniej istotną. Najważniejsze, aby być zajętym i nikomu nie wchodzić w drogę. W końcu „potrafiłem tylko wszystko psuć”.
Kiedy pracowałem na polu, znów poczułem obecność Soreya. Na bogów, czy on naprawdę tu wrócił? Przecież powiedziałem mu, żeby się tu więcej nie pojawiał. A jednak go dostrzegłem, stał za drzewami. Oszalał?! Jak mnie tu znalazł? Czyżby jedno spotkanie wystarczyło, by zapamiętał drogę?
A może ktoś mu pomógł? Ta myśl naprawdę mnie przeraziła.
Dziadek wpadnie w szał, jeśli tylko go tu zobaczy.
Ruszyłem w jego stronę, rozglądając się nerwowo, marząc tylko o tym aby nikt nas nie dostrzegł.
– Co ty tu robisz? Przecież wyraziłem się jasno! Miałeś tu więcej nie przychodzić, miałeś mnie zapomnieć - Wyszeptałem tak cicho, aby tylko on mógł mnie usłyszeć, powstrzymując wszelakie emocje które się we mnie kłębiły.
<Sorey? C:>